Analizując artykuły z tego działu z ostatnich kilku lat, nie da się nie zauważyć, że nasza orbitująca wokół Warszawy redakcja bardzo często zapuszcza się na Dolny Śląsk. I choć mamy tam spory kawałek drogi, a jeśli chcemy dotrzeć szybko, to jest ona dodatkowo przeraźliwie nudna, to jednak ciągnie nas w tamte strony jak nigdzie indziej. Tym razem wraz z synem odpuściliśmy oblegane rejony górskie i objechaliśmy nieco mniej uczęszczane zakątki.
Na skróty:
Niedawno na jednej z europejskich facebookowych grup podróżniczych pewien Niemiec szukał rady. Mianowicie pracując zdalnie, chciał na kilka miesięcy przeprowadzić się do Polski, by w wolnych chwilach swobodnie korzystać z naszej bogatej sieci dróg szutrowych. Wahał się między wynajęciem mieszkania w Gdańsku i Wrocławiu. Trójmiasto jest niewątpliwie fajną opcją, ponieważ blisko stamtąd na piękne i wciąż dzikie Kaszuby. Jednak to Wrocław, jako motocyklowa baza, zyskał najwięcej przychylnych głosów polskich fanów szutru i asfaltu. Zupełnie mnie to nie dziwi, ponieważ w którą stronę stamtąd nie wyruszysz, będzie świetnie. Ponadto stolica Dolnego Śląska jest również niezwykle korzystnie położona pod względem dalszych wyjazdów na zachód i południe Europy.
Szczęściem jest mieć przyjaciela, a jeszcze większym jest mieć go we Wrocławiu. Dlatego kilka razy w roku staram się korzystać ze stałego zaproszenia, wygodnej kanapy w salonie z widokiem na Odrę oraz obfitej biesiady – i „wice Wersal”, mój ziomek także regularnie wpada na moją mazowiecką wieś. W długi majowy weekend zapakowałem więc kufry testowego Versysa 650, a syna nie musiałem namawiać – Maciek wolniej ubiera się w szorty i koszulkę do szkoły niż w pełen zestaw motocyklowej odzieży, jeśli wie, że czeka go daleka podróż.
Klasztor przechodni
Mając przed sobą perspektywę kilku dni spędzonych we Wrocławiu, zastanawialiśmy się, w którą stronę ruszyć na motocyklową część naszego wyjazdu. W zeszłym roku objechaliśmy Kotlinę Kłodzką i inne popularne wśród motocyklistów okolice w pobliżu czeskiej granicy. Tym razem, biorąc również pod uwagę tłumy majówkowych turystów, zdecydowaliśmy się na coś mniej oczywistego. Ruszyliśmy drogą nr 342 na północny zachód, a po minięciu gęsto zabudowanych przedmieść odbiliśmy w lewo, w szosę 341. To bardzo przyjemna trasa na niedzielny popołudniowy „spacer motocyklowy”, wije się łagodnymi łukami wzdłuż Odry, odbijając czasem od jej obwałowań i wpadając w lasy.
Pierwszy przystanek na rozprostowanie nóg zrobiliśmy w Brzegu Dolnym, pod okazałym pałacem rodziny von Hoym, który jest dziś siedzibą urzędu miasta i miejscowego ośrodka kultury. Mimo ciężkich bombardowań pod koniec II WŚ (Niemcy mieli tu ważne zakłady chemiczne), miasto zachowało przyjemny dla oka, XV-wieczny układ budynków i ulic. Zeszliśmy również nad rzekę, gdzie do niedawna funkcjonowała przeprawa promowa. Przez całe powojenne dziesięciolecia Brzeg Dolny nie miał bowiem mostu drogowego przez Odrę (jedynie kolejowy), zbudowano go i otworzono dopiero kilka lat temu.
Popędziliśmy dalej na zachód, a naszym celem było miejsce, które dobrze znałem z czasów młodości, które spędziłem zanurzony w świecie muzyki, grając w wielu zespołach. Wielokrotnie bywałem na Slot Art Festivalu organizowanym od lat na terenie klasztoru w Lubiążu. Dawne opactwo Cystersów jest drugim co do wielkości obiektem sakralnym na świecie (po hiszpańskim Escorialu). „Imponujący i wręcz przytłaczający” – takie jest zazwyczaj pierwsze wrażenie osób, które nigdy wcześniej tu nie były. Sama barokowa fasada z dwiema wieżami ma ponad 220 metrów długości, a dach zajmuje 2,5 hektara.
Cystersów sprowadził w to miejsce w XII wieku książę Bolesław Wysoki, a przybyli z niemieckiej Turyngii zakonnicy okazali się bardzo przedsiębiorczy. Mieszkali w tym miejscu przez ponad 600 lat i pomimo regularnie przetaczających się przez tę okolicę wojen, zdołali zbudować imponujący formą i prężnie działający ośrodek gospodarczo-kulturalny. Na początku XIX wieku, niedługo po przejęciu tych terenów przez Prusaków, zaczął się wieloletni i niestety skuteczny proces dewastacji klasztoru.
