fbpx

Ścigają się w wyścigowym pucharze i mistrzostwach Polski, na swoich trzysetkach potrafią zawstydzić niejednego rywala na sportowym motocyklu, a na swoją barwę klubową wybrali róż. Kim są chłopaki z „Flying Buffs”? Spotkaliśmy tę niezwykłą ekipę podczas wyjazdu z Motorraid i postanowiliśmy przybliżyć ich historię.

Z niemałym zaciekawieniem zaglądaliśmy do boksu Flying Buffs. Przyciągnęły nas ustawione w rzędzie motocykle o niewielkich pojemnościach (m.in. Kawasaki Ninja 250R, Honda CBR 250R), ale też głośne wybuchy śmiechu, co chwila dobiegające zza dzielącej nasze boksy ściany.

Od początku widać było, że wesoła grupa jesienny wyjazd na hiszpański tor traktuje zupełnie poważnie. Mierzenie czasów, uważna analiza nitki toru, wzajemne porady… Ktoś tu się chyba szykuje do mistrzostw!

Zrzutka za punkty

Latające bizony”, jak sami się nazwali, to zespół wyścigowy inny niż wszystkie. Jerzy, Filip i Cezary (czyli trzon teamu) na co dzień ścigają się na motocyklach o pojemności nie większej niż 400 centymetrów sześciennych. Za sobą mają już starty w pucharze Polski. Co chwilę dołączają do nich nowi członkowie (dziś zespół liczy 7 osób), a rosnąca popularność lekkich maszyn sprawia, że optymistycznie patrzą w przyszłość.

Flying Buffs

„Na ściganie wydaje się sporo pieniędzy. Uznaliśmy, że skoro, decydując się na wejście w świat wyścigów, będziemy szukać sponsorów, to może zaproponujemy inne niż dotychczas warunki współpracy. Mamy już swoje lata, spektakularne sukcesy w motorsporcie raczej nas ominą, ale chcieliśmy, żeby ktoś z tego naszego ścigania skorzystał. Firmy, które nas wspierają, nie tylko przyczyniają się do rozwoju zespołu, ale przede wszystkim dokładają się do wybranych przez nas charytatywnych akcji. W 2018 roku uzbieraliśmy ponad 50 tysięcy na szczytne cele” – mówi Filip, jeden z założycieli Flying Buffs.

Dodatkowo, za każdy zdobyty przez zespół punkt w minionym sezonie przyjaciele przekazywali od 30 do 50 zł na wybraną fundację (zdobyli łącznie 189 punktów).

Niczego więcej nie trzeba

Zaczęło się od wyjazdu na tor Poznań. „Obaj z Filipem zorientowaliśmy się, że duże, drogowe motocykle są ciężkie i trudne w prowadzeniu. Szukając różnych możliwości podnoszenia swoich umiejętności, natrafiliśmy na „dwieściepięćdziesiątki”.

Flying Buffs

Dwa lata temu kupiliśmy po „maluszku” i okazało się, że więcej nam zupełnie nie potrzeba. Na początku nikt nie traktował nas na torze serio, ale dość szybko wyszło na jaw, że >>duża patelnia<< w Poznaniu weryfikuje zawodników lepiej, niż niejeden sędzia i koledzy na sześćsetkach czy >>litrach<< nie są w stanie dotrzymać nam kroku. Zrobiliśmy licencje na ostatniej rundzie pucharu Polski i decyzja zapadła: ścigamy się na serio” – opowiada Jurek.

Błędy początkującego

Do zespołu szybko dołączył kolejny zawodnik – Czarek. „Popełniłem fundamentalny błąd większości motocyklistów” – mówi. „Dorwałem się od samego początku do dużej pojemności, zakładając, że zaraz zostanę mistrzem, gwiazdą dróg i torów. Jeżdżąc na różnego rodzaju szkolenia, zorientowałem się, że mniejsza pojemność to żadna ujma, a daje mnóstwo możliwości. Chłopaków poznałem na torze. Byłem wtedy na swojej Daytonie 675.

Flying Buffs

Widziałem, jakie czasy robili na swoich motocyklach, chwilę z nimi porozmawiałem… Kiedy jakiś czas później nadarzyła się okazja, postanowiłem zaryzykować. Przełom nastąpił w Jerez. To po tym wyjeździe zdecydowałem, że chcę dalej trenować w tym zakresie. Infrastruktura polskich torów nie pozwala na zbyt wiele, a zaoszczędzone dzięki trzysetce pieniądze wolę zainwestować w kolejne szkolenia i udoskonalanie swojej techniki jazdy” – opowiada Czarek.

