Marc Marquez w przekonującym stylu sięgnął po zwycięstwo w inauguracyjnej rundzie sezonu 2025 MotoGP o GP Tajlandii. Sposób, w jaki Hiszpan sięgnął po zwycięstwo pozwala stwierdzić, że jest w swojej życiowej formie. Choć do końca rywalizacji wciąż pozostało ponad 20 rund, to wielu już teraz zawiesza na szyi 31-latka mistrzowski, złoty medal. Czy jego rywale, obecnie wyraźnie zagubieni, naprawdę są już na straconej pozycji?
Na skróty:
Po niezwykle udanych testach w Tajlandii, podczas których zaprezentował imponujące tempo wyścigowe, Marc Marquez do inauguracyjnej rundy sezonu 2025 przystępował w roli murowanego faworyta. I faktycznie Hiszpan sprostał oczekiwaniom, ponieważ w sobotę sięgnął po pole position o włos rozmijając się z rekordem toru, a potem wygrał sprint i wyścig. 32-latek nie wygrał na start sezonu od 2014 roku, a liderem „generalki” nie był od swojego mistrzowskiego sezonu 2019.
Problemy w Tajlandii
Komplet punktów wywiezionych przez Marqueza z Tajlandii to jednak tylko część tego, co mogliśmy obserwować na torze Chang International Circuit. W sprincie Marc objął prowadzenie po starcie i… tyle go widzieli. Na metę wpadł z ponad sekundową przewagą nad swoim bratem Alexem Marquezem, na dystansie spokojnie kontrolując przewagę. Początek niedzielnego wyścigu wyglądał podobnie – Marc wszedł na pozycji lidera w pierwszy zakręt i rozpoczął ucieczkę. Na siódmym okrążeniu niespodziewanie jednak zwolnił, oddając prowadzenie swojemu bratu. Początkowo wydawało się, że w jego Desmosedici GP25 doszło do awarii systemu obniżającego zawieszenie.
Czuję się spokojny, zrelaksowany… nawet nie umiem tego wyjaśnić.
Marc Marquez jak cień za Alexem Marquezem w wyścigu MotoGP o GP Tajlandii 2025.
Kiedy jednak Marc po wszystkim jechał jak cień za swoim bratem i nie ustępował mu tempem, stało się jasnym, że problemem prawdopodobnie jest ciśnienie przedniej opony. Przypomnijmy, że jeśli jest zbyt niskie przez zbyt wiele okrążeń – zawodnik dostaje karę, która w zasadzie wyrzuca go z punktów. Ciśnienie w oponach musi po prostu znajdować się powyżej ustalonego minimum przez określoną liczbę okrążeń. W przypadku wyścigu głównego jest to 60% dystansu, a w sprincie – 30% dystansu. Złamanie regulaminu skutkuje doliczeniem do końcowego czasu zawodnika karnych sekund – ośmiu w przypadku sprintu i szesnastu w wyścigu.
Już po wyścigu w Tajlandii okazało się, że Marc ze swoim zespołem źle dobrał ciśnienie w przedniej oponie. Powodów mogło być kilka. Pierwszym z nich mogła być pogoda – temperatura asfaltu w niedzielne popołudnie była niższa niż w sobotę. Drugi powód to styl jazdy Marqueza, który przyznawał, że „czasami, gdy mam tempo w niedzielnym wyścigu, to zmieniam styl jazdy, jadę inaczej. Jeśli mam tempo, to mniej naciskam na przód, bo to łatwy sposób na upadek, a nikt tego nie chce. Na tym torze byłem w stanie jechać dwoma-trzema różnymi stylami, a czasy okrążeń były takie same. Może zmiana stylu jazdy wpłynęła na ciśnienie opony, ale to dla nas lekcja na przyszłość”.
Aby podnieść ciśnienie przodu, Marquez próbował sprawdzonej taktyki – bardzo mocnego hamowania do zakrętów. Kiedy okazało się, że nie przynosi to spodziewanego rezultatu, po prostu zwolnił i puścił swojego brata przodem. Potem zaczął jechać jak cień w tunelu aerodynamicznym za zawodnikiem Gresini Racing, tak by podnieść ciśnienie w przedniej oponie. I to pomimo tego, że w warunkach jakie panowały w Tajlandii – temperatura powietrza dochodziła do 40 stopni Celsjusza, a kilku zawodników zakończyło weekend z poparzeniami! – każdy myślał raczej o próbie schłodzenia siebie i motocykla, wychodząc na prostych z tunelu aerodynamicznego. Ponadto, gdy jechał za bratem, Marc przed wejściem w zakręty podnosił głowę i odpuszczał gaz nieco wcześniej, by zrobić sobie odrobinę miejsca na zdecydowanie mocniejsze hamowanie.
