fbpx

Za dwa dni skręcimy w lewo

Za dwa dni skręcimy w lewo

Kazachstan Off-road

Wyprawa terenowymi motocyklami do Kazachstanu była strzałem w dziesiątkę. Formalności i przygotowanie pięciu wyczynowych motocykli enduro, przystosowanych do długodystansowej, off-roadowej turystyki oraz zbudowanej od podstaw terenowej ciężarówki z napędem 6×6, pełniącej rolę transportu, hotelu, serwisu, a ze względu na odległości i puste przestrzenie również stacji benzynowej zajęło pięć miesięcy.

W podróży przez Rosję jedyną atrakcją mogły być kontrole policji drogowej. „Wy skąd, wy dokąd? Jechać!” I tak sześć tysięcy kilometrów do Omska na Syberii. Tę część podróży najlepiej oddaje stwierdzenie kierowcy naszej ciężarówki: „Tak za dwa dni będziemy skręcać w lewo”.

Na granicy z Kazachstanem jeden z celników urzęduje w kapeluszu pszczelarskim, drugi na posterunku w koszu na śmieci pali jakieś trawy. O co chodzi? O syberyjskie meszki. Żadne opowieści nie oddają aktywności wychowywanych na tysiącach kilometrów bagien owadów. Formalności graniczne trwają prawie cały dzień, a te potwory gryzą, gryzą i gryzą. I są ich miliony… Później wzdłuż rzeki Irtysz mijamy Pawłodar i Semiej (do 2007 roku znany jako Semipałatyńsk). W tym rejonie za czasów ZSRR był ogromny poligon atomowy. Raczej nie jest to wymarzone miejsce na wakacje. Jedziemy jak najszybciej ciężarówką i docieramy do małego miasteczka Szar.

Przez step

Kazachstan, off-road

W Szar wypakowujemy motocykle. Kazachstan czeka na zdobycie. Podjeżdża stary Nissan Patrol, wysiada z niego uśmiechnięty Kazach. „Wy skąd, wy dokąd, dlaczego Kamaz…” Te pytania miały się jeszcze setki razy powtórzyć. Większość miejscowych mówi po rosyjsku. Nie ma najmniejszych problemów z komunikacją. Nasz znajomy za chwilę wraca z zapasem lokalnych koniaków, jedzenia, wody. „To dla was chłopaki”. Ruszamy motocyklami przez stepy.

Po południu zaczynają się burze. Ogromne błyskawice przecinają niebo. Staramy się je objeżdżać odbijając 30-40 km. Burza przechodzi bokiem, ale przed powrotem na właściwy kierunek znowu robimy kilkadziesiąt kilometrów. Dookoła całkowite pustkowie. Jedziemy przez pachnący ziołami po deszczu step. Mijamy opuszczone domy pasterzy, zbudowane z gliny, wyglądające jak kopce. Nocą, już na oparach paliwa docieramy do Ajagoz. Po pokonaniu 260 km na kołach śpimy w naszej ciężarówce, zaparkowanej na stacji benzynowej.

Przez słone bagna i pustynię

Szybki serwis i na motocykle. Przed nami kawał drogi… Początkowy odcinek ginącą w stepach szutrówką, 150 km. Jedyne gospodarstwo po drodze. Wychodzi człowiek, pozdrawia i zadaje standardowy zestaw pytań: „Wy skąd, dokąd. Z Polski? Moi przodkowie też byli z Polski”. Świat jest mały (a w Kazachstanie wciąż żyje ok. 40 tys. potomków Polaków – dobrowolnych emigrantów z początku XX wieku i ofiar zsyłek z okresu II wojny światowej).

Przez słone bagna, wysuszone kontynentalnym słońcem, dojeżdżamy do Aktogaj. Kurz, którym bez ustanku oddycha cała ekipa, poza pierwszym, też jest słony. Trzydzieści siedem stopni. Docieramy do zagubionej, rozwalającej się stacji paliw, z zakratowanym okienkiem. Jedyna obsługa to bardzo ładna dziewczyna. Najpierw do odrapanej szufladki podaje się jej pieniądze, dopiero później tankuje. Maksymalnie kilkanaście litrów. Później całą procedurę należy powtórzyć, żeby wypełnić zbiornik.

