Wbrew obiegowej opinii, japoński przemysł motocyklowy nie pojawił się znikąd w latach 50. i dopiero za sprawą Hondy wypłynął na szersze światowe wody. Otóż w Kraju Kwitnącej Wiśni już na wiele lat przed II WŚ wytwarzano motocykle, i to jakie!
Na skróty:
W przeciwieństwie do Chin, Japonia nigdy drastycznie nie izolowała się od świata zewnętrznego i już w XVI wieku jej władcy mieli pełną świadomość, że w „nowym świecie” rozpoczęła się agresywna ekspansja kolonialna krajów europejskich. Oczywiście usiłowano temu zapobiec, ale, jak w całym regionie Dalekiego Wschodu, z dosyć marnymi skutkami.
Odporny na wpływy zewnętrzne siogunat skończył się tam definitywnie w roku 1867, a dodatkowo już w połowie XIX wieku kilka amerykańskich okrętów wojennych szybko przekonało Japończyków do szerszego otwarcia handlowego – najpierw na USA, a później Europę. Tak rodziła się „cywilizacja” i szybki postęp technologiczny. Cesarstwo szybko zrozumiało, że albo sprawnie się zmodernizuje, albo zostanie kolejnym zacofanym i nic nie znaczącym państwem kolonialnym. Wybrano drogę rozwoju.
Początki japońskiej motoryzacji
Pierwszy motocykl pojawił się w Japonii w 1896 roku, więc być może wcześniej, niż na terenach będącej jeszcze pod zaborami Polski. Był to Hildebrandt & Wolfmüller sprowadzony przez Shinsuke Jomonji, członka japońskiej Izby Reprezentantów, który zademonstrował maszynę przed hotelem Hibiya w Tokio. Trzy lata później w Japonii rozegrano pierwsze wyścigi pojazdów spalinowych. Potem sprawy potoczyły się dosyć szybko. Pionierem w produkcji japońskich motocykli był Narazo Shimazu, który w 1908 roku założył w Osace Instytut Badań Motoryzacyjnych.
Woleli Indiana
O tym, że Japończycy, to nie jedynie przeniesieni żywcem z XV wieku chłopi uprawiający ręcznie ryż i latający z mieczami po polach samurajowie, dosyć boleśnie przekonała się carska Rosja podczas wojny latach 1904-1905, którą szybko i sromotnie przegrała. Cesarska armia okazała się bowiem nie tylko dobrze wyszkolona i zdyscyplinowana, ale także znacznie lepiej wyposażona niż wojska cara Mikołaja II Romanowa. Mniej więcej wtedy Japonia awansowała do grona światowych mocarstw i bardzo szybko zaczęła dostosowywać się do wymogów współczesności.
W dziedzinie motocykli najwyżej cenili sobie amerykańskiego Indiana, który – kilka lat starszy od Harleya – dobrze zagnieździł się na tamtych rynkach. Jak wykazała praktyka, te kilka lat stanowiło sporą różnicę. Jednak z czasem producent ze Springfield padł ofiarą własnej wielkości. Skonstruowany ok. 1915 roku model Powerplus była jak na tamte czasy maszyną doskonałą, bijącą konkurencję na głowę. Przypomnijmy, że był to motocykl z rozrządem SV (dolnozaworowym), podczas gdy Harley jeszcze latami trzymał się archaicznego rozwiązania IOE (dolot nad wylotem). Firma po prostu nie nadążała z realizacją zamówień państwowych i z sieci dealerskich, więc nieco zaniedbywała rynki zagraniczne. Taką sytuację postanowiła wykorzystać konkurencja, upatrując swoją szansę w eksporcie.
Teraz stawiamy na Harleya
Na początku lat 20. mniej więcej 50% Harleyów trafiało na eksport, w tym także do Japonii. W roku 1921 Wielka Brytania (będąca w owym czasie największym imperium na świecie), aby chronić własną wytwórczość, wprowadziła zaporowe cła (33,5%) na towary importowane, w tym i motocykle. Harley błyskawicznie stracił wiele rynków i znalazł się w poważnych tarapatach. Trzeba było znaleźć jakieś wyjście z sytuacji i poszukać nowych odbiorców.


Made in Japan!
W ciągu następnych kilku lat od nawiązania współpracy na Wyspach Japońskich powstało ok. 400 dilerstw i punktów serwisowych Harley-Davidsona. Również służby mundurowe Japonii zaczęły składać duże zamówienia i przesiadać się z Indianów na Harleye. Wielki Kryzys, który dopadł Amerykę na przełomie lat 20/30. zmusił Harleya do szukania nowych pieniędzy, więc pomysł sprzedaży licencji wydawał się sensowny.

Koniec współpracy
Gdy mocno naciskany przez zarząd w Milwaukee Child zaproponował partnerom zakup kolejnej licencji – tym razem na wchodzącego właśnie na rynek górnozaworowego Knuckleheada, Sankyo odmówiło. W tym momencie kooperacja została praktycznie zerwana. Jednak zapewne odmowa podpisania umowy licencyjnej była jedynie pretekstem do zerwania współpracy.

W tym czasie na rynku dosyć prężnie działała już Honda, produkująca znacznie bardziej nowoczesne, poręczne, niezawodne i przede wszystkim tańsze maszyny. Kopie Harleya musiały ustąpić im miejsca. Dzisiaj, gdy ta historia została już nieco zapomniana, Harleye VL z japońską tabliczką znamionową budzą pewne zdziwienie, ale, jak się okazuje, były takie maszyny. Na rynku ceny Rikuo, oczywiście w zależności od stanu zachowania, są różne i sięgają nawet 60 000 $. To bardzo poszukiwane obiekty kolekcjonerskie, nie tylko na Wyspach Japońskich. W Polsce również znajduje się co najmniej jeden egzemplarz, który można podziwiać w Muzeum Motocykli Bogdana Romanowskiego pod Bartoszycami.









