Przed startem sezonu 2020 chyba nikt nie zaryzykowałby stwierdzenia, że to Joan Mir sięgnie po mistrzowski tytuł w MotoGP. Poznajcie historię gościa, który jako totalny czarny koń zrobił to, czego nikt się po nim nie spodziewał – został najnowszym czempionem klasy królewskiej!

Nikt na niego nie stawiał

Przyznać trzeba jedno – przed startem sezonu 2020 chyba nikt nie postawiłby na to, że Joan Mir sięgnie po mistrzowski tytuł. Gościem do pokonania był oczywiście Marc Marquez, ale gdy nabawił się kontuzji już w pierwszym wyścigu w Jerez, przed jego rywalami z MotoGP pojawiła się idealna szansa ku temu, by przerwać jego 4-letnią passę jako mistrza.

Tym bardziej, że przecież od debiutu Hiszpana w klasie królewskiej jedynym, który był w stanie wygrać z nim walkę o mistrzostwo był w 2015 roku, emerytowany już, Jorge Lorenzo.Ten rok był niezwykle dziwny. Pandemia koronawirusa sprawiła, że sezon MotoGP wystartował dopiero w lipcu i to z okrojonym kalendarzem, zawierającym w sumie 14 europejskich rund. Gdy z rywalizacji wypadł Marquez, wielu twierdziło, że to nie będzie prawdziwie miarodajny sezon, bo #93 i tak by wszystkich pokonał.

„Marc jechał w pierwszym wyścigu, ryzykował walcząc o zwycięstwo i próbując zdobyć tytuł. Popełnił błąd, przez który stracił sezon. Tak to wygląda. Czy to sprawia, że tytuł w 2020 jest mniej ważny?” – pytał Mir.

Pod nieobecność obrońcy tytułu, na mistrza 2020 typowano Andreę Dovizioso, Mavericka Viñalesa, Fabio Quartararo, może Alexa Rinsa.  Ale Joana? Tego Joana, który w przeciwieństwie do Quartararo (z którym razem debiutowali) ani razu nie stał na podium w MotoGP, nie walczył o zwycięstwo, nie startował z pierwszego rzędu i rozpoczynał swój dopiero drugi rok rywalizacji w klasie królewskiej? Joana, który ani razu nie triumfował w Moto2 i wielu zarzucało, że za szybko awansował do klasy królewskiej? Tego Joana, który niemalże przeskoczył…

Z deskorolki na motocykl?

Przygoda Mira z motocyklami zaczęła się bowiem dość niespodziewanie i zdecydowanie inaczej, niż w przypadku wielu jego rodaków, którzy zaczynali się ścigać niemalże w tym samym czasie, co nauczyli się chodzić. Joan nie pochodzi z typowo „wyścigowej” rodziny, a jeśli już ktoś z jej członków interesował się motocyklami, to zdecydowanie bardziej crossowymi, niż drogowymi.

Jego ojciec nadal prowadzi na Majorce… skateshop, więc Joanowi bliżej było raczej do stania się drugim Tonym Hawkiem, aniżeli Valentino Rossim. Niemniej to „Vale” był jego pierwszym idolem, zaraz obok tenisisty Rafaela Nadala.

JOAN MIR przed takimi mistrzami Grand Prix, jak Andrea Dovizioso, Maverick Viñales i idol z dzieciństwa – Valentino Rossi.

Co prawda na dwóch kółkach z silnikiem Joan zaczął jeździć mając sześć lat, ale było to bardziej hobbystyczne zajęcie. Myśl, by zacząć się ścigać, zakiełkowała w głowie Hiszpana i jego rodziny dopiero wtedy, gdy mały Mir zobaczył swojego kuzyna Joana Parello startującego w mistrzostwach świata w klasie 125 ccm.

Co prawda jego imiennik nie osiągnął żadnych szczególnych wyników (ani razu nie zdobył punktów), ale to zmotywowało #36. Rodzice zapisali go do szkoły motocyklowej ojca Jorge Lorenzo – Chicho. „(…) ale z Jorge nigdy nie trenowałem” – zaznaczał kilka lat temu w jednym z wywiadów.

