Oto i on. Zbyt szybki, zbyt krzykliwy i zbyt drogi włoski motocykl. Sprawdziliśmy, na ile sposobów da się go pokochać.
Na skróty:
Mariusz powiedział, że jedziemy odebrać motocykl do testów. Jak to w takich sytuacjach zazwyczaj bywa, wstałem zza komputera, wziąłem pierwszy lepszy kask i rękawice, zarzuciłem na plecy jakąś kurtkę i wyszedłem z redakcji. Wsiadłem jako pasażer na Vespę GTS 300, chwyciłem się Smoka wszystkimi kończynami i po kilku sytuacjach, w których żegnałem się z życiem (Mariusz powinien mieć zakaz jazdy skuterami), dotarliśmy na miejsce.
Salon MV Agusty, hmm… Już sama wizyta w takim miejscu jest ciekawym doznaniem. Przed moimi oczami przewijają się setki, jeśli nie tysiące motocykli rocznie, więc naturalne jest to, że mam już pełną znieczulicę. W tym salonie jest inaczej. Pan Smok zawsze powtarza, że detale są najważniejsze, a w tych motocyklach detali można się doszukiwać godzinami. Czasem są to karbonowe „skrzela” w sportowej F3, czasem skórzany pasek z klamrą przechodzący przez środek zbiornika paliwa w modelu Superveloce, a czasem blaszany płaskownik z marketu budowlanego, który łączy ze sobą od dołu owiewki bohatera dzisiejszego testu.
Patrzę i boję się. MV Agusta Brutale 1000 RS. Czterocylindrowy naked bike, którego silnik pochodzi z legendarnego modelu F4 – motocykla, który do czasu pojawienia się BMW S 1000 RR dzierżył miano najszybszego (w linii prostej) superbike’a wszechczasów. Brutale to golas. Nie ma przedniej owiewki, a producent deklaruje, że jego prędkość maksymalna przekracza 300 km/h. Silnik generuje 208 koni mechanicznych i spełniania wymogi norm Euro 5. Masa? Na sucho 186 kilogramów. Po premierze Ducati Streetfightera V4 takie dane nie dla każdego są szokujące, ale to nie cyfry budują emocje, a charakter motocykla.
Ja już podziękuję
Już samo budzenie do życia litrowego silnika podgrzewa krew. Dla jasności – odpalał za każdym razem… Jednostka trochę rzęzi, trochę sapie. Natychmiast zdradza, że nie została stworzona do pracy na jałowych obrotach. Szybko wszedłem w ustawienia, żeby upewnić się, że wszystkie systemy są włączone. Jak to we włoskiej maszynerii, mamy tu komplet elektroniki. Mapy zapłonu, kontrola trakcji z wydzieloną kontrolą unoszenia przedniego koła, ABS – wszystko, co potrzebne w takim potworze. Podoba mi się sposób zmiany ustawień, z boku ekranu pojawiają się grafiki tłumaczące, co właśnie zmieniamy. W estetyczny sposób upraszcza to dość skomplikowaną operację, jaką jest ustawienie takiej maszyny.
Pozwoliłem sobie na włączenie niskiego poziomu ingerencji kontroli trakcji i wyłączyłem wheelie control. Miałem bowiem konkretny plan. Wsiadłem na motocykl i wyjechałem na trasę. Odwinąłem gaz na pierwszym biegu, tył zaczął uciekać na boki, a gdy złapał przyczepność, maszyna wyrwała na tylne koło. Przebiłem bieg bez użycia sprzęgła (quickshifter działa w górę i w dół), ponownie na chwilę straciłem trakcję, po czym motocykl znowu wyrwał na gumę. Przymknąłem jeszcze na chwilę oczy, pozwoliłem silnikowi wkręcić się na obroty i gdy uniosłem powieki, stałem już pod redakcją. Zsiadłem i podziękowałem.