W czasie II WŚ mieścił się tu ważny niemiecki ośrodek badawczy i filia zakładów Telefunken. Pracowano tu nad rozwojem systemów radiolokacyjnych i elektronicznych. Do dziś krążą również plotki (niepotwierdzone jak dotąd dokumentami i wynikami badań), że nazistowski reżim knuł tutaj nad ujarzmieniem potęgi atomu. Po zakończeniu działań wojennych i wkroczeniu wojsk radzieckich klasztor w Lubiążu podzielił niestety los wielu innych zabytków – został ograbiony do gołych ścian, czerwonoarmiści wyciągnęli z krypt i zniszczyli trumny śląskich Piastów, a na koniec urządzili tu szpital psychiatryczny. Na domiar złego, w latach 80. pojawiły się liczne ekipy służb specjalnych PRL, które rozkopały cały teren, szukając złota rzekomo pozostawionego tu przez Niemców broniących Festung Breslau.
Od 1989 roku trwa proces przywracania temu miejscu dawnej świetności, ale ze względu skalę przedsięwzięcia, będzie się on jeszcze ciągnął przez dziesięciolecia. Muszę jednak przyznać, że od mojej ostatniej wizyty sprzed kilkunastu lat widać znaczny postęp prac. Kiedyś były tu niemal wyłącznie majestatyczne, odrapane do gołej cegły mury, a dziś wiele pomieszczeń zdążyło wrócić do dawnego wystroju. Wnętrza klasztoru można oglądać tylko z przewodnikiem (grupy ruszają co godzinę), co zresztą bardzo polecam. Miejsce to jest również atrakcyjnym plenerem dla wszelkiej maści artystów – malarzy, fotografów i filmowców. Trafiliśmy tu zresztą na plan kręconego właśnie horroru…
Przelotem w Małej Moskwie
Przejeżdżamy Odrę i wybierając lokalne, wiejskie dróżki kierujemy się na Legnicę. W okolicach Motyczyna trafiamy na przecinającą las serię wspaniałych zakrętów z nowo położonym asfaltem. Jeśli więc szukacie odrobiny silniejszych emocji, możecie przejechać je kilka razy, w obie strony. Legnica – miasto, które uchodzi za najcieplejsze w Polsce, nosi wiele śladów bogatej historii. Surowe mury średniowiecznych budowli sąsiadują tu z renesansowymi kamienicami i sprawiającymi wrażenie złośliwego nowotworu na zabytkowej tkance miasta blokami mieszkalnymi. Jeśli lubicie typowe zwiedzanie, możecie wpaść na rynek, do Zamku Piastowskiego, katedry, Kościoła Piastowskiego, Akademii Rycerskiej czy miejscowego Muzeum Miedzi – Legnica leży bowiem na terenie jednego z największych zagłębi miedziowych na świecie.
My decydujemy się na szybką objazdówkę po Tarninowie. To piękna dzielnica willowa, wybudowana w latach 20. XX wieku dla miejscowej elity – fabrykantów, prawników i lekarzy. Pod koniec II WŚ w Legnicy na stałe zagościły wojska radzieckie, działały tu sztab Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, dowództwo 4 Armii Lotniczej i potężny garnizon. W poniemieckich willach zamieszkali sowieccy wojskowi prominenci, a teren dzielnicy, zwanej również Kwadratem, oddzielono od reszty miasta murem. Zresztą przez niemal 50 lat około 30% zabudowań w Legnicy (nazywanej w tym czasie Małą Moskwą) należało do armii radzieckiej i było wyłączone z polskiej jurysdykcji. Obowiązywał tu nawet czas moskiewski! Ostatni sowieccy (wtedy już rosyjscy) żołnierze opuścili to miasto dopiero w 1993 roku.
Drewno trwalsze niż asfalt
Ruszamy na południe drogą nr 323, przecinamy autostradę A4 i i lądujemy w Jaworze, gdzie kierujemy się oczywiście do słynnego Kościoła Pokoju, zbudowanego w połowie XVII wieku, jedynie z drewna, słomy i gliny. To jedna z dwóch budowli o tej nazwie na Dolnym Śląsku, druga, bardziej znana i okazała, stoi w Świdnicy (trzecia, w Głogowie, nie przetrwała do naszych czasów). Powstały one w ramach ustaleń pokoju westfalskiego kończącego wojnę trzydziestoletnią, zgodnie z którymi zamieszkujący te tereny ewangelicy odzyskali prawo do wyznawania swojej religii, zabrane im wcześniej przez katolickiego cesarza, Ferdynanda III Habsburga. Zawarta umowa przewidywała, że protestanckie kościoły muszą być wzniesione w ciągu jednego roku, poza murami miast i być wykonane wyłącznie z materiałów nietrwałych – stąd ich niezwykła konstrukcja.