W 2009 roku Joana zauważył, pracujący wówczas w Balearskiej Federacji Motocyklowej, Daniel Vadillo. „Zobaczyliśmy, że ma w sobie coś szczególnego” – wspominał po latach Dani, który przez 10 lat, aż do debiutu Joana w klasie królewskiej, pozostawał jego trenerem. Wkrótce nastoletni, urodzony w 1997 roku Mir, rozpoczął starty najpierw w serii Bankia Cup, a następnie w MotoGP PreGP 125 Cup, dwukrotnie kończąc rywalizację z mistrzostwem.

Przez Red Bull MotoGP Rookies Cup i CEV do Grand Prix

Dzięki temu w 2013 roku Joan awansował do serii Red Bull MotoGP Rookies Cup i pomału nabierał wprawy na nowym dla siebie motocyklu. Z czasem zaczął regularnie finiszować w punktach, a na Silverstone wywalczył debiutanckie podium. Kolejny sezon to już regularna walka o podia i kilka wygranych wyścigów, dzięki czemu wywalczył tytuł wicemistrzowski, przegrywając jedynie z Jorge Martinem.W sezonie 2015 Mir postanowił przenieść się do serii FIM Moto3 Junior World Championship, gdzie z czterema zwycięstwami i trzema finiszami na podium – zajął czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej. W tym samym roku zadebiutował w Moto3, zastępując kontuzjowanego zawodnika na Phillip Island. Po zakwalifikowaniu się na piętnastym miejscu, walczył o pozycję numer sześć, by co prawda upaść, ale i wywrzeć ogromne wrażenie na zespołach. 

Mistrz świata Moto3

Dzięki temu już w kolejnym roku Mir na stałe awansował do najmniejszej kategorii, kontynuując współpracę z teamem Leopard. Od samego początku imponował, bo już w pierwszym występie sięgnął po punkty, w trzecim finiszował w TOP 5, a w Austrii po pierwszym starcie z pole position wywalczył pierwsze zwycięstwo. Piąte miejsce w mistrzostwach i tytuł najlepszego debiutanta sprawiły, że przed sezonem 2017 #36 był głównym faworytem.

Walkę o mistrzowski tytuł Hiszpan rozpoczął z przytupem: wygrał dwa pierwsze wyścigi w sezonie. „O tym, że mogę walczyć o tytuł, pomyślałem dopiero po zwycięstwie na Le Mans. Bo kiedy wygrałem w Katarze i Argentynie, ludzie mówili, że mistrzostwa tak naprawdę zaczynają się w Jerez, w Europie. Wywalczyłem tam podium, a potem wygrałem w Le Mans”.

„Pomyślałem, że skoro i tu jestem konkurencyjny, to coś może z tego będzie” – przyznawał swego czasu Mir, który w sumie w tamtym roku triumfował aż 10-krotnie i jeszcze trzy razy stawał na podium.

Pierwszą piłkę meczową Joan miał już w Japonii, ale wtedy – po raz pierwszy w sezonie – nie zdobył punktów. W Australii, a więc na torze, na którym debiutował dwa lata wcześniej, Mir przypieczętował mistrzostwo… zwycięstwem w wyścigu.

Szybki awans do MotoGP

#36 szybko przeniósł się do Moto2 i jeszcze szybciej – bo już w czerwcu – podpisał kontrakt na starty w MotoGP. W tym momencie miał na koncie tylko dwa finisze na podium w pośredniej kategorii, ale już wtedy włodarze Suzuki zobaczyli w nim coś specjalnego.

A Joan w japońskim projekcie także dostrzegł ogromny potencjał. Co ciekawe, Mir miał już wcześniej podpisaną umowę przedwstępną z Hondą, która – przy odejściu na emeryturę Daniego Pedrosy – ostatecznie sięgnęła po Jorge Lorenzo.

Pierwsze podium Joana w Moto2

Pierwsze podium Joana w Moto2

„Suzuki bardziej na mnie zależało. Pokazali mi bardzo dobry projekt. Czułem, że oferta Suzuki była po prostu mocniejsza” – mówił Joan jeszcze podczas startów w Moto2.Mir nigdy nie ukrywał, że według niego model idealnej drogi przez Mistrzostwa Świata zaprezentował Maverick Viñales, który po triumfie w Moto3, w Moto2 spędził tylko rok.

