Ta stara życiowa prawda pasuje, wypisz wymaluj, do Hondy CBR600F, uznanej za niepobitego championa w swojej klasie. Po siedmiu latach produkcji i dwóch modernizacjach (jednej kosmetycznej i jednej, z której wyszedł zupełnie nowy motocykl), pojawiła się trzecia wersja CBR600F, dla laika nie do odróżnienia od poprzedniego modelu. A jednak jest to całkowicie nowa konstrukcja. Dzięki polskiemu przedstawicielstwu Hondy – Motopolowi (w 1995 roku, przyp. red.), mieliśmy możliwość przetestować dla was to cacko.
Na pierwszy rzut oka – CBR jak CBR, a jednak nie dajcie się zwieść szacie, pod spodem kryje się wiele nowego. Niezmieniona pozostała tylko koncepcja lekkiego, zwrotnego i piekielnie szybkiego motocykla o sportowym zacięciu. Ale wszystko z założenia musi być tu lepsze niż w modelu ’94.
Najbardziej spektakularną zmianą w silniku było zastosowanie układu dynamicznego doładowania silnika (Direct Air Induction System). Ten zmyślny układ dostarcza do gaźników powietrze pod dodatkowym ciśnieniem wywołanym ruchem motocykla. Powyżej chłodnicy znajduje się wlot powietrza do nowego, pokaźnych rozmiarów airboxa. Ten sposób na zwiększenie mocy silnika nie jest niczym nowym, jednak po raz pierwszy jego działanie nie ogranicza się do dużych prędkości. Jakby było mało, podwyższono stopień sprężania z 11,6 do 12,0. Zarządzanie zapłonem tak podrasowanego silnika wymagało użycia mikrokomputera, który, w zależności od kąta uchylenia przepustnicy i prędkości obrotowej, ustala moment przeskoku iskry na świecy. Do minimum zredukowano tarcie wewnętrzne silnika. Nowe tłoki i pierścienie, lżejsze korbowody i odchudzone do 31,5 mm średnicy czopy wału korbowego wpłynęły na zmniejszenie strat wewnątrz samego silnika. Tych kilka dodatkowych, wyciśniętych z silnika koni mechanicznych wymagało zastosowania bardziej wydajnej chłodnicy. Miejsce starej, płaskiej, zajęła łukowato wygięta, a przy okazji nie zapomniano o chłodzeniu oleju w wymienniku ciepła olej-ciecz chłodząca, powiększając jego gabaryty.
Piętą achillesową dotychczasowych CBR był hydrauliczny napinacz łańcucha rozrządu. Był on dosyć kapryśny. Teraz jego miejsce zajął zwykły mechaniczny napinacz. Nowy tłumik ma za zadanie sprostać coraz surowszym normom emisji hałasu, nie ograniczając przy tym w sposób znaczący mocy silnika. Stąd jego pokaźne rozmiary i 6 litrów pojemności. Wszystko to dało w efekcie 100 KM mocy, a przede wszystkim jeszcze szerszy zakres użytecznych obrotów. Do tej pory było to od 7 do 12 000 obr./min, teraz silnik ciągnie mocno od 5000 obrotów i kończy na 13 500 obr./min, kiedy to igniter odcina zapłon.
Towarzyszy temu niezwykła, jak na sześćsetkę, elastyczność i coś, co nazywa się kulturą pracy (nie przepadam za tym określeniem). Tak, silnik CBR600F jest BARDZO kulturalny! I ciągnie jak 750! Jeśli dodać do tego nową skrzynię biegów z ciaśniej zestopniowanymi przełożeniami i nowym mechanizmem zmiany biegów, całkowicie zmieniony układ cięgieł, nowy bęben krzywkowy i lepsze łożyskowanie wałków, dało to precyzyjniejszą i szybszą zmianę biegów.
Geometria podwozia nie została zmieniona. Kosmetyce poddano natomiast jego komponenty. Przedni widelec teleskopowy posiada regulację naprężenia wstępnego sprężyn i 12-stopniową regulację siły tłumienia. W tylnym zawieszeniu zmieniono przełożenie dźwigni pośredniej, tak by zwiększyć progresję tłumienia drgań w końcowym zakresie wychyleń. Regulacji podlegają naprężenie wstępne sprężyny i bezstopniowe tłumienie, oraz dobicie amortyzatora.
Szerokość tylnej felgi wzrosła do 5″. Jest to zasługa drugiej natury CBR600F – rasowego motocykla sportowego, mistrza w klasie 600 Supersport. Hamulce CBR600F również świadczą potencjale drzemiącym w tym motocyklu. Podwójne, pływające tarcze o zwiększonej do 296 mm średnicy i podwójne zaciski hamulcowe pozwalają precyzyjnie dozować siłę hamowania, a ich skuteczności można tylko pogratulować.
W owiewce modelu ’95 dokonano licznych, acz słabo zauważalnych poprawek. Zwężono ją, obniżono górny zarys szyby, dodano dwa charakterystyczne, wąskie wloty powietrza. Większa wydajność chłodnicy wymogła powiększenie otworów wentylacyjnych po bokach silnika. Nowy przedni reflektor zapewnia lepsze oświetlenie drogi, a przy tym jest lżejszy od starego. Przednie kierunkowskazy przestały być integralną częścią owiewki i są teraz przykręcane do dodatkowych wsporników. Wszystko to dla ułatwienia życia startującym w wyścigach. Tam kierunkowskazy są raczej zbyteczne, a odkręcenie ich od motocykla zmniejsza masę o kilka cennych dekagramów.