To był ostatni raz, kiedy wyjechałem na Brutale RS na ulicę. Dzikość w tej maszynie jest nieokiełznana, pierwotna, czysta. Mam ten problem, że wiem, do czego w motocyklu służy gaz. Wiem też, że umiem nad takim potworem względnie zapanować. Problemem jest pokusa. Pokusa wrażeń, których doświadczałem jako młody motocyklista. Na tym krótkim odcinku kilka razy zaśmiałem się w kasku. Czułem się, jakbym znowu po raz pierwszy wsiadł na litrowy motocykl sportowy. Kiedyś było to Suzuki GSX-R1000R z 2004 roku, teraz MV Agusta Brutale RS. Zupełnie inne motocykle, zupełnie inne czasy, młodzieńcza radość ta sama. Właśnie przez te emocje uznałem, że nie mogę wyjeżdżać tym motocyklem na drogi publiczne. O tym, jak się sprawował na co dzień i w trasie, w oddzielnej kolumnie opowie Agnieszka. Ja zabrałem Brutale na tor.
Bo gazu trzeba dawać
Gdy raz zasmakujesz tej mocy, chcesz dostać więcej. Ja do takich uciech wybieram po prostu tor. Włączyłem tryb Race, spuściłem po 0,3 bara z przedniej i tylnej Pirelli Supercorsa SP i niech się dzieje. Pierwsze dwa okrążenia poświęciłem na rozgrzanie opon i przy okazji dowiedziałem się, że forma miała tu pierwszeństwo. Spektakularne końcówki wydechu są piękne i nie zamieniłbym ich na inne, ale często uderzałem w nie piętami. Poza tym siedzenie umieszczono dość nisko, a zbiornik jest szeroki.
Gdy tylko opony nabrały temperatury, przestałem zwracać uwagę na jakiekolwiek niedogodności, bowiem wkroczyła moc. Ordynarna, wulgarna, przerażająca i zachwycająca. Wychodząc na krótką prostą „pod mostek”, ponownie zaśmiałem się w kasku. Do tej pory żaden motocykl nie spowodował, że spontanicznie zacząłem się śmiać. Był to śmiech z głupiej, prostej radości. Brutale na niskich obrotach po prostu się porusza, nie możemy od niego wymagać nic więcej. Średnich obrotów należy unikać. Nie ma tam ani mocy, ani momentu obrotowego, a na dodatek jadąc równym gazem w średnim zakresie w zakręcie motocykl kilka razy jakby falował na obrotach.
Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko cieszyć się z momentu wkroczenia mocy. Pojawia się ona nagle, w okolicach 9000 obr./min. Silnik gwałtownie wkręca się na obroty, a motocykl dosłownie chce się nam wyrwać z rąk. Po raz drugi w życiu bałem się odkręcać gaz do końca na wyjściach z zakrętów. Wyjeżdżając z dużej patelni i trzymając manetkę w pełni otwartą, nie miałem pewności, czy zmieszczę się w szykanę, czy wyniesie mnie na zewnętrzną. Za każdym razem musiałem się nie tyle koncentrować, co odważyć. Drugim motocyklem, który powodował u mnie takie emocje, było wyścigowe Ducati Panigale V4R od AF Racing Team.
Dla jasności, MV Agusta to nie tylko dziki i nieokiełznany charakter, ta moc jest prawdziwa. Na prostej startowej udało mi się wyprzedzić nawet nowe BMW S 1000 RR. Owszem, lepiej wyszedłem z zakrętu, ale fakt, że beemka nie zaczęła mi odjeżdżać udowadnia, że te 208 KM to nie tylko deklaracja na papierze. Zaskakująca jest też aerodynamika RS-a. Pomimo braku przedniej owiewki na motocyklu wieje mniej, niż byśmy się spodziewali. Lampa jest pochylona pod takim kątem, że kieruje powietrze nieco do góry. Gdy przykleimy głowę do zbiornika paliwa, to nawet w miarę widzimy, gdzie jedziemy. Boczne owiewki też pewnie poprawiają przepływ po obu stronach maszyny i trochę nie wyobrażam sobie, co by się działo bez nich.
Włoskie kluski
Skrzydełka w tym przypadku naprawdę mogą się przydać, ponieważ zawieszenie w modelu Brutale RS nie nadąża za brutalną mocą. Amortyzatory dobrze działają w mieście, a na torze są po prostu miękkie. Dopóki jechałem tempem stonowanym, nie miałem problemów, motocykl chętnie zmieniał kierunki i trzymał linie. Gdy jechałem szybciej, po prostu bujało, a gdy wychodziłem na prostą pełnym gazem, Brutale zaczynało myszkować i przestawało dopiero wtedy, gdy w okolicach zegarowej prędkości 270 km/h zamykałem gaz.
