Czemu akurat tam? Po wpisaniu w wyszukiwarkę internetową słów: „Bella Italia” otrzymamy adresy kilkunastu restauracji z włoskimi potrawami oraz kilkadziesiąt adresów kempingów czy agroturystyk. Gdyby jednak przetłumaczyć te słowa, odkryjemy ich prawdziwe znaczenie – Piękne Włochy.
Na skróty:
Tutaj mała dygresja. Zauważyliście, że w większości znanych nam języków europejskich Włochy to Italia? Miękkie i pięknie brzmiące słowo, w Polsce brzmi mało atrakcyjnie, prawie jak niemieckie Schmetterling (czyt. szmeterling) określające motyla. Czy to dziwne, że Italia kojarzy się z pięknem (włoskie bella)? Jeden z moich towarzyszy podróży – Jacek, mawia, że Włochy mogłyby obdzielić zabytkami cały kontynent europejski, a nadal napotykalibyśmy je na każdym kroku będąc na półwyspie apenińskim. Drugi z moich kompanów podróży – Ryszard twierdzi znowu, że Włochy mają jakiś magiczny magnetyzm. Również i ja, planując dalszy wypad motocyklowy, pierwsze myśli kieruję właśnie ku pięknej Italii. Zresztą u mnie fascynacja Włochami szybko wyklucza inne możliwe kierunki podróży. I tak oto, gdy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu na Zontesach, decyzja padła na Dolomity, Jezioro Garda i Riwierę Rimini.
Urlop w siodle ma być przyjemny
Wybierając się w dziewięciodniową podróż, warto dobrze dobrać kompanów takiego wyjazdu. Różni ludzie mają różne temperamenty, jeden lubi wykorzystać maksymalnie moc maszyny i głęboko składać się w zakręty, inny woli spokojną jazdę i podziwianie widoków. Z Jackiem i Ryszardem znamy się od wielu lat z Klubu Chińskich Motocykli, więc mamy pewność, że odpowiada nam wspólne towarzystwo. Mamy też podobne spojrzenie na turystykę motocyklową – nie ważne, jaki masz motocykl, ważne gdzie nim byłeś. W końcu wszystkim nam chodzi o to, żeby się nie męczyć w trasie i miło spędzić wieczory przed namiotem.
Czy chińskim motocyklem da się daleko i wygodnie?
Dla całej naszej trójki odpowiedź na to pytanie jest oczywista i jednoznaczna, bo to nie pierwsza nasza wyprawa na motocyklach wyprodukowanych w Państwie Środka. Wiemy z doświadczenia, że motocykle chińskie, szczególnie te z segmentu premium, są w Polsce wyjątkowo niedoceniane. Choć to akurat powoli zaczyna się zmieniać. Widać to choćby w stale rosnącej ilości dostępnych maszyn na naszym rynku. My byliśmy w komfortowej sytuacji – firma Almot, która udostępniła nam motocykle, dała nam wolność wyboru modelu ze stajni Zontesa.
Wybór Jacka padł na typowego turystyka, czyli Zontesa ADV 350. Za tym modelem przemawiała jego praktyczność. Wygodna pozycja za sterami, możliwość jazdy na stojąco, wysoka regulowana szyba oraz zbiornik paliwa o pojemności 19 litrów. Motocykl wyposażony w spore kufry umożliwia spakowanie sporego bagażu. Jacek narzekał nawet na zbyt dużo miejsca w skrzyniach, zabrała więc ze sobą w podróż totalnie niepotrzebne rzeczy tylko po to, aby inne się nie obijały.
Ryszard jest miłośnikiem klasycznych linii, więc w jego garażu stoją wyłącznie cruisery i klasyki. Ceni też nisko położone siedzenie – gwarantuje bowiem łatwość wsiadania na motocykl. Jego wybór padł na model Zontes 350 VX. Motocykl ten łączy linię Cruisera z walorami turystycznymi. Model VX został wyposażony w dwa kufry, a dodatkowo posiada też spore owiewki i regulowaną szybę. Zbiornik paliwa o pojemności 15 litrów pozwala na niezbyt częste odwiedziny na stacji benzynowej.
Jeśli o mnie chodzi, to poleciałem totalnie “na lenia” – wybrałem skuter Zontes 310M. W długiej trasie bezstopniowa skrzynia biegów jest moim zdaniem bezkonkurencyjna. Dodatkowo można dosłownie położyć się na siedzisku, oprzeć się wygodnie o rolkę bagażową umieszczoną na miejscu pasażera i wyciągnąć do przodu nogi. Po schowaniu głowy za szybą można poczuć się jak na kanapie przed telewizorem. Pozostaje tylko podziwiać widoki. Wygoda była taka, że bałem się, iż zasnę podczas jazdy. Największą obawę stanowiła względnie niewielka pojemność zbiornika paliwa. Szybko jednak okazała się bezpodstawna – motocykl zaskoczył wyjątkowo niskim spalaniem. Bagaże rozmieściłem w kilku miejscach – pod kanapą, w kufrze centralnym oraz rolce bagażowej. W razie czego mogłem też wrzucić coś niecoś do przepastnych kufrów Jacka w ADV 350.
