fbpx

Czterdziestosiedmioletnia motocyklistka zrealizowała podróż swojego życia, pokonując ponad 23 tysiące kilometrów po bezdrożach Ameryki Południowej i udowadniając tym samym, że w życiu liczy się pasja.

Na skróty:

Gdy Manuela (dla przyjaciół Ela vel Pumpy) miała kilkanaście lat, była zafascynowana Chile. Nawet burzliwa historia tego kraju nie zmniejszyła jej entuzjazmu, bo wiedziała, że kiedyś sama stanie na tej ziemi, przemierzając ją od pustyni Atakama po Tierra del Fuego, w kraju ciągnącym się przez cztery strefy klimatyczne, wciśniętym między Andy a Pacyfik.

To marzenie pozostawało w jej sercu przez wiele lat, a im bardziej zaczynała planować podróż do Ameryki Południowej, tym bardziej była pewna, że jej wyprawa nie skończy się tylko na tym jednym państwie.

Samotność otwiera na ludzi

Po wytyczeniu trasy marzeń okazało się, że na Pumpy czeka ponad 23 000 kilometrów. To niesamowite, że drobna kobieta, która lata młodości ma za sobą, nie bała się samotnej wędrówki! Jak zaznacza, jazda w grupie wcale nie jest jej obca. Wielokrotnie organizowała rajdy oraz inne wyjazdy w Wielkiej Brytanii i innych krajach europejskich, lecz tym razem to była inna sytuacja.

„Kiedy decyduję się na dalsze wyprawy, nie chcę pilnować drugiej osoby czy konsultować każdej decyzji, iść na kompromis za każdym razem. Jeżdżąc samotnie, poruszam się własnym tempem, mogę zatrzymać się gdzie i kiedykolwiek tylko zapragnę” – wyjaśnia. „Zresztą, gdy podróżujemy samotnie, łatwiej nawiązujemy kontakty z nowymi osobami. Jesteśmy bardziej otwarci, przystępni. Gdy jedziesz w grupie czy nawet tylko w towarzystwie drugiej osoby, stajesz się mniej samowystarczalna. Rozumiem, że może to zabrzmieć egoistycznie, lecz to było moje marzenie i chciałam je zrealizować po swojemu.”

Trzy dekady przygotowań

Skąd w niej fascynacja motocyklami?

„Mój ojciec jeździł motocyklem, kiedy był młodszy, ale sprzedał go, gdy się urodziłam” – wspomina. „Przykro mi, tato” – mówi z uśmiechem.

Kilkanaście lat temu znajomy zabrał ją na przejażdżkę po Niemczech, jako „plecaczek” i momentalnie złapała bakcyla. Teraz sama ojcu pożycza motocykl starając się w ten symboliczny sposób spłacić dług wdzięczności, bo on sam kiedyś wyrzekł się dla niej swoje pasji do jednośladów.

Spoglądając na dystans, jaki pokonała, każdy z nas z pewnością zadaje sobie pytanie: jak długo przygotowywała się do tej wyprawy? Z rozbawieniem odpowiada:

„Można rzec, że przez trzy dekady… Wiele osób myśli >pewnego dnia, zacznę to robić<. Lecz budzą się pewnego dnia i zdają sobie sprawę, że są za starzy, zbyt chorzy, aby zrealizować swoje marzenia.”

Dla niej momentem decydującym była reorganizacja firmy, w której pracowała, kiedy musiało odejść 50 pracowników. Postanowiła wykorzystać tę chwilę. Inni by się załamali. Ona dostrzegła w tym szansę. Choć, jak zaznacza, wymagało to odwagi.

„Dla kogoś z pruskimi korzeniami, z silnym poczuciem obowiązku, zrezygnowanie z uporządkowanego, bezpiecznego życia nie było łatwą decyzją. Miałam za sobą kilka nocy, kiedy budziłam się i myślałam: >Boże, co ja zrobiłam?<”.

Ekstrawagancki balsam

Na dwa i pół miesiąca przed startem, jadąc motocyklem w pobliżu domu, Ela niefortunnie się przewróciła i złamała nogę. W jednej chwili jej marzenie nagle oddaliło się. A przecież Ameryka Południowa już była na wyciągnięcie ręki! Całe przygotowania zostały wstrzymane. Nie mogła pracować nad swoim motocyklem tak, jak planowała, bo jak tu np. zmienić oponę, będąc o kulach? A później fizjoterapia. Nawet nie była pewna, czy będzie w stanie prowadzić motocykl przed datą startu. Ale była zdeterminowana i trzymała się pierwotnego planu. Robiła wiele ćwiczeń i starała się pozostać optymistką – i tak kuśtykała, aż do trzeciego miesiąca podróży, kiedy to dotarła do Chile. Marzenia są silniejsze od przeciwności losu!