#36 przyznawał, że „jeśli na początku sezonu Moto2 będę dobrze czuł się na motocyklu, chcę awansować do MotoGP najszybciej, jak to możliwe”. Mir od początku miał też na uwadze fakt, że w MotoGP kontrakty zazwyczaj podpisuje się na dwa lata i trzeba się nieco do tego schematu dostosować.

W KLASIE MOTO2 Joan spędził tylko jeden sezon.

„Patrząc wstecz, poświęciliśmy rok w Moto2, bo normalnie wolałbym spędzić dwa lata w tej kategorii, ale wszyscy wiemy, jak wyglądała sytuacja. Podjęliśmy dobrą decyzję o awansie do MotoGP” – mówił Mir.

Po chwili dodawał: „Pamiętam rozmowę z Davide (Brivio) w Jerez jeszcze w 2018 roku o projekcie Suzuki w MotoGP. Próbował mnie do niego przekonać, ale w sumie to nie musiał, bo już wtedy byłem tego pewny. Chciałem związać się z Suzuki i wejść razem na szczyt, bo to jeszcze trudniejsze zadanie, niż dołączenie do zwycięskiego projektu”.

Debiut w MotoGP okraszony kontuzją

Po awansie do MotoGP, do zespołu który od czasu powrotu do klasy królewskiej wygrał tylko jeden wyścig, Mir miał sporo do nauczenia się. „Najtrudniej było nauczyć się elektroniki, bo nigdy wcześniej nie jeździłem na tak rozwiniętym motocyklu” – mówił po czasie Joan, który na samym początku był pod wrażeniem mocy, jaką dysponują maszyny MotoGP.

Szybko jednak zaadaptował się do GSX-RR i nowej kategorii, już w pierwszym wyścigu finiszując na ósmym miejscu i choć potem miał trochę problemów, na Mugello wrócił do punktów. W Katalonii sięgnął po świetne, szóste miejsce i rozpoczął regularne plasowanie się w czołowej dziesiątce.Progres zastopował jednak potężny upadek podczas testów po GP Czech. Hiszpan mocno się poobijał i stracił przez to kolejne dwie rundy: w Austrii i Wielkiej Brytanii. „Najważniejszą rzeczą, jakiej nauczyłem się w MotoGP, poza umiejętnościami czysto technicznymi, było to, jak podnieść się po złych momentach, jak chociażby moja kontuzja z Brna. Kiedy jesteś kontuzjowany, musisz pozostawać w dobrym nastroju i próbować wrócić tak szybko, jak tylko to możliwe. To czyni cię silniejszym. Gdy starałem się dojść do siebie i wrócić, wówczas wiele się o sobie nauczyłem”.

Ostatecznie #36 na koniec roku uplasował się na dwunastym miejscu w mistrzostwach, a jego najlepszym finiszem było piąte miejsce wywalczone na Phillip Island. Wyniki i postępy Mira zdecydowanie przyćmił inny debiutant – Fabio Quartararo, który kilkukrotnie wskoczył na podium, startował z pole position i nawet walczył o zwycięstwa. Rocznik debiutantów w sezonie 2019 był jednak niezwykle mocny, bo obok Quartararo i Mira, debiutowali jeszcze mistrz Moto2 Francesco Bagnaia oraz wicemistrz Miguel Oliveira.

Sezon, w którym wszystko zaskoczyło

Zimowe testy przed sezonem 2020 były dla Mira i Suzuki całkiem udane, ale po kilkumiesięcznej przerwie i powrocie do jazdy, inauguracja sezonu poszła fatalnie. #36 upadł w Jerez i nie zdobył punktów. Co prawda potem wywalczył piąte miejsce, ale w Brnie znów upadł. W Austrii sięgnął po debiutanckie podium, a tydzień później w Styrii stracił pierwsze zwycięstwo tylko przez to, że wyścig przerwano – w momencie wywieszenia czerwonej flagi Mir prowadził, ale na restart nie miał już świeżej przedniej opony.

