Tym razem postanowiłem spędzić czas na spokojnie, bez ekscesów, wybuchów w tle i napalmu o poranku. Za kilka dni miałem obchodzić swoje 31. urodziny, więc nadszedł czas na spokój. Młody nie jestem i w zasadzie czas najwyższy się z tym pogodzić.
Na skróty:
Jak przystało na „starszego pana”, wybrałem motocykl adekwatny do moich „emeryckich” potrzeb, a więc CRF 1000L w wersji Adventure Sports – tak na wszelki wypadek, gdyby jeszcze kiedyś obudził się we mnie zwierz. Poprosiłem, aby wyposażono go w „kostki”, bo przecież nigdy nie wiadomo, dokąd mnie oczy poniosą… Zresztą będę wyglądać bardziej majestatycznie, włócząc się na stojaka po przydrożnych skwerkach.
Trudny początek dnia
Skoro ustaliliśmy już, że jestem „emerytem”, to – jak pewnie się domyślacie – z samego rana obudziłem się za potrzebą i spać dłużej już nie mogłem. Usiadłem przy ulubionym stoliku, na ulubionym krzesełku, zacząłem głaskać ulubionego kota i wspominać dawne dzieje…
A guzik prawda! Do młodzieży trudno mi się zaliczyć, ale na łeb jeszcze nie upadłem… i na dodatek zaspałem. W biegu do kibla potknąłem się o sierściucha i wywinąłem orła na panele. Kawy już pić nie musiałem, więc nadrobiłem kilka minut. Motocykl stał przed domem, więc szybko ubrałem się, założyłem kask na głowę i mogłem jechać. Śniadanie zjem później. Przede mną jakieś 500 kilometrów podróży połączonej ze zwiedzaniem, więc całkiem sporo.
W nieznane
Dzień wcześniej wydumałem, że zwiedzę okolice Kozienickiego Parku Krajobrazowego. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem i całkowicie przypadkiem trafiłem na to miejsce, przeglądając w necie mapę Polski. Ma doskonałe położone: w niewielkiej odległości od Lublina, Radomia i Warszawy.
Czekało na mnie jakieś 140 kilometrów podróży przez Piotrków Trybunalski, Radom i Kozienice. Wybrałem najszybszą trasę. Po przejechaniu pierwszej setki postanowiłem zjechać z trasy i chwilę odpocząć. Wtoczyłem się na zamkniętą, zarośniętą stacje paliw. Niestety, przy rozprostowywaniu kości wszedłem w strefę zakazaną, bo włączył się alarm. Zaczęło wyć tak, że uszy chciało urwać. Nie potrzebowałem awantury, więc wskoczyłem na motocykl… Przepraszam Cię ochrono. Po drodze zastanawiałem się, czy tylko ja jestem taką pierdołą? Nie śpię dopiero dwie godziny, a za mną dwie wtopy. Co wydarzy się do wieczora?
Nie mój klimat
Przed Radomiem chwilę spędziłem w miejscowości Mniszek, gdzie przy drodze stoi pięknie wyglądająca, stara, zarośnięta bluszczem chata, a kilkadziesiąt metrów dalej – drogowskaz do pałacu Domaniowskiego* nad jeziorem Domaniowskim.
Całość prezentuje się okazale, ale akurat trwały prace przed jakąś imprezą. W domu sprawdziłem, że można tam się wyspać, zjeść i skorzystać ze SPA. Z pewnością, wielu znajdzie tu „ukojenie duszy, ciała i zmysłów, w harmonii z naturą, bez codziennego stresu” – jak podają gospodarze miejsca, lecz to klimat nie dla mnie. Wolę komary nad jeziorem i flaszkę wina przy ognisku. Poleciałem dalej.
Tutaj mała dygresja: do pałacu pojechałem skuszony brązowym znakiem, który według polskiej organizacji turystycznej powinien wskazywać unikalne obiekty. No i krew mnie zalewa, kiedy pałuję 10 kilometrów do jakiegoś miejsca, a tam kasa biletowa (to jeszcze udźwignę), albo hotel (a to się zdarza nagminnie i tego udźwignąć nie umiem). Hotel to nie jest już miejsce „unikalne”. Jedyne, co mogę zwiedzić, to pokój i hol. Chyba powinno być jakoś inaczej oznaczone.
To się należy!
