Zawsze przy premierze nowego motocykla producenci wychwalają pod niebiosa jego zalety względem poprzedniego modelu. Postanowiliśmy sprawdzić, ile w tym jest prawdy.

Suzuki SV 650S od 1999 roku brylowało w rankingach popularności, zajmując czołowe lokaty na listach najlepiej sprzedających się modeli motocykli. Że nie u nas? Cóż, Polska to dziwny kraj… Lecz nawet na rynkowy hit przychodzi taki czas, kiedy nastaje kres jego panowania.

 

A dni starej SV 650S były policzone. Jej obłe kształty już się opatrzyły, a co gorsza – na horyzoncie straszyło widmo nowej normy Euro2 w drastyczny sposób windującej limity czystości spalin. Niezbędny był katalizator, a wraz z nim gruntowna modernizacja silnika. Chcąc niejako upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, efektowną, lecz pracochłonną w produkcji ramę postanowiono zastąpić ramą lżejszą, wytwarzaną mniejszym nakładem pracy, za to przy użyciu najnowocześniejszych technologii.

 

Dla nas, użytkowników, istotne jest także to, jakie przez tych kilka lat wyciągnięto wnioski i jak przełożyło się to na własności użytkowe nowego Suzuki SV 650S, które od tego roku pojawiło się na naszych drogach.

Prezencja

Po kształtach nowego SV widać, dokąd zmierza motocyklowa moda. Miejsce miękko zarysowanych linii zajęły ostre krawędzie i zdecydowanie poprowadzone płaszczyzny. A jednak pozostawiono charakterystyczne kratownice ramy, choć przecież teraz, kiedy jest ona odlewana, nie było takiej potrzeby. W motocyklu, który ma być „trendy”, nie mogło oczywiście zabraknąć tylnej lampy z diodami zamiast żarówek. Na współczesną modłę zrobiono także zestaw wskaźników, w którym dominuje ciekłokrystaliczny wyświetlacz, a całość jest niewiele grubsza od pajdy chleba. Sylwetka nowej SV 650S może się podobać i chyba jednak skuteczniej oprze się upływowi czasu, niż to było w przypadku starego modelu.

Za kierownicą

Tutaj zmiany są znaczne. Chociaż pozycja za kierownicą jest w obu motocyklach podobna, to w nowym poprawiono wykrój siodła. W starej SV 650S jego kształt dobrany był niezbyt fortunnie, na czym najbardziej po dłuższej jeździe cierpiała dolna część pleców (tam, gdzie ich nazwa zmienia się z pięcioliterowej na czteroliterową). Nowa SV 650S nie torturuje już tak tyłka, za co konstruktorom należą się wielkie dzięki. Dozgonna wdzięczność należy im się także za nieporównywalnie skuteczniejszą owiewkę. Obecnie jest ona wyraźnie wyższa, dzięki czemu aby zaznać spokoju i ciszy, wcale nie trzeba kłaść się na zbiorniku paliwa. Przy nowej owiewce stara sprawia wrażenie tuningowego dodatku. Nawet przy prędkościach uruchamiających licznik punktów karnych SV 650S można jechać bez tajfunów na wysokości kasku. Także napór powietrza na klatkę piersiową został praktycznie wyeliminowany. Duży, duży plus.

Silnik

Najważniejszą zmianą w silniku nowej SV 650S jest wtrysk paliwa. Jest to zaawansowany technicznie układ z dwiema przepustnicami w gardzieli znany choćby z GSX-R 1000. To dzięki niemu praca silnika nabrała większej gładkości, szczególnie na samym dole zakresu obrotowego. Tutaj stara SV musiała być popędzana, aby zechciała wejść na zakres obrotów powyżej 3000 min, w przeciwnym razie silnik nieprzyjemnie szarpał. Obecnie ten efekt znikł, chociaż nadal należy pamiętać, że widlastym twinem nie jeździ się poniżej 2000 obr/min, no chyba że chce się w tydzień ciągłym szarpaniem wyciągnąć łańcuch poza zakres regulacyjny. Kolejny profit płynący z wtrysku paliwa to brak cięgna ssania. Zamiast kierowcy urządzeniem rozruchowym steruje elektronika. Nie ma ona natomiast żadnego wpływu na moc silnika, która pozostała taka sama – 72 KM, chociaż przebieg krzywej momentu obrotowego wyraźnie się poprawił, zwłaszcza w dolnym i średnim zakresie obrotów. Nie jest także w sposób wyraźny odczuwalny mniejszy apetyt na paliwo. A szkoda. Nowa SV 650S wyposażona jest również w chłodnicę oleju. W starym modelu nie było tego urządzenia, co jednak nie stanowiło problemu dla układu chłodzenia z odprowadzaniem ciepła z silnika. Co ciekawe, także premierowe egzemplarze nowej SV 650S pokazano światu bez chłodnicy oleju.

Skrzynia biegów

Tak jak to było dotychczas, w nowym modelu przeniesienie napędu pracuje bezbłędnie. Sprzęgło nie wymaga dużej siły do włączania, a mechanizm zmiany biegów stanowi wzór precyzji. Biegi wskakują lekko, bez żadnych stuków i trzasków. Skok dźwigni dobrany jest w sam raz. Nie za duży i nie za mały. Układ przeniesienia pozbawiony jest przy tym luzów, nie ma więc stuków i szarpnięć przy zmianach obciążenia. Perfekcja.