„Styria była pierwszym wyścigiem, kiedy byłem naprawdę konkurencyjny i walczyłem o zwycięstwo. Chyba jednak dopiero po Misano i Barcelonie pomyślałem, że >> chyba jestem szybki nie tylko w Styrii i może będę w stanie utrzymać to dobre uczucie na motocyklu<<. To w tym momencie zrozumiałem, co mogę zrobić” – mówił 23-latek.

Na podium Joan wrócił podczas podwójnej rundy na Misano, a potem w Barcelonie. Z podwójnej rundy w Aragonii #36 wyjechał jako lider mistrzostw, ale z obserwatorami zarzucającymi mu, że nie wygrał jeszcze ani jednego wyścigu w MotoGP. Przypominano, że kiedyś po tytuł w 125-tkach Emilio Alzamora sięgnął bez wygrania ani razu.

Mistrz świata MotoGP – to brzmi dumnie

Joan podczas pierwszego wyścigu w Walencji zamknął jednak usta krytykom, zachowując zimną krew, jadąc spokojnie i pewnie mijając metę na pierwszym miejscu. Chwilę później skradł serca kibiców na świecie, niezwykle dojrzale wypowiadając się o presji, jaka na nim ciążyła. „Presję odczuwają ludzie dotknięci całą tą sytuacją z koronawirusem, ludzie którzy nie są w stanie zapłacić za mieszkanie albo za jedzenie. Walczę o mistrzostwo i jeśli je wygram, będzie super, ale jeżeli się nie uda, nadal będę szczęściarzem. Jest mnóstwo ludzi, którzy mają zdecydowanie większe problemy”.

Już tydzień później, po „najdłuższym wyścigu w karierze” Joan przypieczętował mistrzowski tytuł MotoGP sezonu 2020. Hiszpan przyznawał, że „ten wyścig, to był koszmar. W żadnej rundzie w tym roku nie miałem problemów, jak w tym. Trudno to zrozumieć, ale tak było. Było kilka momentów, kiedy uciekał mi przód i nie byłem w stanie jechać tak komfortowo, jak zawsze”. I chociaż finiszował na siódmym miejscu, mógł rozpocząć świętowanie.„To coś, o co walczyłem przez całe życie, odkąd skończyłem 10 lat” – tłumaczył Mir. „Marzyłem o tym i nie zrezygnowałem, dopóki nie osiągnąłem celu. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego już teraz. Liczyłem na to, że będę mistrzem w przyszłości… ale tytuł jest nasz!”

„Jeśli w 2016 roku przy debiucie w Moto3 ktoś powiedziałby mi, że cztery lata później będę mistrzem MotoGP, powiedziałbym mu, że jest szalony. Wyścig po wyścigu, rok po roku, coraz lepiej czułem się jednak na motocyklu i szybko robiłem postępy, co było kluczowe w sięgnięciu po mistrzostwo MotoGP już w moim drugim sezonie”.

Joan Mir – wyjątkowy mistrz

Joan Mir został pierwszym mistrzem Suzuki w klasie królewskiej od czasu Kenny’ego Robertsa w 2000 roku. Tytuł wywalczył w 100-lecie istnienia japońskiego producenta i zarazem 60. rocznicę rozpoczęcia startów w wyścigach. Co ciekawe, to czwarty hiszpański czempion w klasie królewskiej.Czy po tym wszystkim ktoś jeszcze zarzuci Mirowi, że jego tytuł ma mniejsze znaczenie, niż te zdobywane w „normalnym” sezonie? Że ani razu nie startował z pole position, a co więcej, nawet nie stał w pierwszym rzędzie? Że jest pierwszym zawodnikiem, który wywalczył koronę jednocześnie wygrywając najmniej, bo tylko jeden wyścig w sezonie?Ten sezon faktycznie był szalony, co jednak oznacza, że Joan musiał być jeszcze bardziej skupiony i ostrożny, niż podczas „normalnej” rywalizacji. Kiedy w jedenaście tygodni zawodnicy startowali aż w dziewięciu wyścigach, nie było miejsca na najmniejszy błąd. W tych okolicznościach to Mir jeździł najrówniej, popełniał najmniej błędów i najczęściej stawał na podium, dzięki czemu został Mistrzem Świata!

KOMENTARZE