Czy widzicie w tym jakiś problem? Ja absolutnie nie. To jest właśnie piękne w tak szalonych motocyklach. Gdyby był to superbike, już byśmy mu punktowali niedociągnięcia, jak ma to miejsce w teście Kawasaki ZX-10R, który również przeczytacie w tym numerze. W porównaniu do MV Agusty, Kawasaki ma perfekcyjny układ wtryskowy i jest pozbawione wszelkich wad. A Brutale to Brutale. Nie ma zasad, według których możemy je ocenić.
Wracając do prowadzenia, to wiedzcie, że tym motocyklem da się jechać bardzo szybko, trzeba tylko kupić jego droższy wariant. Wersja RR wyposażona jest w półaktywne zawieszenie Öhlins i wtedy żadnego bujania nie zaznamy. Wiem, bo jeździłem w Poznaniu na wersji jeszcze droższej, czyli na Rush 1000. Jestem oddanym fanem Sylwka, który to właśnie taki motocykl kupił sobie na tor. Odsuwając jego fantazję na bok, mam odniesienie, jak potrafi jechać Brutale.
Stalowa rama jest bardzo sztywna, a tak solidne i masywne półki przedniego zawieszenia znajdziemy tylko w motocyklach wyścigowych. MV Agusta potrafi być najbardziej stabilnym motocyklem na wejściu w zakręt jaki znam, a w złożeniu idzie jak wryta. Zawieszenie musi być jednak odpowiednio sztywne, żeby nadążać za ramą, półkami i wahaczem. Jeśli więc masz tak szalony pomysł jak Sylwek i chcesz jeździć na swojej obecnej lub przyszłej Brutale po torze, to lepiej stuningować seryjne zawieszenie albo sięgnąć po wersję z Öhlinsem.
Hamulce nie mogą rozczarowywać, bo zamontowano najlepszy układ hamulcowy z zaciskami Brembo Stylema. Wersja RS nie miała problemów z hamowaniem, ale po raz ostatni wrócę jeszcze do wspomnień z Rush 1000. Z tamtym zawieszeniem miałem uczucie, jakbym rzucał kilkutonową kotwicę. To było genialne. Gaz, głowa urwana, hamowanie, głowa na miejsce.
Powinienem jeszcze poświęcić kilka zdań kontroli trakcji, ale mogę jedynie powiedzieć, że motocykl ani razu nie spróbował mnie katapultować z siodła, czyli kontrola działa. Miałem taką frajdę i adrenalinę, że ponownie nie zwracałem uwagi na niuanse typu „prowadzenie motocykla w uślizgu z asystą kontroli trakcji”. Jestem cały i zdrowy, motocykl w jednym kawałku, a na koniec dnia trzęsły mi się ręce, więc uznaję, że jest OK.
Najgorszy czy najlepszy?
Wielokrotnie pisałem i mówiłem, że obecnie ciężko jest znaleźć nowy motocykl, który można uznać za zły. Proszę bardzo, oto on. MV Agusta Brutale RS to maszyna, która robi bardzo złe rzeczy, w bardzo spektakularny sposób. Bardzo nie chciałbym jej mieć, ponieważ kusiłaby mnie kolejnymi szalonymi przejażdżkami. Nawet Smok, nasz redakcyjny specjalista od jazdy głupiej, nie rwał się do Brutale. Trzeba mieć naprawdę dużo respektu do manetki gazu, a nam tego akurat brakuje.
Jest jednak coś, co przemawia za Brutale i innymi MV Agustami – nieco szalona ekskluzywność. Ta marka podtrzymuje ducha włoskiej motoryzacji. Ducati technologicznie jest daleko z przodu, ale ta technologia sprawiła, że nawet najmocniejszego Dukata ogarnie każdy. Brutale to stara szkoła. Zero limitów i dróg na skróty, zero miękkiej gry i do tego wyjątkowy styl. Jestem przerażony i zachwycony tym motocyklem. Co najgorsze, planujemy wspólną sesję z Rush 1000, czyli znowu będę musiał wsiąść na Brutale 1000 RS.
