Najpiękniejsze wspomnienia motocyklowe kojarzę z wakacjami. Zabiorę Was więc w letnią podróż, którą – mam nadzieję – dostarczę Wam trochę ciepła.
Na skróty:
Postanowiłem odwiedzić okolice Ciechanowa. Dlaczego akurat to miejsce? To proste: nigdy tam nie byłem, a na studiach wypiłem bardzo dużo piwa produkowanego w tym mieście… To chyba znowu jakieś wspominanie, ale na tym kończymy spotkania z przeszłością…
Chciałem się tylko schłodzić…
Wyjechałem z Warszawy o wschodzie, czyli… po godzinie 10. Czekało mnie około 250 kilometrów jazdy – dystans w sam raz na jednodniową wycieczkę. Motocykl miałem również przyzwoity. Dzień wcześniej odebrałem Hondę CB500X – idealny do niezobowiązującej turystyki. Opuściłem zapchane, warszawskie arterie i trasą 631 udałem się w kierunku Nieporętu, a stamtąd nad Jezioro Zegrzyńskie.
Tutaj również nigdy nie byłem i nie mogłem do tej pory zrozumieć fenomenu tego miejsca. Szybko się zorientowałem, o co chodzi. Sam nie wiem czemu, ale wcześniej miałem wrażenie, że to jakaś sadzawka, a to kawał niezłej wody z bardzo ciekawą infrastrukturą!Jezioro Zegrzyńskie wydaje się – z punktu widzenia mieszkańca Warszawy – doskonałym miejscem na weekendowy wypoczynek. I nawet jeśli jedziesz z bardziej oddalonej miejscowości, nie rozczarujesz się. Punktem obowiązkowym jest plaża w Nieporęcie. Szeroka, czysta i zadbana.
Poza tym znajdziemy tu masę ścieżek rowerowych czy spacerowych, plac zabaw, boisko i wiele innych atrakcji, które sprawią, że spędzenie kilku dni z rodziną nie będzie się wam kojarzyć z nudnym weekendem. Knajpy, miejsca noclegowe – to wszystko czeka. Poza tym samo jezioro. Wystarczy odrobina dobrej pogody i gwarantuję, że będziecie chcieli tutaj zostać dłużej.Ja nie zostałem, bo czekał na mnie Ciechanów, ale pokręciłem się jeszcze chwilę po okolicy. Najpierw trasą nr 61 do miejscowości Serock, a potem Lubienica-Superunki. Tak naprawdę nie byłoby co pisać o tym odcinku, gdyby nie fakt, że zrobiło się tak gorąco, iż totalnie spłynąłem… Ale przecież jechałem wzdłuż Narwi! Nie musiałem długo koncypować, aby wpaść na genialny pomysł schłodzenia się w rzece. Odbiłem w prawo i zjechałem na szutrowe dukty. Potem jeszcze z szutrówki w polną ścieżkę i… stanąłem w krzakach. Na nieszczęście zrobiło się tak miękko (tereny zalewowe), że nogi zapadały mi się w błocie i nie mogłem obrócić motocykla. Dobrze, że po dłuższej chwili wygrzebałem się z opresji. Odstawiłem motocykl.
Czy schłodziłem się w rzece? Nie. Krzaki były tak gęste, że zrezygnowałem z przedzierania się przez nie. Wróciłem do motocykla. Chciałem być mokry, to się stałem, ale chłodniej nie zrobiło się ani odrobinę.
W plątaninie jednokierunkowych
Jedynym rozwiązaniem był szybki powrót na trasę. Ale nie było łatwo. Stare, drewniane zabudowania, zielona roślinność i sąsiedztwo rzeki – było zbyt pięknie, żeby po prostu gnać bezrefleksyjnie dalej. Spędziłem tam jeszcze kilkanaście minut. Mogłem spokojnie pojechać do Pułtuska, gdzie znajduje się zamek – obecnie Dom Polonii i hotel. Próbowałem przejechać bocznymi uliczkami do miejsca, gdzie można spokojnie wejść na dziedziniec, ale nie dawało się.
Nawigacja oszalała, a plątanina jednokierunkowych mnie pokonała. Dodatkowo wjazd na rynek był zamknięty – trwał remont. Nie porzucałem jednak motocykla. Po piachu i porozrzucanych kamieniach przejechałem na drugą stronę rynku. Po drodze minąłem fontannę, nieopodal której znajduje się ławeczka z figurą Krzysztofa Klenczona. Nie jest tam bez przyczyny. Lider Czerwonych Gitar urodził się w roku 1942 właśnie w Pułtusku. W końcu odstawiłem motocykl na parking i poszedłem na krótki spacer wokół zamku.
Jest naprawdę klimatycznie i… gorąco. Tak gorąco, że szybko „zawinąłem żagle” i wskoczyłem znów na motocykl, byle poruszać się z prędkością chociaż 30 km/h. Kiedy to piszę (styczeń) brzmi to absurdalnie, ale w lipcu nie było mi do śmiechu.
Ze szlacheckim rozmachem
Po wyjeździe z Pułtuska przez Moszyn, Przewodowo-Parcele i Kozłówkę poprułem bezpośrednio do Ciechanowa. Prułem to dobre określenie, bo zrobiło się przyjemnie chłodno i… niebiesko! Na miłą pogawędkę zatrzymał mnie patrol policji. Na szczęście nie jechałem z bandycką prędkością, a tylko nieznacznie przekroczyłem dozwolone 70 km/h. Skończyło się na pouczeniu…
To niesamowite, że człowiek potrafi się tak zatracić w jeździe motocyklem, że choć wcale mu się nie śpieszy, potrafi jechać za szybko – to rzecz warta zastanowienia. Jadąc do Ciechanowa, myślę o tym bez przerwy i cieszę się, że moja głupota nie została nagrodzona mandatem.Gdy w końcu dotarłem do Ciechanowa, od razu wpadłem na lodziarnię, w której zamówiłem lody. Usiadłem na ławeczce w rynku i kontemplowałem… Po dłuższej posiadówce i krótkim spacerze zbierałem się już do drogi powrotnej.
Odpalam nawet motocykl, ruszyłem, lecz moim oczom ukazała się tablica informacyjna, zapraszająca mnie na Zamek Książąt Mazowieckich. Nie wahałem się ani przez chwilę. Wygląda konkretnie! W latach świetności miejsce to pełniło rolę obronnego zamku granicznego, gdyż tuż za rzeką (od strony północnej) przebiegała granica państwa zakonu krzyżackiego. Co ciekawe, fortyfikacja w owym czasie nie została zajęta przez wrogów (miasto i zamek zniszczyli dopiero Szwedzi podczas potopu). Obecnie znajduje się tam Muzeum Szlachty Mazowieckiej. Bilety są bardzo tanie, szkoda nie skorzystać.Wizyta na zamku ukontentowała mnie i nadała wycieczce do Ciechanowa szlachetny rys. A fakt, że piszę o tym dopiero w styczniu, raduje mnie jeszcze bardziej, bo na samą myśl robi mi się przyjemniej! Cieplej!