Zawieszenie

Tutaj najmniej się zmieniło. Wydłużono co prawda rozstaw osi o 10 mm, co w praktyce poprawiło stateczność przy dużych prędkościach, jednak samo zawieszenie i sposób, w jaki ono pracuje, pozostały takie same. W praktyce oznacza to zbyt miękkie zestrojenie przednich teleskopów. Do jazdy turystycznej niezmuszającej motocykla do ciężkiej pracy są one zupełnie satysfakcjonujące. Ale przy ostrzejszej jeździe przydałyby się twardsze sprężyny i gęściejszy olej amortyzatorowy. Natomiast tylne zawieszenie zestrojone jest już należycie. Jako że mamy do czynienia z motocyklem raczej dla szerokiego kręgu użytkowników, to przy zawieszeniu nie pokręcimy sobie śrubkami regulacyjnymi. Jedyna regulacja, jaka jest, to ustawienie naprężenia wstępnego sprężyn. Cóż, w krajach, gdzie ludziom żyje się trochę lżej niż u nas, motocykle takie jak SV 650S określa się okrutnie prostym mianem „low budget bike”. Takie życie…

Hamulce

Są takie same jak w starej SV 650S, gdzie dysponowały dużym zapasem skuteczności i wytrzymałości na przegrzanie. Teraz też tak pozostało. Ani skuteczność, ani wyczucie siły hamowania nie dają powodów do krytyki. Mocny punkt.

Wyposażenie

Obie generacje SV należą do tego samego segmentu rynku, toteż poziom ich wyposażenia pozostaje podobny. Tak więc mamy jedynie boczną podstawkę, natomiast za centralną trzeba dodatkowo zapłacić. Schowek pod siodłem pasażera w obu motocyklach jest tak samo mały, wystarcza zaledwie do pomieszczenia disc locka. Wiele w tym winy mocno podciętego „kuperka” z tylną lampą. Nie po raz pierwszy walory użytkowe przegrywają w konfrontacji z wizją stylistów…

 

Dla swojego kierowcy nowa SV 650S ma efektownie podświetlany zestaw przyrządów. Obrotomierz zajmuje miejsce honorowe, choć jego rola jest czysto informacyjna. Natomiast plusem jest obecność zegara na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu. Mała rzecz, a cieszy. Swoją drogą, to zastanawiające, jak rzadko producenci wyposażają swoje motocykle w czasomierze. Czyżby nie wiedzieli, że jadąc motocyklem, trudno jest spojrzeć na zegarek, która to godzina? Jeżeli można odziedziczyć brak czegoś, to nowa SV 650S odziedziczyła po swoim poprzedniku brak wskaźnika poziomu paliwa. Pozostaje zatem bacznie sprawdzać co jakieś 150 km, czy nie zapala się żółte, żebracze oczko rezerwy…

 

Brakuje także po jednym centymetrze długości wysięgnika lusterka. Mimo że nie mam postury gościa, który nosi arbuzy pod pachami, to w lusterkach SV 650S widziałem głównie własne łokcie.

 

Oby najrzadziej używanym dodatkiem do nowej SV 650S były światła awaryjne. Taki mały guziczek na kierownicy. Natomiast dużo więcej pożytku będzie z przednich reflektorów. W tej dyscyplinie aktualna SV 650S nokautuje wręcz poprzednika. Duża powierzchnia odbłyśników sprawia, że nawet za dnia SV 650S widać z daleka, a po zmroku świecąca jednocześnie para reflektorów znakomicie oświetla drogę i pobocze. Kudy do nich pojedynczemu, soczewkopodobnemu ślepiu starej SV!

 

Postęp techniczny to jedno, ale nie mniej ważny jest dystans, jaki dzieli poziom wykonania obu prezentowanych motocykli. Obecnie spawy na ramie są idealnie równe i czyste. Układ wydechowy teraz także wykonany jest ze stali nierdzewnej, jednak tłumik produkowany jest już z użyciem innej technologii, która zaoszczędziła widoku niezbyt estetycznych spawów. Obecnie jego powierzchnie i krawędzie są równe, gładkie i nie noszą już śladów przebarwień.

No to jazda!

Kto lubi V-twiny, pokocha Suzuki SV. Ten silnik może dużo więcej, niżby wskazywały jego „tylko” 72 KM mocy. Oczywiście przy-zwyczajonym do rzędowych czwórek potrzeba będzie trochę czasu, zanim odkryją, na czym naprawdę polega frajda z jazdy V-twinem. Od basowego dudnienia wydechu włos się jeży pod kaskiem, nie pozostaje nic innego, jak wrzucić bieg i dodać gazu… Suzuki SV 650S należy do tych nielicznych motocykli, które – gdy się nie przeszkadza – jeżdżą same. Ta maszynka zaskakuje wręcz swoją poczciwością i poręcznością. Mała masa i niewielka szerokość sprawiają, że manewrowanie przychodzi jej z dziecięcą wręcz łatwością, dzięki czemu doskonale spisuje się w mieście. Z kolei na trasie wychodzą takie jej przymioty jak stabilność aż do maksymalnej prędkości i łatwość prowadzenia. Nawet ci, którzy na byle ostrzejszym wirażu bali się odkleić kolano od baku, na SV 650S odnajdą radość z pokonywania zakrętów „na pełnym ogniu”, dziwiąc się przy tym, jak do tej pory można było tak fatalnie nadużywać hamulców…

 

Suzuki SV 650S w swoim drugim wydaniu okazuje się motocyklem w pełni dojrzałym, pozbawionym istotnych wad, a jednocześnie uniwersalnym. Potwierdza przy tym, że tak jak dwa koła to więcej niż cztery, tak dwa cylindry wcale nie muszą być gorsze od czterech.

KOMENTARZE