Przygotowanie motocykla to jedno, ale jak się spakować na czteromiesięczną podróż, zwłaszcza będąc kobietą? Podejście Pumpy było bardzo praktyczne:

„To proste: każda rzecz, którą zabierasz, musi mieć przynajmniej dwa zastosowania, inaczej zostaje w domu. Mój bagaż składał się z tankbagu, bocznych sakw i dwóch wałków.”

Na wyprawę pozwoliła sobie zabrać tylko dwa drobiazgi, które można uznać za ekstrawagancję: dobry balsam i mała maskotka.

„Gdy podróżuje się przez pustynię, pył, słońce i wiatr potrafią doszczętnie wysuszyć skórę. Czasami moja twarz bolała jak cholera, usta były popękane, a dłonie wyglądały jak papier ścierny. I musiałam sięgnąć po wazelinę! Ale mogę sobie wyobrazić, że to specyfik stworzony nie tylko dla kobiet…” – mówi z uśmiechem. „Zabrałam też maskotkę – małego niedźwiadka, symbol mojego rodzinnego miasta – Berlina. Przymocowałam go mocno do lusterka. Przyciągał wiele uwagi podczas podróży I przetrwał tę wyprawę razem ze mną. Wrócił tylko trochę przykurzony” – uśmiecha się.

Język za zębami

Przed wyprawą wiele słyszała o miejscach, do których się wybierała. Niestety, jak mówi, stereotypy są oparte na pogłoskach i rozpowszechniane przez ludzi, którzy nigdy nie mieszkali w miejscu, o którym mówią.

Zjawisko to nie ogranicza się do Europejczyków. Paragwajczycy ostrzegali ją przed Boliwią, Chilijczycy mieli złą opinię o Peruwiańczykach, a w Patagonii kazali jej być ostrożnym w prowincji Buenos Aires. Natomiast mieszkańcy Buenos Aires ostrzegali ją przed zapuszczaniem się do sąsiedniej dzielnicy La Boca.

„Podczas podróży miałam tylko dobre doświadczenie związane z lokalną ludnością. Gdziekolwiek się zjawiłam, ludzie byli sympatyczni, niezwykle?pomocni. Z drugiej strony,?skradziono mi telefon? i dostałam dwie fałszywe studolarówki w kantorze… tuż przed wyjazdem – to stało się w Oxfordzie, w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkam!” – wspomina.

Na pytanie, czy przypadkiem jej?partner nie obawiał się puszczać ją samotnie w tak odległą podróż, odpowiada rozbawiona:

„Zdawał sobie sprawę, że dam sobie radę ze wszystkim, co niesie taka wyprawa. Obawiał się tylko, że?nie będę trzymać języka za zębami i wypalę coś w najmniej odpowiednim momencie.”

Weź to, co podniesiesz

Zastanawiać może fakt, dlaczego zdecydowała się jechać Suzuki DRZ 400S, motocyklem znanym bardziej fanom enduro, niż globtroterom. Od 1994 roku Ela jeździ głównie BMW z serii GS, lecz jak podkreśla

„…te motocykle bywają dość ciężkie i drogie, kiedy przewrócisz takiego dużego >wieprza<”.

Dlatego zdecydowała się na zakup mniejszego.

„DRZ to motocykl o charakterystyce dual-sport, bardzo poręczny, nadający się zarówno do jazdy na asfalcie, jaki i poza nim. Zresztą przyjaciele zasugerowali mi, iż powinnam wybrać taki motocykl, który łatwo będę mogła podnieść, gdy zmusi mnie do tego sytuacja.”

Aby nadać motocyklowi bardziej wyprawowy charakter, zamontowała specjalne mocowania pod bagaże, a także dołączyła kanister na paliwo. Obniżyła także wysokość siedzenia, wzmocniła wszelkie wrażliwe na zniszczenie części, typu osłony silnika, chłodnicy czy reflektora. Wymieniła także standardowe przewody hamulcowe na te z oplotem ze stali nierdzewnej. A z gadżetów postanowiła dołożyć grzane manetki, gniazdko 12V do ładowania GPS, aparatu fotograficznego, telefonu komórkowego czy sprężarki. A prawdziwym rarytasem było siedzisko obszyte skórą owczą, które wielokrotnie sprawdziło się przy wysokich temperaturach.

Świadomi ryzyka

Nawet najlepiej przygotowany motocykl nie jest wstanie wygrać z wiatrami w Patagonii, a w szczególności na drodze numer 40 w Argentynie oraz w Torres del Paine, Parku Narodowym w Chile.