Kazachstan off-road

Druga część dnia prowadzi przez pustynię Kara-Kum. Piasek i długie proste – to klimaty zdecydowanie „dakarowe”. I jedziemy bardzo, bardzo szybko. Motocykle „wykręcone” na najwyższych biegach. Czasem piasek jest głębszy, motocykl łapie „rybkę”. Czy wystarczy jeszcze dodania gazu, by z tego wyjść? Wystarczyło. I tak przez 200 kilometrów. Nocą, końcówkę etapu jedziemy główną, asfaltową drogą. Jest trudniej i bardziej niebezpiecznie niż w terenie! Na szczęście zachowujemy całe felgi.

Druga część dnia prowadzi przez pustynię Kara-Kum. Piasek i długie proste – to klimaty zdecydowanie „dakarowe”. I jedziemy bardzo, bardzo szybko. Motocykle „wykręcone” na najwyższych biegach. Czasem piasek jest głębszy, motocykl łapie „rybkę”. Czy wystarczy jeszcze dodania gazu, by z tego wyjść? Wystarczyło. I tak przez 200 kilometrów. Nocą, końcówkę etapu jedziemy główną, asfaltową drogą. Jest trudniej i bardziej niebezpiecznie niż w terenie! Na szczęście zachowujemy całe felgi.

W lokalnej knajpce w Kabanbaj wita nas jej właściciel, o sylwetce dobrze zbudowanego niedźwiedzia. Serdecznie podaje nam rękę, największą, jaką w życiu widziałem. Jak łopata, ale taka do śniegu. Jedzenie – pycha, różne kazachskie wariacje na temat pierogów, później – opowieści.

Przez góry i jary

Kazachstan off-road

Dziś musimy dotrzeć w rejon miasta Tałdykorgan. Karty emigracyjne z granicy najpóźniej jutro należy podbić pieczątką z potwierdzeniem meldunku. Można to zrobić tylko na posterunku policji emigracyjnej w dużym mieście. Za brak pieczątki grozi wysoka kara, można mieć nawet problem z wyjazdem z Kazachstanu.

Zaczynają się strome, lessowe góry. Bardzo niebezpieczne są wypłukane przez wodę jary, które widać przed przednim kołem dopiero w ostatnim momencie. Towarzyszy nam na zmianę albo gigantyczny kurz, albo błoto. Góry robią się coraz wyższe, pojawiają się skały i widoki na górskie szczyty w śniegu. Tam jest już granica, trzymamy bezpieczny dystans kilkunastu kilometrów. Po programach telewizyjnych o tysiącach min izolujących Chiny nikt nie ma ochoty podjechać bliżej. Tankowanie w Dżansugurow. Upał, wszyscy już jedziemy resztami sił. Pod sklepem podchodzi do nas staruszek. „Wy skąd, dokąd? Z Polski? Wiele dobrego słyszałem o Polakach. Nigdy ich wcześniej nie widziałem. Cieszę się, że mogłem was spotkać”. To wzruszające. Ten dzień kończymy jadąc przez góry, częściowo na azymut, zbliżając się do Tałdykorgan.

Przez posterunek

Kazachstan off-road

Rankiem znajdujemy właściwy posterunek policji. Na biurkach leżą stosy różnych formularzy, a wokół nich kłębi się tłum tak ze dwustu osób do jednego okienka. Przed posterunkiem, „na zakazie”, stoi Lexus. Obok niego jakiś facet – to musi być ważna persona. „Wy skąd, dokąd, jakie motocykle, ile palą, jak szybko jadą?” To kolega szefa posterunku. Mamy załatwiony meldunek bez kolejki, miła pani wypełnia stosowne dokumenty, a później przybija najważniejszą dla obcokrajowca w Kazachstanie pieczątkę. Tankowanie motocykli, ciężarówki, kanistrów – razem ponad tysiąc litrów. Na szczęście paliwo kosztuje tutaj w przeliczeniu 1,80 zł za litr oleju napędowego i 2,10 zł za benzynę.