Moim zdaniem – Agnieszka Wiśniewska-Bieniek
W zeszłym sezonie miałam okazję pojeździć Dragsterem 800 i wtedy włoska marka bardzo przypadła mi do gustu, dlatego gdy tylko kolejna MV Agusta pojawiła się w redakcji, ustawiłam się w kolejce i nie mogłam się doczekać, by jak najszybciej się nią przejechać. Gdy zobaczyłam Brutale 1000 RS, od razu skradła moje serce. W tym motocyklu nie ma nic przypadkowego. Wiem, że wygląd to kwestia sporna, ale maszyna wizualnie w 100% wpisuje się w mój kanon piękna, monowahacz, te wydechy, dla mnie czysta poezja. Na dodatek dopracowana jest w każdym calu, niby to taki szczegół, ale nawet przy stopkach pasażera mamy małe gumeczki, aby podnóżki się nie obijały.
Nie musiałam długo czekać aby sprawdzić jak jeździ Brutale 1000 RS. Smok chętnie oddał mi kluczyki, mówiąc: „Bierz Agustę, ale uważaj, bo ona zachęca do robienia głupich rzeczy. I nie wciskaj Launch Control!” Ta krótka recenzja bardzo mnie zaintrygowała. Od razu po pracy zabrałam ją więc na przejażdżkę.
Wsiadłam, przekręciłam kluczyk i wiedziałam już, że będzie się działo. Ten motocykl od pierwszego warkotu silnika daje nam znać, że nie bez przyczyny nazywa się Brutale. Pod manetką czuć tę moc, ale moc to nie wszystko, bo jeździłam już motocyklami o podobnej specyfikacji, jednak to była inna bajka. Na przykład BMW M 1000 RR – mimo podobnej, ogromnej mocy, jest zestrojone w taki sposób, że czuć na nim spokój. Odkręcałam gaz, zmiana biegu i pyk, 200 km/h. To wszystko działo się momentalnie, a zarazem bardzo spokojnie.
MV Agusta Brutale RS to jeżdżące emocje, taka typowa, pełna ekspresji Włoszka. Od samego początku zachęca do brawurowej jazdy. Próbowałam jechać nią powoli, ale od razu było czuć pod manetką, że motocykl się męczy i chce więcej, a ja, wiedząc, że to nie do końca rozsądne, i tak temu za każdym razem z największą rozkoszą ulegałam i odkręcałam gaz mocniej. Jak już wspomniałam, moc to nie wszystko. Dawno nie spotkałam się z motocyklem, który daje takie odczucia przy przyspieszaniu. Gdy kręciłam MV Agustę do końca obrotów, dzięki quickshifterowi przepinając momentalnie bieg za biegiem, naprawdę musiałam używać bardzo dużo siły, żeby z niej nie spaść.
Podobne odczucia miałam tylko testując Kawasaki H2 z kompresorem. Jazda włoską maszyną po mieście była bardzo przyjemna, bo bardzo łatwo mi się nią manewrowało, ale jednocześnie uważam, że z racji jej łatwo dostępnego potencjału było to czyste szaleństwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę nowy taryfikator mandatów.
Z tego powodu zabrałam Brutale 1000 RS w trasę, a miałam akurat ochotę na wyjazd w szybszym tempie. Wiadomo, nie jest to motocykl turystyczny, ani nawet typowy sport, i pierwsze, czego mi w trasie zabrakło, to szyba. MV Agusta zachęcająca do szybkiej jazdy, silny wiatr i brak szyby to bardzo męczące połączenie, dlatego będąc w trasie musiałam co jakiś czas zwalniać, żeby odpocząć i trochę rozluźnić ręce. Dzięki temu zwróciłam uwagę na to, że Brutale RS dostarcza wspaniałych doznań nawet przy niższych prędkościach. Moim prywatnym motocyklem na ogół jeździłam znacznie szybciej, ale nie wiązało się to z takimi emocjami.
Podsumowując, przekornie uważam, że jest to całkowicie bezsensowny naked. Czy mi to przeszkadza? Czy jest to wada tego motocykla? W żadnym wypadku! Co więcej, uważam że to ogromna zaleta tego motocykla. Z roku na rok producenci wypuszczają motocykle, które coraz to łagodniej oddają moc. Jednak MV Agusta nie poszła w tym kierunki, dzięki temu MV Agusta Brutale 1000 RS to emocje, emocje i jeszcze raz emocje!
Zdjęcia: Mateusz Jagielski