Kierunek Dolomity
Dobrym punktem na pierwszy nocleg, dla ludzi mieszkających na południowym zachodzie Polski, jest czeska miejscowość Strachotin. Ze względu na zbiornik wodny, region obfituje w pola kempingowe. Miasteczko znajduje się przy granicy Czesko-Austriackiej i ze Śląska, dobrymi drogami da się dojechać tam w kilka godzin – z Wrocławia to nieco ponad 300 km. Wyjeżdżając w piątek po pracy, w sobotę śpi się już w Dolomitach, w dodatku wcale nie trzeba całej Austrii przejechać autostradami a nasze motocykle wcale nie są tu najwolniejsze. Po minięciu Wiednia trzymamy się autostrady A2, później zjeżdżamy na S6. Z drogi szybkiego ruchu zjeżdżamy w miejscowości Sankt Michael in Obersteiermarkt, by kolejne 300 kilometrów pokonać bocznymi trasami.
Austria to bardzo malowniczy kraj, ciekawie wyglądają duże nowoczesne przedsiębiorstwa, elegancko wkomponowane w sielankowy, alpejski pejzaż. Dodatkową atrakcją po drodze drodze do Cortiny d’Ampezzo jest przejazd przez miejscowość Katschberg. Najpierw wspinamy się pod górę, by potem zjeżdżać stromo w dół, oczywiście nie brak tu wielu ciasnych zakrętów. Droga jest na tyle stroma, że znaki podpowiadają, na którym biegu należy zjeżdżać. Jadąc skuterem a automacie boję się, że zagotuję hamulce – Zontes 310M mnie jednak w tym względzie nie zawiódł. Jacek z Ryśkiem mieli łatwiej – po prostu hamowali silnikami
Granicę Austriacko-Włoską mijamy około 17-tej, by za dwie godziny zameldować się na kempingu w Cortinie d’Ampezzo. Zwiedzanie zostawiamy na dzień następny, teraz czas na nagrodę – prawdziwą włoską pizzę i dobre wino. Miejscowość Cortina d’Ampezzo nadaje się świetnie na bazę wypadową do eksploracji okolicznych przełęczy, w dodatku niedaleko stąd znajduje się ta najsłynniejsza wśród motocyklistów – Stelvio (2758 m n.p.m). Tę atrakcję zostawiamy jednak na inną wyprawę, dziś w planach mamy przełęcz Falzarego (2105 m.n.p.m) i Pordoi (2239 m.n.p.m). Wszystkie trzy motocykle świetnie się sprawdzały zarówno na podjazdach, jak i pozwalały na stabilne pokonywanie zakrętów. Oczywiście nikogo nie trzeba przekonywać, że wszelkiego rodzaju maszyn znajdujemy tutaj zatrzęsienie – to przecież prawdziwa Mekka dla motocyklistów.
Nad Gardą…
Oprócz dwóch górskich przełęczy mamy jeszcze tego dnia w planach w planach dojazd do Torbole nad największym i najczystszym jeziorem Włoch – Garda. Ten zbiornik wodny znajduje się na wysokości zaledwie 65 m nad poziomem morza. Panuje tutaj całkowicie inny, niż w górach klimat. Dość powiedzieć, że piliśmy kawę po południu, na przełęczy Pordoi w 17º C, a nad Gardę dojechaliśmy wieczorem i temperatura wynosiła ponad 30º C. Jezioro to, mimo że jest na samej północy Włoch, zapewnia tak łagodny klimat, że umożliwiał już w czasach rzymskich uprawę cytryn. W miejscowości Limone sul Garda, można kupić, do dziś produkowany z lokalnych cytryn, słynny likier Limoncello, tradycyjnie znany przecież z południa Włoch.
Jezioro Garda jest mekką surferów ale i motocyklistów. Tras widokowych jest tutaj nieprzebrana ilość. My polecamy wybranie się na “tarasy grozy”, czyli kafejki w miejscowości Pieve di Tremosinena. Znajdują się one na zboczach gór otaczających jezioro. Prowadząca do nich droga “Strada della Forra” wspina się bajkowymi serpentynami wykutymi w skale, a widok z samej góry zapiera dech w piersiach. Jeśli zaś jesteście miłośnikami włoskich specjałów kuchni włoskiej, to niedaleko Torbole znajduje się sklep delikatesowy Agraria Riva del Garda. Kupicie w nim same lokalne produkty, łącznie z winem sprzedawanym na litry prosto z dystrybutora. W zasadzie Jezioro Garda mogłoby być dla nas bazą wypadową na kilka dni – całkiem niedaleko stąd do Werony miasta romantycznych kochanków Romea i Julii. Nie mamy jednak aż tyle czasu na zwiedzanie, wolimy spędzać czas w siodłach naszych motocykli.