Kazachstan off-road

Wbijamy się w góry mijając ogromne stada koni i owiec. Na horyzoncie potężne, już chińskie, czterotysięczniki w śniegu. Droga biegnie szczytami odludnych, pustych gór, przez błoto, kamienie – wszystko, co najpiękniejsze dla off-roadowego motocyklisty. Jedyny problem to kierunek, gdyż szczytówka biegnie prosto do Chin. Zdania w teamie są podzielone: wracać lub próbować się przebić na drugie pasmo. Wygrywa druga opcja i znosimy motocykle w dół po kamiennych płytach. Różnica wysokości – tysiąc metrów. Po drugiej stronie górskiego, rwącego strumienia próbujemy wspiąć się na drugie pasmo. Niestety, motocykle tam nie wjadą. Trzeba wracać. Łatwo się mówi. Realizacja tego planu to parę godzin walki. I to prawie walki o życie. Kurtki mokre od potu, brakuje oddechu. A do szczytu daleko i coraz bardziej stromo.

Wbijamy się w góry mijając ogromne stada koni i owiec. Na horyzoncie potężne, już chińskie, czterotysięczniki w śniegu. Droga biegnie szczytami odludnych, pustych gór, przez błoto, kamienie – wszystko, co najpiękniejsze dla off-roadowego motocyklisty. Jedyny problem to kierunek, gdyż szczytówka biegnie prosto do Chin. Zdania w teamie są podzielone: wracać lub próbować się przebić na drugie pasmo. Wygrywa druga opcja i znosimy motocykle w dół po kamiennych płytach. Różnica wysokości – tysiąc metrów. Po drugiej stronie górskiego, rwącego strumienia próbujemy wspiąć się na drugie pasmo. Niestety, motocykle tam nie wjadą. Trzeba wracać. Łatwo się mówi. Realizacja tego planu to parę godzin walki. I to prawie walki o życie. Kurtki mokre od potu, brakuje oddechu. A do szczytu daleko i coraz bardziej stromo.

Gdy się udaje i jesteśmy z powrotem na szczytówce możemy powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia. Wystarczyło, żeby z zachmurzonego nieba zaczęło padać i nie byłoby szans na powrót. W wysokich górach nie ma żartów z jazdą na motocyklu.

Przez spóźnialskiego

Kazachstan off-road

Zjeżdżamy i wpadamy na szutrówkę. Trzech motocyklistów na pełnym gazie znika za zakrętem. Czekam kilka sekund, aż do drogi dojedzie zamykający zespół kolega i też na pełnym gazie jedziemy tym samym szutrem. I jak się później okazało, następnym razem zobaczymy się wszyscy za… dwa dni.

Nad górami zaczyna się burza. Do założonego celu tego dnia jeszcze ponad 200 kilometrów. Prawy nadgarstek odkręcony do oporu. Idzie nam pięknie, ale… przed nami nie ma śladów motocykli! Nie widziałem również żadnego z kolegów, by stał na skręcie z szutrówki… Za chwilę zacznie się ściemniać, mamy mało paliwa. Wysyłamy SMS-a do drugiej części ekipy i jedziemy szutrem do głównej drogi.

Nikt nie odpowiada, brak kontaktu z ciężarówką. Co robić? Pojawia się miejscowy chłopak w Ładzie Nivie. Robi sobie z nami zdjęcia na pamiątkę i radzi jechać do głównej siedziby parku narodowego Ałtyn-Emel. Tam jest hotel, restauracja i paliwo. Już w nocy docieramy do wioski z rozlatującymi się chałupami. Motocykl zgasł, zero benzyny. Dostaję od jakiegoś chłopaka butelkę paliwa i szukamy siedziby parku. W środku nocy lądujemy przed zabiedzoną chałupą. „Siedziba parku? Tak, tak, to tutaj”. Większą część nocy spędzamy walcząc z pchłami oraz z wielkimi robalami, które chodzą po ścianach pokoju. Przynajmniej nie pada na głowę. Za oknem szaleje burza, od błyskawic jasno jak w dzień.