„Już wcześniej słyszałam o podmuchach wiatru, jakie tam się spotyka, ale teoria, a doświadczenie czegoś na własnej skórze, to zupełnie inna historia. Wiatr potrafi tam wiać z prędkością ponad 100 km/h. Nie ma drzew, krzewów, jakiegokolwiek schronienia i w pewnym momencie trzeba zredukować bieg do jedynki, aby utrzymać się na drodze. Co gorsza, nie można zatrzymać się za potrzebą, bo jeśli nie trzymamy motocykla, to oparty na podnóżku wywróci się od siły podmuchu. Nawet rozbicie namiotu graniczy z cudem! Czasami, gdy znajdowałam jakieś pomieszczenie, w którym mogłam przenocować, po prostu nie wychodziłam z niego do rana, bo byłam totalnie wykończona”.

Lecz to nie klimat był najtrudniejszym momentem w jej wyprawie, ale informacja, jaka dotarła do niej podczas podróży. Jeszcze w Argentynie, na samym początku, w jednym z hosteli dla motocyklistów spotkała drugiego, szalonego podróżnika – Adriana, podobnie myślącego, pełnego pozytywnej energii motocyklistę. Ten 30-letni Australijczyk postanowił okrążyć motocyklem świat. To spotkanie pozwoliło jej poczuć się jak w domu, mimo że oboje byli oddaleni tysiące kilometrów od swoich bliskich. Specjalnie została nawet dzień dłużej w Buenos Aires, aby spędzić z nim trochę więcej czasu. Miała świadomość, że takie chwile są ulotne. Pięć tygodni po tym, jak się rozstali, dotarła do niej informacja, że zginął w wypadku w Brazylii.

„Było mi bardzo trudno nauczyć się żyć ze świadomością, że on zginął. Za każdym razem, kiedy myślałam o nim, wybuchałam płaczem. Wyruszając w tak odległe podróże, musimy być świadomi ryzyka. Standardy bezpieczeństwa są całkowicie odmienne od tych w Europie. Przynajmniej odszedł, robiąc to, co kochał” – wspomina.

Ból znika

Ela, pomimo tego tragicznego wydarzenia, wspomina wyprawę z wypiekami na twarzy. Zaznacza, że na motocyklistów czekają na tym kontynencie wspaniałe drogi, oferujące wszystko, czego podróżnik mógłby zapragnąć od górskich przełęczy, szutru, przez gładki asfalt, błoto, kamienie, piach, po widoki zapierające dech w piersiach.

„Momentami miałam łzy w oczach, ale nie ze zmęczenia, tylko z powodu widoków, jakie mnie otaczały” – wyznaje. I nie można zapominać o ludziach, bardzo otwartych i przyjacielsko nastawionych. „Zawsze mogłam liczyć na czyjąś pomoc.”

Szczególnie przydała się ona, kiedy nad jeziorem Titikaka w Boliwii po raz pierwszy zaczęła odczuwać bóle w plecach. Uniemożliwiały jej normalną jazdę. Ba, nie była w stanie normalnie siedzieć czy leżeć. Ból był nie do zniesienia. W Cuzco, w Peru, poprosiła tubylców o pomoc. Zaprowadzili ją do lokalnego kręgarza. Początkowo była przerażona: „Nie wierzyłam, że tak brutalne metody stosuje się w leczeniu”. Pierwszy masaż okazał się straszliwie bolesny, ale po trzech zabiegach ból znikł. Kręgarz pomógł jej także pozbyć się migren, które ustały po ustawieniu kręgów szyjnych!

Ufajcie instynktom

Jakie ma wskazówki dla innych motocyklistów, pragnących przemierzyć Amerykę Południową?

„Uczcie się hiszpańskiego, bądźcie otwarci na ludzi, nie bójcie się pytać tubylców o wskazówki – oni naprawdę się cieszą, gdy mogą pomóc. Ufajcie swoim instynktom. Jeśli czujecie się niekomfortowo – odjedźcie. A niezamężnym paniom może się przydać sztuczna obrączka, aby zniechęcić potencjalnych uwodzicieli.”

Z jakimi kosztami trzeba się liczyć? Jeśli chodzi o codzienne wydatki, to – jak wyjaśnia Pumpy – zależą tylko od nas:

„Mój dzienny budżet na noclegi wahał się od 2 do 6 funtów, ale gdzieś na pustkowiu można rozbić namiot, aby trochę zaoszczędzić”. Reszta, to koszty „obowiązkowe” – transportu i spraw administracyjnych oraz paliwa.

Kolejne marzenie?

„Chciałabym pojechać na wschód. Ale najpierw muszę nauczyć się rosyjskiego. I uzbierać trochę funduszy” – wyznaje.

Tekst Weronika Kwapisz | Zdjęcia Manuela Beis

Publikacja w numerze 1/2013 Świata Motocykli.

KOMENTARZE