Resztę trasy do Radomia, a potem do Augustowa (tego pod Kozienicami) pokonałem bez ekscesów. Ostatnie kilometry były bardzo przyjemne. Opuściłem główne arterie i jechałem mało uczęszczanymi, za to bardzo ładnymi i przyjemnymi szlakami. W końcu pojawiłem się w okolicach Kozienickiego Parku Krajobrazowego. Nawigacja kazała skręcić w drogę, oznaczoną jako pożarowa. Wbiłem się w nią. Na szczęście była zablokowana przez szlaban. Musiałem się wycofać. Pokręciłem się dłuższą chwilę po okolicy, szukając zasięgu, żeby znaleźć inny punkt na mapie, ale udało się bez sieci trafić w miejsce, o którym czytałem wcześniej: Królewskie Źródła.
Piękne miejsce. Prowadzi do niego inna droga pożarowa, ale na niej szlaban jest otwarty. Na końcu pięknej, równej jak stół szutrówki znajdował się parking a za nim świetna infrastruktura ogniskowo-biwakowa i… cisza. Wreszcie mogłem zaspokoić swoje „emeryckie” zachcianki. Zostawiłem graty na motocyklu i poszedłem na spacer. To niesamowite miejsce – szczególnie na przełomie maja, czerwca. Zieleń aż razi. Jest przepięknie!
Zdecydowanie warto
Jeżeli przyjedziesz w to miejsce motocyklem, to może zrazić Cie na samym początku tablica, informująca o długości szlaku (3 kilometry). Taka przechadzka w ubraniach motocyklowych może nie być zbyt przyjemna. Ja przeszedłem ok. kilometra i pojawiłem się w punkcie wejścia, więc nie ma co się martwić na zapas. Wejdź, żałować nie będziesz. Większa część trasy prowadzi mostkiem nad podmokłymi terenami. Wygląda to naprawdę genialnie! Jest czysto, dziko i cicho. Czego może chcieć więcej taki emeryt, jak ja?
W trakcie spaceru dotrzesz do Królewskich Źródeł. Żródełko zasila wody rzeki Zagożdżonki. Według legendy swoje pragnienie w trakcie polowań gasił tu król Władysław Jagiełło. Co ciekawe, zapiski historyczne twierdzą, że Jagiełło pojawiał się w tej okolicy 23-krotnie! W sumie to nie jest dziwne, skoro przez tereny Puszczy Kozienickiej wiódł szlak komunikacyjny między Krakowem a Wilnem. Poza tym Jagiellonowie upodobali sobie te okolice do polowań na tury, żubry czy niedźwiedzie. Historia, jak widzicie, wydaje się więc prawdopodobna.
Postanowiłem miejsce to obejść jeszcze raz, a i tak mam wrażenie, że zrobiłem to po łebkach. Wiem, że tu wrócę: jakkolwiek źle to zabrzmi, przyjadę samochodem i wezmę rower (w końcu też jednoślad). W ten sposób będę mieć pewność, że zwiedziłem to miejsce jak należy, bo… mu się należy!
Na szlaku „czterech pancernych”
To jednak nie koniec opowieści. W pobliżu znajdują się Studzianki Pancerne. Tutaj doszło do znanej bitwy pancernej, stoczonej przez Brygadę Pancerną im. Bohaterów Westerplatte i radziecką 8. Gwardyjską Armię 1 Frontu Białoruskiego z dwiema niemieckimi dywizjami pancernymi (w tym 1. Dywizją Pancerno-Spadochronową „Hermann Göring”) i niemiecką dywizją grenadierów. Ci, co oglądali serial „Czterej Pancerni i Pies”, pewnie pamiętają odcinki, które rozgrywają się w trakcie tej bitwy (3-5).
Od Królewskich Źródeł do Studzianek jest około 30 kilometrów. Wiedzie do nich bardzo ładna droga przez las. Trzeba jednak uważać: długie proste zakończone są często ostrymi, zacieśniającymi się zakrętami.
W Studziankach minąłem muzeum bitwy, które było akurat zamknięte i na samym końcu miejscowości dotarłem do czołgu – pomnika poległych, który stoi samotnie pod lasem.
Ze Studzianek do stolicy miałem już tylko 40 kilometrów. Sam nie wiem, kiedy wylądowałem tak blisko Warszawy. Miasto stołeczne powitało mnie ogromnym korkiem, ale tego chyba mogłem się spodziewać. Czekało mnie oddanie motocykla i powrót do domu. To był piękny dzień!
*historia pałacu (podniesionego z ruiny w 2012 roku) i dóbr z nim związanych sięga XV wieku i odznaczają się w niej znamienite nazwiska, w tym Jana Kochanowskiego.
Ciekawe linki:
skomplikowane.pl/na-trasie/krolewskie-zrodla/
www.kozienice.radom.lasy.gov.pl/sciezka-krolewskie-zrodla-#.