Jak więc widać, wszystkie drobne i niewidoczne zmiany dały w efekcie nowy motocykl. Ziarnko do ziarnka…. Niektórzy zarzucają nawet nowej CBR600F, że (z zewnątrz) tak niewiele różni się od poprzedniego modelu. Nie mają racji. Ktoś, kto przesiądzie się z poprzedniej wersji, nie będzie musiał się przyzwyczajać do nowego motocykla. Zachowuje się w ten sposób ciągłość modelu. No bo w końcu kto powiedział, żeby od razu zmieniać wszystko, co dobre?
Moje wrażenia
Jazda tym motocyklem to prawdziwa przyjemność. Po dwóch tygodniach intensywnej jazdy trudno jest mu cokolwiek zarzucić. Silnik: cud współczesnej techniki. Ciągnie tak samo bez względu na to, czy kręci się 2000, czy 12 000 razy na minutę. To nie żart. Nieśmiałym (i początkującym) być może wystarczy tylko dolny zakres obrotów. Silnik pracuje wtedy spokojnie, cichutko, a motocyklem jeździ się niczym lekkim skuterkiem. Jest to w motocyklach tej klasy (zwykle narowistych i trudnych do opanowania) nieczęsto spotykana cecha.
Jak „długi oddech” ma ten silnik, mogłem się przekonać, gdy utknąłem w cholernym korku w jednym z rozkopanych miast Dolnego Śląska. Żar z nieba się leje, miasto nieznane, wszędzie wykopy, dosyć już miałem przerzucania: jedynka, luz, jedynka, luz… Niech już zostanie jeden bieg, samym sprzęgłem będę sobie pomagał wydostać się z tego kotła. Dopiero gdy zaczęło się co nieco rozluźniać, ze zdumieniem stwierdziłem, że ruszałem i jechałem cały ten czas na drugim biegu! Cudowny „motorek” ruszał z miejsca bez okazania najmniejszego sprzeciwu czy jakiejkolwiek innej „czkawki”! Ten sam silnik już od 5000 obrotów zaczyna wydawać z siebie wywołujący dreszcze ryk i doznania bliższe startowi rakiety niż jeździe pojazdem drogowym kupionym w sklepie . „Ciąg” kończy się na czerwonej kresce przy 13 500 obrotach. To już jednak dla prawdziwie nawiedzonych. Mnie na co dzień wystarczało 9000-10 000 obrotów do dynamicznej jazdy. Pozostałe 4000 spokojnie można pozostawić niepoprawnym ścigantom i chorym na przerost ambicji.
Godne uwagi jest to, jak z silnika pojemności ledwie 600 ccm daje się wyprodukować 100 KM, i to jeszcze w tak „cywilizowany” sposób. Ten motocykl zdaje się zawsze przyspieszać po odkręceniu manetki gazu, i to niezależnie od obrotów i wrzuconego biegu…
Operowanie dźwignią zmiany biegów jest pewne. Biegi wskakują już po krótkim ruchu stopy. Jedynka do 95 km/h, dwójka do 130… nie jest źle. No, ale motocykl to nie tylko sam silnik. Podwozie CBR600F daje poczucie pewności podczas jazdy. Prowadzenie jest pewne, to kierowca wodzi motocyklem, a nie motocykl kierowcą. CBR jest stabilny w każdym zakresie prędkości. Równie łatwo manewrować nim w gęstym ruchu ulicznym, jak na szybkiej autostradzie. Sześćsetka ma jeszcze inną cechę: wybacza błędy kierowcy (oczywiście z wyjątkiem lekkomyślności).
Kolejna cecha: zwrotność. Testowana CBR-ka dowiodła talentu do pokonywania wiraży na górskich drogach Karkonoszy i Gór Stołowych. W zakręty CBR600F zdaje się wchodzić sama, zbyteczne są jakiekolwiek „naginania” i „łamania”. Równie łatwo wychodzi z ostrych zakrętów, przy czym cały czas wyczuwa się pokaźny zapas bezpieczeństwa. Ten motocykl prowadzi się jedną ręką! To tak, jakby połączyć elastyczność silnika choppera ze zwrotnością motocykla sportowego i wygodą prowadzenia motocykla turystycznego. Niesamowite!
Do tego hamulce. Pewne, skuteczne w działaniu, pozwalające dokładnie dozować siłę hamowania. Pozycję kierowcy można uznać za optymalną. Konfiguracja podnóżków i rączek kierownicy nie skłania do jakichkolwiek korekt. Również pasażer znajdzie dla siebie na tylnym siodełku CBR600F wystarczająco dużo miejsca.
Jedyne, co można zarzucić Hondzie CBR600F, to brak schowka z prawdziwego zdarzenia. Owszem, po odjęciu lewej bocznej osłony zyskuje się dostęp do pojemnika z narzędziami i maleńkiego schowka, lecz jego pojemność wystarczy ledwo na pomieszczenie awaryjnego zestawu do łatania gum. Ale w końcu nie jest to motocykl turystyczny, a sportowy, i do tego naprawdę rasowy.