Ostatnia trasa widokowa wyprawy
Z Torbole wybieramy się na wybrzeże Adriatyku. Namówiłem kolegów, na skrócenie czasu przejazdu, poprzez skorzystanie z płatnej autostrady. Teraz już wiem, że delikatnie mówiąc, nie był to najlepszy pomysł. Z nieba lał się potworny żar, a jedyny cień dawały sznury nagrzanych ciężarówek. Po raz pierwszy też podczas tego wyjazdu opony mojego skutera tak się nagrzały, że komputer pokładowy zgłosił zbyt wysokie ciśnienie. Koszmarna autostrada skończyła się dopiero po pięciu godzinach, ale skuter jakoś dał radę. Dotarliśmy do miejscowości Pesaro wczesnym popołudniem. Byliśmy wykończeni upałem, więc zamiast w namiotach wyjątkowo postanowiliśmy przenocować w tanim hotelu z klimatyzacją. Dzięki autostradzie, zostało sporo czasu na spacer deptakiem i luźne spędzenie popołudnia na podjadaniu pizzy. W porcie odwiedziliśmy też restaurację podającą specjały rybne – oczywiście z makaronem ich własnej produkcji. Do fantastycznego muzeum motocykli, mieszczącego się w dawnych zakładach benelli, już nie daliśmy rady pojechać. Z resztą – już kiedyś je zwiedzałem. Następny dzień wyprawy był już początkiem powrotu, ale została nam jeszcze ostatnia atrakcja zaplanowana na ten wyjazd. Otóż z Pesaro zaczyna się trasa widokowa Strada Panoramica Adriatica, usłana serpentynami zjawiskowa droga, prowadząca wybrzeżem Adriatyku. Poza postojem na pyszną piadinę u Pani Mirelli, to ostatnia zaplanowana atrakcja tej wyprawy. W drodze powrotnej nocowaliśmy jeszcze w okolicy Wenecji oraz gdzieś w Austrii. Trasę powrotną potraktowaliśmy po prostu jak szybki tranzyt.
Podsumowanie: tanio, dobrze i wygodnie
Każdy z nas przejechał wybranym przez siebie motocyklem ponad trzy tysiące kilometrów. Maszyny były dobrze dopasowane do naszych preferencji i nie sprawiły absolutnie żadnych problemów. Każdy był więc zadowolony ze swojego wyboru, aż do samego samego końca kilkudniowej wycieczki. Mimo pojemności poniżej 400ccm, motocykle nie łapały zadyszki na drogach szybkiego ruchu, spokojnie dało się dotrzymywać tempa samochodom osobowym. 130 km/h to dla tych maszyn żaden wyczyn, więcej i tak w Austrii się nie pojedzie, jeżeli nie chce się mieć do czynienia z dosyć bezwzględną policją.
Wszystkie trzy Zontesy zaskoczyły nas nowoczesnymi rozwiązaniami – elektronicznym wyświetlaczem, podświetlanymi przełącznikami kierownicy, systemem bezkluczykowym czy regulowaną wysokością szyby z przycisku na kierownicy. Zarówno skuter, jak i pozostałe dwa motocykle miały w tym zakresie takie samo wyposażenie. Ogromnym plusem tych pojazdów jest też ich niskie spalanie, średnio wyszło nam 3,5 litra benzyny na każde sto przejechanych kilometrów zarówno w szybkiej jeździe autostradowej, jak i po górskich serpentynach Taki poziom zużycia paliwa spowodował, że moje obawy o zbyt mały zbiornik paliwa w skuterze, okazały się na szczęście nietrafione. Koszt samego paliwa dla każdego z nas zamknął się w tysiącu złotych. Dzięki temu, że nasze trzy namioty jakoś mieściły się na jednej plazzoli (wydzielone miejsce na namiot) płaciliśmy na polach kempingowych niewiele. 60-70 zł za osobę za noc nie wydaje się wygórowaną ceną we Włoszech w środku sezonu. Chciałbym, żeby na polskich polach były takie ceny, przy takiej infrastrukturze i jakości kempingu. Reszta naszych wydatków zależy już tylko od naszych możliwości. Ceny w lokalnych dyskontach są o około 15% wyższe niż w Polsce, więc gotując samemu można naprawdę w rozsądnych pieniądzach zwiedzać ten piękny kraj, a co najważniejsze dla motocyklistów mając zagwarantowaną fantastyczną pogodę.
A co do magnetyzmu pięknej Italii, to muszę wam się przyznać, że trasę na kolejny rok zaczęliśmy planować z Ryśkiem, jeszcze zanim wróciliśmy do domu.
Tekst i zdjęcia: Beniamin Mucha