W wyścigu Marc celowo zwolnił i oddał bratu prowadzenie, by nie narazić się na karę za zbyt niskie ciśnienie w przedniej oponie.
Kiedy tylko zagrożenie karą minęło, a Marc wypracował sobie bezpieczny bufor trzech okrążeń, po prostu wyprzedził Alexa i… tyle go widzieli. „Na początku jechałem bardzo dobrze, ale zobaczyłem, że ciśnienie opon nie łapie się w limicie, było zbyt niskie. Zacząłem mocno hamować przez dwa okrążenia, żeby zobaczyć, czy uda mi się rozwiązać ten problem, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Postanowiłem poczekać na Alexa, a potem odliczałem ilu okrążeń potrzebuję. Miałem zapas tylko trzech kółek, więc to dlatego wyprzedziłem go na trzy okrążenia przed metą” – wyjaśniał Marc po wyścigu.
„Ostatnio tak dobrze czułem się na motocyklu w Jerez w 2020 roku” – Marc Marquez po wygraniu GP Tajlandii 2025.
Kontuzja, która niejednego posłałaby na emeryturę
Po tym, jak zdominował rywalizację w MotoGP od czasu swojego debiutu w tej klasie i w sezonach 2013-2019 wywalczył sześć tytułów mistrzowskich, dla Marca Marqueza nadszedł czas próby. Upadek w Jerez na opóźnioną inaugurację sezonu 2020 roku efekt domina, a Hiszpan do formy wracał przez wiele miesięcy. Po pamiętnym upadku, złamana prawa ręka została natychmiastowo zespolona tytanowymi płytkami, a Marc po kilku dniach wrócił do ścigania się. Ból był jednak zbyt silny, przez co Marquez wycofał się z dalszej rywalizacji w drugiej rundzie sezonu 2020.
Kilka dni później okazało się, że metalowa płytka uległa uszkodzeniu, a Hiszpan musiał znów pójść „pod nóż”. Oficjalnie mówiło się, że do ponownej kontuzji doszło podczas otwierania drzwi tarasowych, a nieoficjalnie – podczas treningu. Druga operacja przebiegła podobno bez komplikacji, ale Marquez w sezonie 2020 nie pojawił się już na torze. W grudniu tamtego roku Hiszpan musiał przejść kolejny zabieg, podczas którego w miejsce niezrastającej się kości dokonano autoprzeszczepu fragmentu kości z talerza biodrowego. Podczas operacji okazało się też, że zaburzony proces gojenia wynikał z infekcji w miejscu operacji.
Kontuzja z 2020 roku nieomal nie zakończyła kariery Marca Marqueza.
Marquez opuścił start sezonu 2021 w Katarze, do rywalizacji wrócił podczas trzeciej rundy w Portugalii, a potem wygrał nawet trzy wyścigi – na „swoich” torach w Niemczech i Teksasie oraz w Misano. Jak się wkrótce okazało – złamanie nigdy nie zrosło się prawidłowo, a Marc regularnie jeździł z bólem ręki. Z tego powodu w 2022 roku po GP Włoch udał się na dłuższy urlop celem przejścia kolejnej już operacji – tym razem w Mayo Clinic w Stanach Zjednoczonych. Z tego powodu opuścił sześć rund, do rywalizacji wrócił pod koniec sezonu i stanął nawet na podium w Australii. Kolejny sezon nie był jednak łatwy, a przez powtarzające się upadki Marc nabawił się kolejnych problemów zdrowotnych – najpierw ze wzrokiem, a po pięciu kraksach na Sachsenringu, także z innymi częściami ciała.
Król wróci na tron?
Pod koniec 2023 roku Marc podjął odważną decyzję o zakończeniu współpracy z Hondą zanim końca dobiegnie jego kontrakt z HRC. Przesiadka na satelickie Ducati w barwach prywatnej ekipy Gresini Racing pozwoliła mu nie tylko wrócić do walki w czołówce, ale znów poczuć radość ze ścigania się. Efektem był powrót na najwyższy stopień podium po ponad 1000 dniach przerwy, a także – wywalczenie sobie miejsca w fabrycznym składzie Ducati na rok 2025.
„Ostatnio tak dobrze czułem się na motocyklu w Jerez w 2020 roku” – mówił 32-latek po wygraniu wyścigu w Tajlandii. „To był ostatni raz, kiedy czułem się super dobrze. Teraz jest podobnie, czułem się bardzo dobrze nie tylko tu, ale podczas całych zimowych testów. Dla mnie ważniejsze były próby w Malezji, bo tor Sepang zawsze był dla mnie trudny, a czułem się tam świetnie. Od Jerez 2020 nie czułem się tak, jak teraz. Czuję się spokojny, zrelaksowany… nawet nie umiem tego wyjaśnić”.
