Z Schuberthem C4 Pro w moim przypadku było tak, jak w wielu domach z czworonogiem, na którego posiadanie naciskało dziecko – tata nie chciał, wzbraniał się, ale po tygodniu spał z nim na kanapie i nie oddałby go już za żadne skarby.

Z wielu powodów omijałem kaski szczękowe szerokim łukiem. Funkcja unoszonej szczęki i uzyskania otwartego kasku kosztem wagi, podejrzeń o mniejszy poziom bezpieczeństwa i wyglądaniem jak ściśnięty serdel jakoś nie była dla mnie kusząca. Ale w myśl powiedzenia „za darmo to i ocet słodki” i z czystej ciekawości w końcu zrobiłem podejście do szczękowca, i to z najwyższej możliwej półki. Nie żałuję, bo ocet okazał się pysznym soczkiem ze świeżych owoców.Już pierwszy kontakt z tym kaskiem wiązał się z nie lada zaskoczeniem co do jakości wykonania. W żadnym miejscu nie znalazłem niedoróbek – materiały są prima sort, spasowanie elementów tak samo, a i wyposażenie nie odstaje. Kask wyposażono w Pinlock 120, blendę z regulacją wysokości, a w skorupie jest miejsce na opcjonalny interkom, który nie wystaje poza obrys kasku, głośniki i mikrofon są już fabrycznie zamontowane. No i ta wyściółka wykończona mięciutkim niczym welur materiałem. Cudo!Cudem jak dla mnie jest też malowanie Magnitudo, które doskonale pasuje do kasku, jakby nie patrzeć, stworzonego do objeżdżania świata wzdłuż i wszerz. Tak fajna natomiast nie jest już waga – 1690 gramów w rozmiarze L. Na szczęście straszna jest tylko liczba, bo C4 Pro jest bardzo dobrze wyważony i po jeździe od rana do wieczora z kaskiem na głowie nie czuć, żeby szyja dźwigała wielki ciężar. Zresztą mogę stwierdzić, że w ogóle nie czułem, żebym cały dzień spędził w kasku.Zjeździłem różne modele, i te tanie, i te drogie, ale tak wygodnego jeszcze na głowie nie miałem. W żadnym miejscu nie uciska, nawet w uszach, gdzie zawsze miałem problem, a miła wyściółka nie podrażnia nawet już nieco zakurzonej i spoconej skóry. Ponoć jest to także najlepiej wyciszony szczękowiec na rynku, ale ja tego oceniać nie zamierzam. Jak dla mnie istnieją tylko kaski, w których jest głośno lub bardzo głośno i innych na razie nie wymyślono. Nie zrezygnowałem więc z korzystania ze stoperów.Ciekawa w Schubercie jest wentylacja, bo jest to chyba jedyny kask na rynku, w którym można ją zamknąć całkowicie i rzeczywiście nie przepuszcza wtedy powietrza. To czyni z niego fenomenalny jesienno-zimowy kask, w którym w końcu nie miałem przewianych zatok. Ma to swoje konsekwencje, bo w chłodne dni para często skrapla się na wizjerze, ale coś za coś. Do tego niedociągnięcia w dziedzinie higieny paszczęki będą boleśnie wyczuwalne.

To, co okazuje się zaletą w chłodne dni, jest wadą w upalne. Gdy robi się naprawdę gorąco, wentylacja bywa niewystarczająca, co nie czyni wtedy Schubertha dobrym partnerem do jazdy w mieście. A jeśli już jesteśmy przy wadach, to warto wspomnieć o dwóch, właściwie to cechach, a nie niedociągnięciach. Po pierwsze, wizjer ma dość kiepskie pole widzenia na boki i gdy chcemy pojechać w sportowym stylu, trzeba się trochę nagimnastykować dla dobrej widoczności. Po drugie, matowy lakier wymaga dobrej opieki, bo ślady zbrodni na owadach zostają na długo.

Poza tymi minusami oceniam ten kask jako fenomenalny i wart każdej z wielu złotówek. Po ok. 10 tys. km wszystkie mechanizmy nadal działają jak nowe, wizjer nie jest porysowany, a wyściółka po wielu praniach wciąż jest sprężysta jak wyjęta z pudełka. I tutaj jeszcze jedna uwaga – wyściółka rozbija się nieznacznie i nie należy brać kasku delikatnie za ciasnego z nadzieją, że się ułoży, musi pasować idealnie już w momencie zakupu.

Cena: katalogowo od 2209 zł (2549 zł w prezentowanym malowaniu), ale właśnie na rynek wszedł następca – C5 – szukajcie więc promocji!

Gdzie kupić: www.schuberth.com

Zdjęcia: Tomasz Parzychowski

 

KOMENTARZE