To już być może dla niektórych czytelników będzie nieco nudne, ale po raz kolejny zaproponuję trasę po południowo-wschodnim koniuszku Polski. Nie będą to jednak tylko oczywiste w takiej sytuacji szlaki po Bieszczadach. Odwiedzimy też nieco mniej uczęszczane zakątki tego regionu.
Na skróty:
Na samym początku chciałbym zaznaczyć, że tym razem nie zaproponuję dokładnej trasy, a jedynie wskażę punkty, w których warto się na chwilę (a może i dłużej?) zatrzymać. Do wielu z tych miejsc da się dojechać lepszym lub gorszym asfaltem, ale można też spróbować skorzystać z dawno zapomnianych i bardzo mało uczęszczanych dróg gruntowych, na których nie ma zakazu poruszania się pojazdami silnikowymi.
Od razu nasuwają się dwie uwagi. Po pierwsze, z jazdą po tych gorszych, nieasfaltowych drogach zapewne nie poradzą sobie wszystkie motocykle. Nie polecam ich szczególnie użytkownikom maszyn typowo sportowych, mocno obudowanych plastikami, za to ciężkie cruisery, typu Harley-Davidson Electra Glide, przy zachowaniu umiaru, dadzą radę. Sprawdziliśmy to w praktyce.
Druga sprawa to pojawiający się czasami brak zasięgu telefonii komórkowej, a co za tym idzie, brak dostępu do dosyć przydatnych w tej podróży aplikacji typu Google Maps w trybie online, czyli z danymi mapy ściąganymi na bieżąco. Za to na innych fragmentach trasy pojawia się zasięg operatora ukraińskiego, który bardzo słono liczy sobie za transfer danych.
Jeżeli więc nie chcecie zrujnować budżetu na opłacenie rachunku, najlepiej będzie ściągnąć mapy wcześniej i korzystać z nich w trybie offline – niektóre aplikacje na to pozwalają – a telefon mieć w trybie „samolotowym”. Można też w ogóle go wyłączyć i w razie konieczności posługiwać się klasycznymi papierowymi mapami, byleby odpowiednio dokładnymi. Przygoda i klimat jak za dawnych lat!
Z wizytą u szybowników
Znawcy tematu twierdzą, że nie ma piękniejszego widoku niż bieszczadzkie drogi w trakcie złotej polskiej jesieni, choć ze względu na położenie tego regionu, dojazd tutaj może być kłopotliwy dla motocyklistów z bardziej odległych rejonów Polski. Jednak gdy tylko trafimy na odpowiednia pogodę, trudy podróży wynagrodzą nam fantastyczne kolory lasów szykujących się do zimowego snu.
Jako bazę wybieramy zespół całorocznych domków U Źródeł Strwiąża, coś w rodzaju agroturystyki, położony dosłownie o kilka kilometrów od Ustrzyk Dolnych. Ogrzewane domki, z łazienką i aneksem kuchennym, całkowicie zaspokoją potrzeby motocyklowego podróżnika. Liczący ok. 480 km dojazd z Warszawy nie jest akurat szczególnie uciążliwy, bo większość trasy pokonujemy drogami ekspresowymi: S19, przez Lublin pod Rzeszów, a dalej autostradą A4 w okolice Przemyśla. Dotrzemy tu spokojnie w czasie poniżej pięciu godzin. Dalej piękna lokalna droga prowadzi przez Arłamów, Krościenko i Brzegi Dolne. W zasadzie można więc uznać, że w Przemyślu kończymy część dojazdową podróży i zaczynamy jazdę relaksacyjną. Dlatego dobrze jest wyruszyć w drogę w piątkowe wczesne popołudnie, żeby wieczorem znaleźć się pod Ustrzykami, wypocząć i następnego dnia z lekkim umysłem puścić się w trasę.
Przy okazji, Strwiąż to niewielka rzeczka (niecałe 100 km długości), mająca źródła w okolicach Ustrzyk Dolnych, a ujście już na terenie Ukrainy, w dorzeczu Dniestru. Być może, gdyby się ktoś uparł, to dopłynąłby z niej kajakiem nawet do Morza Czarnego. My jednak wskakujemy na motocykle i ruszamy przez Ustrzyki Dolne do Bezmiechowej Górnej. Tu znajduje się coś, czego większość z was pewnie w życiu nie widziała – szybowisko, czyli coś w rodzaju lotniska dla szybowców, prowadzone przez Akademicki Ośrodek Szybowcowy.Szczególnie widowiskowe są starty. Szybowce wystrzeliwane są w powietrze z urządzenia przypominającego ogromną procę. Przy okazji – znajdujemy się na szczycie Kamionki (631 m n.p.m.), z którego, jeżeli tylko pogoda na to pozwala, roztacza się fantastyczny widok na Góry Słonne i sporą część Podkarpacia. Już sam dojazd na szybowisko jest sporą atrakcją, bo droga jest wąska, mocno kręta i stroma. Jadąc zabytkowym motocyklem w dwie osoby, na długich podjazdach muszę redukować biegi, czasami nawet do „jedynki”. Dojazd ten (ok. 25 km) jest fragmentem Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej.
