Jakiś czas temu, z okazji jubileuszu „Świata Motocykli”, staraliśmy się spiąć ostatnich 30 lat naszej motocyklowej rzeczywistości sensowną klamrą. W tym przypadku zastanawialiśmy się, jak zmieniała się klasa 125 cm3 i czy w ogóle warto zawracać sobie głowę takimi pojemnościami?
Na skróty:
Doświadczenia „Świata Motocykli” w tej materii są całkiem spore i starsze niż sam miesięcznik. Zaczynaliśmy bowiem jeszcze w roku 1991 od katalogu „Motocykle Świata”, w którym już uwzględniona została ta klasa pojemnościowa. Czemu tak? Nasze opracowanie musiało się na czymś oprzeć i były to wydawnictwa niemieckie. W tamtym czasie w Polsce motocykle 125 cm3 (oczywiście poza rodzimymi WSK) były niemal nieznane, ale u naszych zachodnich sąsiadów, ze względu na regulacje prawne – już tak. Można więc powiedzieć, że w tej kategorii pojemnościowej mamy skalę porównawczą jak nikt inny w naszym kraju. Jak więc na przestrzeni ponad 30 lat zmieniły się te motocykle?
Dawniej było jakoś lepiej
To stwierdzenie oczywiście pasuje mentalnie do mojego niemal emerytalnego (wbrew pozorom starzeję się wraz z miesięcznikiem) wieku i zgodnie z maksymą „najlepiej nam było przed wojną” powinienem bronić tej tezy. Pod pewnymi względami byłaby to nawet prawda. Kilkadziesiąt lat temu nikt specjalnie nie przejmował się ani ekologią, ani nawet ekonomiką jazdy. Konstruktorzy tworzyli dwusuwowe jednostki napędowe jarające i ryczące jak smoki, ale jednocześnie generujące też zdecydowanie większe moce. Nie twierdzę, że teraz z technicznego punktu widzenia jest to niemożliwe, ale właśnie z powodu regulacji prawnych, ale także zdrowego rozsądku, nie buduje się już takich silników, przynajmniej do użytku drogowego.
W tamtych latach Aprilia Pegaso 125 dysponowała mocą 24 KM, sportowa Extrema RS nawet 33 KM. Mała „osiemdziesiątka” Suzuki RG Gamma miała 10 KM, a Yamaha TZR 125 skrywała stadko 30 kucyków. Tyle tylko, że z jednostką napędową nie szły w parze zawieszenia, hamulce, rama… Generalnie tamte maszyny, które dzisiaj są już pełnoprawnymi youngtimerami, współcześni motocykliści uznaliby oczywiście za szybkie, ale i niebezpieczne, wymagające sporych umiejętności. Bębnowe hamulce tylnego koła były w tej klasie częściej spotykane niż tarcze. Od tej pory zmieniło się niemal wszystko. Poczynając od samej jednostki napędowej, gdzie królują już wtryski paliwa zamiast gaźników i elektroniczne moduły sterujące ECU, poprzez katalizatory spalin, systemy CBS czy ABS, kończąc na oświetleniu typu LED i aktywnych wyświetlaczach TFT zamiast zegarów, komunikujących się ze światem za pomocą smartfonów. Mało?
Wydaje się, że ten postęp technologiczny praktycznie w każdym aspekcie pojazdu z powodzeniem rekompensuje nam ograniczenia mocy do ustawowych 15 KM. Możemy za to pewniej wchodzić w zakręty, lepiej dozować wydajniejsze hamulce, a w dodatku cieszyć się znikomą awaryjnością oraz sporymi oszczędnościami w portfelu. Dzisiaj motocykl klasy 125 zużywający powyżej 3 l/100 km uważany jest za mało oszczędny. Z czystym sumieniem mogę więc stwierdzić, że motocykle 30 lat temu były jakby bardziej romantyczne. Trudniej się na nich jeździło, nigdy nie mogłeś być pewien, czy pływak w gaźniku się nie zawiesi, a i wygospodarowanie środków na spore ilości paliwa wymagało operatywności.
W dodatku chyba nikt specjalnie w naszym kraju nie lubił „stodwudziestekpiątek”, bo jeździły zdecydowanie marniej niż reszta większych motocykli, a prawo jazdy wymagane było dokładnie takie samo. To właśnie ze względu na uregulowania prawne klasa 125 cm3 w Polsce praktycznie nie istniała, a rolę, jaką spełniają dzisiaj te motocykle, pełniły motorowery. Układ sił zmienił się w dniu 19 stycznia 2013, kiedy zgodnie z unijną dyrektywą Polska wprowadziła nowe kategorie praw jazdy. Ale prawdziwa rewolucja nastąpiła w momencie, gdy pojawiła się ustawa dopuszczająca jazdę motocyklami klasy 125, dysponując jedynie samochodowym prawem jazdy. Tu wplotę odrobinę autoreklamy – nasza redakcja ma w tych uregulowaniach spory udział, bo wymusiła podczas prac Sejmowej Komisji Transportu dyskusje na ten temat, a potem pilnowała tematu.