Te słowa o testach w Malezji dają do myślenia nawet bardziej, niż udany występ w Tajlandii, gdzie Marc zwykle dobrze sobie radził. Nie od dziś wiadomo, że tor Sepang nigdy nie należał do grona jego ulubionych, a Marc – na wciąż nowym dla siebie motocyklu – tamtejsze zimowe testy zakończył przecież tuż za Alexem Marquezem i Pecco Bagnaią.
Ten Marc, to inny Marc. To jego poprawiona wersja.
Ściganie znów sprawia Marcowi Marquezowi radość.
Nie wiemy jak Was, ale rywali Hiszpana na pewno te słowa o jego świetnym samopoczuciu – nie podniosły na duchu. Sposób, w jaki Marc jeździł w Tajlandii, jak kontrolował sytuację i ani razu nie stracił pewności co do tego, co robi – zdecydowanie dają do myślenia. „W Tajlandii Marc po prostu się z nami bawił” – mówił jego team-partner Pecco Bagnaia, który jest mistrzem świata z sezonów 2022 i 2023, a przed rokiem przegrał walkę o tytuł z Jorge Martinem o zaledwie 10 punktów. W Tajlandii Bagnaia był wyraźnie o krok za swoim zespołowym kolegą, ale w przeciwieństwie do minionego sezonu – tym razem zminimalizował straty i dwukrotnie finiszował na trzecim miejscu. Wyraz twarzy Włocha w parku zamkniętym po niedzielnym wyścigu na Buriram mówił jednak sam za siebie – „Houston, mamy problem”.
Marquez sprawia wrażenie gościa, który nic nie musi, a tylko może i po prostu bawi się jazdą na motocyklu. Udowodnił już, to co miał do udowodnienia, zarówno sobie, jak i rywalom. Pokonał kontuzję, która niejednego posłałaby na emeryturę, a do tego wrócił do wygrywania. Teraz, gdy dostał do dyspozycji bardzo dobry motocykl, na którym jest piekielnie szybki – po prostu się tym bawi. I jest przy tym zabójczo skuteczny, a jak wiemy – Marc cieszący się jazdą na motocyklu, to Marc bardzo szybki i niezwykle trudny do pokonania. „Jeżdzę nie po to, żeby osiągać cele, bo wiele już wywalczyłem w swoim życiu. Teraz rozumiem, że będę się tym cieszył. Jeśli będę mógł walczyć o tytuł i uda się go zdobyć, będzie super. Ale jeśli się nie uda, to nie zmieni mnie to” – mówił ośmiokrotny mistrz świata.
„Ten Marc, to inny Marc. To poprawiona wersja. Przed kontuzją nie przejmował się tym, że czasami przesadza i naciska zbyt mocno, pomimo posiadania dużej przewagi nad resztą. To czasami doprowadzało do błędów, których teraz, wychodząc z bardzo trudnego etapu, nie chce popełniać” – mówiła jedna z bliskich osób Marqueza w wywiadzie dla motorsport.com
Marc Marquez po przesiadce na fabryczne Ducati wydaje się być w życiowej formie.
Dwie kolejne rundy także mogą zakończyć się całkowitą dominacją Marqueza, który wprost uwielbia obiekty w Teksasie oraz Argentynie. Potem może dopuści do głosu rywali, którzy na razie zdają się jednak być mocno zagubieni. Jeżeli po powrocie do Europy będzie bardzo szybki na torach, które w teorii w przeszłości mniej mu odpowiadały… inni zawodnicy MotoGP będą mieli twardy orzech do zgryzienia.
Jak na razie, z Tajlandii Marc Marquez wyjechał na pozycji lidera klasyfikacji generalnej z kompletem 37 punktów. Przyznawał jednak, że doskonale wie, że „to tylko pierwszy wyścig i z dnia na dzień wszystko może się zmienić”. I chociaż po pierwszej rundzie zwykle nie powinno się wyciągać daleko idących wniosków, to na razie w MotoGP nie widać zawodnika, który mógłby walczyć w tym roku z 32-latkiem jak równy z równym przez cały sezon.
Czy jest szansa na powtórkę dominacji z 2014 roku, kiedy to Marc wygrał dziesięć pierwszych wyścigów z rzędu? Czy król po sześciu latach wróci na tron? Odpowiedź poznamy najpóźniej w listopadzie…
Zdjęcia: Ducati, Red Bull Content Pool, MotoGP/Dorna Sports