Niezwykła i zachwycająca zarazem. Kiedy weszliśmy z Maćkiem do środka w ciężkich motocyklowych butach, z głośników akurat leciał wykład na temat tego miejsca, którego słuchali niemieccy turyści. Choć staraliśmy się zachowywać maksymalnie cicho, nie udało nam się uniknąć skrzypienia drewnianej podłogi i schodów, więc musieliśmy przyjąć na siebie porcję karcących spojrzeń. Było jednak warto – budynek zachwyca na zewnątrz i w środku, a wrażenie wzmacnia świadomość, z czego jest wykonany i jak stary.
Z Jawora odbiliśmy na zachód i pojechaliśmy drogą nr 365 w stronę Jeleniej Góry. Po drodze cieszyły nas sielskie widoki Parku Krajobrazowego Chełmy i fajne zakręty, natomiast wkurzała jakość asfaltu. Być może jesteśmy rozbestwieni ewidentną poprawą stanu dróg w innych rejonach kraju, ale na Dolnym Śląsku, a przynajmniej w tej jego części, wciąż najlepszymi typami motocykli do turystyki (szosowej!) pozostają adventure i enduro. Nie wiem, czy to wyłącznie kwestia pieniędzy, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że te dziurawe, wielokrotnie łatane drogi i dróżki być może są miejscową atrakcją i niedługo trafią na listę światowego dziedzictwa UNESCO…
Dojeżdżamy do Jeleniej Góry, ale muskamy tylko jej północne przedmieścia i odbijamy w stronę malowniczo położonych dróg w Parku Krajobrazowym Doliny Bobru. Będąc tutaj nie sposób oczywiście nie zahaczyć o atrakcje Jeziora Pilchowickiego – słynny nieczynny most kolejowy, który podobno całkiem niedawno miał wybuchowo zakończyć żywot w jednej z głównych scen filmu akcji z Tomem Cruise, oraz ładną starą zaporę. Możecie sobie wyobrazić, jak wyglądała jazda w pobliżu tych obiektów w długi weekend majowy. Nawet motocyklem ciężko się było przecisnąć.
Legendy i złoto
Podróżując z ośmiolatkiem zwracałem uwagę na atrakcje, przy których prawdopodobnie nie zatrzymałbym się jadąc sam lub wyłącznie w „dorosłym” towarzystwie. Jedną z nich jest Zamek Śląskich Legend w miejscowości Pławna Dolna, rozciągający się po obu stronach drogi nr 297. Miejsce to powstało najpierw w wyobraźni miejscowego malarza, Dariusza Milińskiego, a następnie, krok za krokiem, stało się rzeczywistością. Obecnie to cały kompleks, w którego skład, oprócz samego zamku z pełnym atrakcji dziedzińcem, wchodzi również okazały drewniany gród rycerski. Nad całością dominują ogromne rzeźby postaci z lokalnych legend, a w zamku odbywają się przedstawienia kukiełkowe i liczne warsztaty dla dzieci. Krótko mówiąc, to idealne miejsce by puścić młodzież luzem, celem zagospodarowania nadmiaru jej energii. Tak też zrobiłem – mój syn szalał po całym obiekcie, a ja mogłem zająć się podziwianiem nieba z pozycji horyzontalnej zajętej na trawniku.
Dalej mieliśmy wybór – zahaczyć o Lwówek Śląski i zobaczyć słynne miejscowe skałki i zamek, czy odbić w prawo i wioskami kierować się na Złotoryję. Z racji słońca wiszącego coraz niżej nad horyzontem, zdecydowaliśmy się na drugą opcję. W samej Złotoryi można przespacerować się po ładnie zagospodarowanych okolicach rynku i odwiedzić obiekty ściśle powiązane z historią i nazwą tego miasta – Muzeum Złota i kopalnię złota „Aurelia”. Szczerze nie znosimy jazdy motocyklem autostradą, dlatego, mimo późnej pory, zdecydowaliśmy się na powrót do Wrocławia lokalnymi trasami. Droga nr 363 zaprowadziła nas najpierw z powrotem do Jawora, a następnie dalej na wschód. Autostradę A4 przecięliśmy tym razem jadąc nad węzłem Udanin, a następnie tempem już bardzo spacerowym, mijając urokliwe wioski pełne poniemieckich zabudowań i często jadąc po bruku, wróciliśmy do Wrocławia.Cała przejechana przez nas trasa to ok. 300 km i w zależności od tego, ile czasu chcemy przeznaczyć na zwiedzanie, a ile na samą jazdę (która też jest wielką, jeśli nie największą atrakcją), można ją pokonać w jeden dzień lub rozbić na dwa, z noclegiem w jednym z licznych w tych okolicach pensjonatów. Oczywiście jest to trasa czysto przykładowa, ułożona na szybko przez przyjezdnych z Mazowsza. Różnego rodzaju dróg, dróżek i ścieżek jest tu całe zatrzęsienie, można wyjechać i dosłownie zgubić się w ich gąszczu – oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Dolny Śląsk zdecydowanie jest jednym z najbardziej atrakcyjnych motocyklowo regionów Polski, a jeśli jakość dróg w najbliższym czasie się poprawi, może stać się naszą motocyklową Ziemią Obiecaną. Czego nam wszystkim życzę.