Tak czy owak, właśnie wtedy motocyklowy świat otworzył się na szersze rzesze społeczeństwa, a maszyny klasy 125 stały się najlepiej sprzedawanym segmentem w naszym kraju.
Czy warto?
Podobno zawsze najtrudniejszy jest pierwszy krok, potem już jakoś idzie. To samo dotyczy motocykli. Pewnie większość ludzi marzy o tym, aby kiedyś osobiście zaznać „wiatru we włosach”, jednak tylko niewielki odsetek decyduje się spróbować. W rzeczywistości nie ma się czego bać. Jeżeli tylko jako tako opanowałeś jazdę rowerem, to z motocyklem pójdzie już łatwo. Zmiana biegów stopą czy sprzęgło w ręcznej klamce to też nie problem, bo… możesz zacząć od automatu. Od roweru różni się w zasadzie jedynie tym, że oprócz dźwigni hamulców przy kierownicy ma jeszcze rolgaz. Ach, zapomniałem – i nie trzeba pedałować.
Do jazdy motocyklem z klasyczną skrzynią biegów, jeżeli nie mamy w tym żadnego doświadczenia, lepiej zabierać się pod okiem instruktora na odpowiednich kursach, które jednak nie są obowiązkowe. Przy czym warto zaznaczyć, że jeżeli masz samochodowe prawo jazdy od minimum 3 lat, to takie szkolenie nie kończy się egzaminem. Po prostu jeżeli uznasz, że już wystarczająco pewnie czujesz się na motocyklu, wyjeżdżasz samodzielnie na drogi. Wbrew przepowiedniom niektórych ekspertów motoryzacyjnych, instruktorów jazdy i egzaminatorów statystyki prowadzone przecież już od 10 lat nie potwierdzają tezy, że świeżo upieczeni motocykliści z samochodowym prawem jazdy będą uczestnikami znacznie większej liczby wypadków. Wprost przeciwnie – tacy ludzie jeżdżą znacznie uważniej, rozsądniej i bez zbędnej ekstrawagancji. Jednym słowem jazda na motocyklu nie wymaga jakiejś tajemnej wiedzy, a z czasem, nabierając wprawy i drogowego doświadczenia, przekonasz się, że przynajmniej w ruchu miejskim motocykle klasy 125 poruszają się co najmniej tak samo sprawnie (niekiedy znacznie lepiej) co te o znacząco większych pojemnościach.
Co wybrać na pierwszy motocykl?
To chyba najtrudniejsze pytanie, z którym redakcja boryka się od zarania dziejów. I niemal nie ma na nie odpowiedzi. Przecież każdy człowiek jest inny nie tylko mentalnie, ale i fizycznie. Trudno udzielić tej samej rady dwumetrowemu, ważącemu kwintal z okładem chłopu i czterdziestopięciokilogramowej dziewczynie mierzącej metr pięćdziesiąt w kapeluszu. To kwestia oczywista, ale ważne są także wyobrażenia przyszłego motocyklisty o samym procesie jazdy. Nieraz słyszałem już słowa typu „nie spodziewałem się, że będzie tak trzęsło, wiało i jest tak niewygodnie”. Pierwsze próby najlepiej jest przeprowadzać więc na nieswoim motocyklu, bo gdy okaże się, że to zabawa nie dla ciebie, unikniesz niepotrzebnych wydatków.
Gdy jednak połkniesz bakcyla motocyklizmu, musisz zorientować się, w którym kierunku cię ciągnie. Tor, off-road, turystyka, a może po prostu sprawna i niedroga jazda po mieście? Wszystkie te kierunki są dobre i równoprawne, jednak ze względu na mocno posuniętą specjalizację motocykli należy określić, co najbardziej nas bawi.
Ale jak to zrobić, nie mając doświadczenia? Wydaje się, że najprostszą metodą na początek jest wybór maszyny uniwersalnej – takiej, która poradzi sobie w każdych warunkach drogowych. Ujmując rzecz najprościej – na której siedzi się mniej więcej jak na dawnej WSK. Takim tylko współczesnym motocyklem jakoś pojedziesz i po piachu, i po asfaltach, i w terenie, a nawet objuczysz go bagażami i udasz się w turystyczną trasę. Po pewnym czasie i kilku tysiącach przejechanych kilometrów już będziesz wiedzieć, co najbardziej lubisz w motocyklach. Na polskim rynku praktycznie każdy segment maszyn, od crusiserów, poprzez sportowe, na adventurach kończąc, jest dobrze reprezentowany w klasie 125 cm, a wybór modeli jest całkiem spory.
Z pewnością znajdziesz coś dla siebie i tak długo będziesz czerpać radość z jazdy, aż zdecydujesz się na zdanie egzaminu na „dorosłe” prawo jazdy. Albo wprost przeciwnie – świadomie pozostaniesz przy klasie 125 cm3, bo to są naprawdę fajne maszyny i potrafią to samo co większe, tylko robią to odrobinę wolniej. Ale za to zużywają mniej paliwa, wszędzie się zmieszczą, a i o mandat za przekroczenie prędkości jakby trudniej…