W poszukiwaniu czarnej mazi
Z szybowiska bardzo lokalną drogą (ok. 11 km) udajemy się do ruin zamku Sobień. To pozostałości XIII-wiecznej kamiennej warowni strzegącej szlaków wzdłuż rzeki San. Rzeczywiście, gdy z niemałym trudem wdrapujemy się na szczyt ruin po niekończących się (przynajmniej tak mi się wydaje) drewnianych schodach, cieszymy się kapitalnym widokiem na dolinę rzeki, która jesienią wygląda po prostu bajecznie.
Z Sobienia jedziemy w kierunku Zagórza, gdzie skręcamy w prawo, w drogę krajową nr 28, aż do Tyrawy Wołoskiej. Tu zaliczamy serię słynnych fantastycznych serpentyn, o tej porze roku już nieco mniej okupowanych przez turystów, więc jest gdzie wypróbować przyczepność opon i jakość hamulców. Obiecuję – jest cudnie! Warto zatrzymać się na szczycie podjazdu, przy tarasie widokowym Słonne. Jeżeli komuś będzie mało, wystarczy zjechać ponownie w kierunku Załuża i jeszcze raz zaliczyć serię zakrętów. Niektórzy określają je jako „najlepsze winkle w Polsce” i z pewnością jest w tym ziarno prawdy.
Z Tyrawy, przez Zawadkę, jedziemy do Ropienki – wsi leżącej na styku Gór Słonnych i Pogórza Przemyskiego. Nazwa wsi założonej w XVI wieku wywodzi się od naturalnych wycieków pewnej smolistej substancji, która aktualnie rządzi światową gospodarką. Znajdziemy tu zabytkową kopalnię ropy naftowej. Jeszcze przed I wojną światową trafił tu spory kapitał, najpierw angielski i francuski, potem nawet amerykański. Funkcjonowały tartaki, warsztaty mechaniczne, tłocznia wody, kuźnie, stolarnie. Jednym słowem, całkiem nowoczesny jak na tamte czasy przemysł wydobywczy. Potem z miejscową ludnością (Rusinami, Polakami, Żydami, Słowakami, a nawet Węgrami) skutecznie rozprawili się najpierw Niemcy w czasie II WŚ, potem nacjonaliści ukraińscy, a całość prześladowań zakończyła polska akcja „Wisła”.
Co prawda w tych okolicach cały czas trwa wydobycie ropy naftowej, ale w porównaniu z czasami przedwojennymi są to znikome ilości – po prostu złoża się wyczerpują. Za to z gazem ziemnym nie jest aż tak źle – rocznie wydobywa się tutaj ok. 60 mln m³ tego dramatycznie drożejącego w ostatnich miesiącach surowca. W Ropience znajdziemy także inny ciekawy zabytkowy obiekt. To kaplica dworska Jana i Amalii Wierzbickich, nad którą opiekę roztoczyli fantastyczni ludzie z fundacji Naturalnie Ropienka. Obiekt ten jest o tyle ciekawy, że formalnie nie jest już kościołem (ten przeniesiony został na drugą stronę drogi), więc odbywają się tu różnego rodzaju inicjatywy kulturalne, stojące na naprawdę wysokim poziomie. Przy okazji – wielkie podziękowania dla pań z fundacji, które nasza grupę podjęły iście królewską ucztą, złożoną z lokalnych, tradycyjnych potraw.
Jeżeli komuś mało atrakcji, to proponuję jeszcze małą pętelkę przed powrotem do bazy. Z Ropienki, przez Wojtkówkę i Jureczkową, jedziemy do Kwaszeniny (dosyć fajny ośrodek Volf Camp) i dalej leśną drogą do Arłamowa. Tu w zasadzie, poza słynnym z internowania Lecha Wałęsy w czasie stanu wojennego starym ośrodkiem wypoczynkowym (brak izby pamięci, jest tylko tablica) i sąsiadującym z nim nowym, ogromnym hotelem, nie ma już żadnych innych zabudowań. Warto jednak skręcić w kierunku tego obiektu bo znajduje się tam bardzo długi, szeroki i stromy podjazd, na którym można nieco „odkręcić”. Jeżeli szlaban będzie uniesiony, można zrobić rundkę honorową na podjeździe i z godnością pojechać dalej… Za Arłamowem, na wysokości Makowej, kierujemy się na Birczę, a stamtąd bardziej cywilizowaną drogą nr 28 do Kuźminy, gdzie skręcimy w lewo (droga nr 890) i przez Wójtówkę i Jureczkową wrócimy do Ustrzyk Dolnych. Jak na jeden dzień, atrakcji już wystarczy.
Następnego dnia trzeba zacząć szykować się do drogi powrotnej, ale korzystając z okazji warto odwiedzić co najmniej dwa fajne miejsca. Zaczynamy od Gęsiego Zakrętu, zaledwie 8 km od Ustrzyk – agroturystyki (a raczej moto-turystyki) prowadzonej przez zaprzyjaźnionych z naszą redakcją od lat pasjonatów trialu. Niestety nie mamy czasu na szybki kurs jazdy takim dziwnym motocyklem, za to pędzimy do Soliny (ok. 20 km), aby skorzystać z półtorakilometrowej przejażdżki najnowocześniejszą w Polsce kolejką gondolową na górę Jawor. Zapewne większość z was nie miała jeszcze okazji się nią przejechać, bo została otwarta dopiero w lipcu tego roku. Naprawdę warto – widoki zapierają dech w piersiach. Po bujaniu w chmurach wskakujemy na nasze stalowe rumaki i z pewnym ociąganiem udajemy się w kierunku domu. To była dobra wycieczka!
Zdjęcia: Lech Potyński