Wszyscy zgodnie twierdzą, że nie wróciliby już do większych motocykli. „Mała pojemność pozwoliła nam wykonać skok, jeżeli chodzi o umiejętności” – mówi Jerzy. „Tu można wykorzystać moc motocykla do maksimum przy stosunkowo małym ryzyku, jeżeli chodzi o finanse”. „Koszty są nieporównywalne” – dodaje Filip. „Zabawa jest niesamowita. Nie trzeba mi niczego więcej.”

Flying Buffs

„Małe pojemności uczą szanować prędkość, jak utrzymywać ją do granic możliwości i to wciąga. Poza tym więcej satysfakcji daje pokonanie kogoś na mocniejszej maszynie, niż na słabjszej” – śmieje się Czarek.

Na serio i z przymrużeniem oka

A skąd nazwa? Tu „Bizony” wykazują duże poczucie humoru.

Z Jerzym interesowaliśmy się kiedyś w historią lotnictwa i sporo czasu spędzaliśmy na symulatorach lotu. Z jednej strony chcieliśmy, żeby nazwa zespołu nawiązywała do naszych dawnych zainteresowań, a z drugiej uznaliśmy za zabawne, że słowo „buff” (amerykańscy piloci określali w ten sposób bombowce B52) obrazuje też trochę nas, czyli dużych facetów na stosunkowo małych motocyklach. Może i latamy na naszych maszynach, ale jesteśmy pewnie trochę więksi i ciężsi, niż zakładała fabryka…

– śmieje się Filip.

A ile trzeba mieć dystansu do siebie, żeby nie tylko przyjąć osobliwą nazwę, ale także przyodziać się w róż?

Fuksja na zespołowych koszulkach pojawiła się, kiedy Filip skontaktował się z Żanetą ze „Speed Ladies”, prężnie działającej grupy, zrzeszającej panie, jeżdżące na motocyklach. „Postanowiliśmy spędzić sezon u boku dziewczyn” – mówi Jerzy. „My pokazaliśmy się jako team, a motocyklistki mogły skorzystać z naszej wiedzy i doświadczeń podczas szkoleń na torach”. 

Flying Buffs

Obecnie Flying Buffs jeżdżą na czterech Kawasaki Ninja 400 z 2018 r., dwóch Ninja 250R oraz na Hondzie CBR 250.

– Pięć tysięcy złotych na motocykl na początek wystarczy. To, plus opony i recepta na świetną zabawę gotowa

– mówi Filip

Sezon 2019 zapowiada się dla na chłopaków interesująco. Cztery motocykle zespołu wystartują w mistrzostwach Polski SSP 300. Oprócz Jerzego i Filipa o punkty walczyć będą Paweł Sobczyk i Krystian Płoszczyński. Trzy maszyny zmierzą się z kolei w Pucharze Polski Superstock 250, gdzie do Cezarego dołączą Filip Klemba i Tomasz Nosal.

Flying Buffs – ekipa

Filip „Fix” Demianiuk #22

Z Jerzym znają się od piaskownicy. Razem wymyślili ideę Flying Buffs – zespołu, w którym – jak sam mówi – od wyniku ważniejsza jest atmosfera, zrobienie czegoś dobrego dla innych oraz uczciwa praca nad pokonywaniem własnych ograniczeń. 

Jerzy „Asmo” Klemba #24

Razem z Filipem założył zespół Flying Buffs. Na torze realizuje swoje pasje, a do małych pojemności przekonał się po namowie kolegi i po przerobieniu swojej pierwszej Hondy CBR 250R na „torówkę” z prawdziwego zdarzenia.

Krystian Płoszczyński #61

Trafił do teamu za namową Filipa, z którym znają się od lat. Po dwóch sezonach na Hondzie CBR 500R i startach Pucharze Polski Supersport 300 zdecydował się na przejście do mistrzostw Polski i zmianę motocykla na Kawasaki Ninja 400.

Filip Klemba #10

„Latającym bydlakiem” został dzięki tacie, Jerzemu. Po pierwszych startach uznał, że małe pojemności to idealne szkolenie techniki i rozwijanie umiejętności, by w przyszłości przesiąść się na coś większego.

Cezary Iwanowski #5

Do składu dołączył jako trzeci, zafascynowany entuzjazmem i podejściem chłopaków do ścigania i działalności charytatywnej. „Dwieściepięćdziesiątki” ceni za możliwość doskonalenia techniki jazdy.

Paweł „Sopel” Sobczyk #27

Z czterech kółek (jest m.in. podwójnym mistrzem Europy Supermoto Quadów) przeniósł się na dwa. Nie tylko jeździ w zespole, ale jest w nim również szefem mechaników i odpowiada za przygotowanie maszyn do sezonu. 

Tomasz „Karaluch” Nosal #335

Wylądował w wyścigach „asfaltowych” prosto ze świata motocrossu, jego wielkiej pasji. Starty w klasie moto 3 to dla niego możliwość sprawdzenia się w nowej dyscyplinie.

 

KOMENTARZE