Przez błędy w nawigacji

Kazachstan off-road

Rano wcześnie pobudka. Choć i tak prawdę mówiąc warunków do spania raczej nie było. Za ostatnie pieniądze, jakie nam zostały tankujemy motocykle. Kempingowy Kamaz nie odpowiada, ale wiemy, gdzie powinien stać. Pewnie nie ma tam zasięgu telefonów. 140 kilometrów przez pagórkowate tereny. Trochę skał, strumienie, parę ciekawych zjazdów i podjazdów. Całkowicie pusto i bezludnie. Jedzie się bombowo. Aż do sztucznego jeziora Kapszagaj. Powoli kończy się paliwo. Jadąc wzdłuż brzegu, znajdujemy naszą ciężarówkę. Mam ochotę pocałować Kamaza w oponę.

Załoga ciężarówki jest zdenerwowana. Od wczoraj nikt nie wie, co się dzieje z motocyklami. Gorzej, bo nie wiadomo, gdzie jest pozostała trójka. Na szczęście mają cały nasz zapas miejscowej waluty. Jakoś sobie muszą poradzić. Jeżdżę motocyklem, szukając zasięgu telefonu, wysyłam dokładne współrzędne gps, gdzie jesteśmy i czekamy. W nocy wpada pozostała część ekipy. Skręcili z szutrówki, wpadli w głębokie bagno, wyciągali motocykle i nie zauważyli, jak przejeżdżaliśmy. Szukając Kamaza jechali tą samą trasą, co my. Zmęczenie po przenoszeniu motocykli w górach zrobiło swoje: popełniliśmy szkolne błędy nawigacyjne. Dobrze, że jesteśmy w komplecie i nikomu nic się nie stało.

Po emocjach konieczna jest przerwa. Potrzebują jej i motocykle. Na koła nawinięte jest ponad 1500 km terenu. Wymiana oleju, smarowanie, mycie filtrów. Strat w sprzęcie nie ma. Zarówno cztery KTM-y, jak i jedno Suzuki – wszystkie motocykle są sprawne. Tylko opony z terenowych zrobiły się jakby bardziej szosowe. Mamy w Kamazie po komplecie nowych, ale zestaw na kołach powinien jeszcze wytrzymać do końca wyprawy.

Przez park narodowy

Kazachstan off-road

Wbijamy się motocyklami w park narodowy Ałtyn-Emel. Ekolodzy niech śpią spokojnie: w Kazachstanie do każdego parku narodowego można oficjalnie wjechać nawet ciężarówką, pod jednym warunkiem – że się odpowiednio dużo za to zapłaci. My nie płaciliśmy: legendarne „biuro” parku jest zupełnie nie po drodze. Chcemy rozliczyć się wyjeżdżając z parku. Gdy napotykamy strażnika parku na zdezelowanym Iżu, powstaje lekkie zamieszanie, ale ten załatwia wszystko przez radio. Widoki warte są zainwestowanych pieniędzy – za pięć motocykli zapłaciliśmy około 400 złotych.

Dodatkowo wyhandlowaliśmy trzydzieści litrów paliwa spuszczonego ze służbowego Uaza.

Skały, klify nad jeziorem, w dalszej części parku kolorowe góry i największa atrakcja Ałtyn-Emel czyli śpiewające wydmy. Wiatr przesypując ziarenka piasku powoduje, że wydają dźwięk do złudzenia przypominający daleki śpiew. Niesamowite, tym bardziej że przez taką śpiewającą wydmę można przejechać motocyklem. Uważamy na uciekające spod kół chomiki. Koniec parku to na zmianę pustynia i bagno. Pustynia ze stromymi wydmami, które wyciskają resztki sił z kierowców i mocy z silników oraz bagniste równiny, pokryte warstwą wyschniętego, spękanego błota. Nie zawsze wystarczająco wyschniętego i czasem trzeba wyciągać motocykl zakopany po osie w zasychającej mazi.

Kazachstan off-road

W sklepie w małej wiosce prawie na końcu świata znajdujemy Coca-Colę i Snickersy. Globalizacja! Z ciężarówką spotykamy się w Kegen. To już góry Tien-szan.

W sklepie w małej wiosce prawie na końcu świata znajdujemy Coca-Colę i Snickersy. Globalizacja! Z ciężarówką spotykamy się w Kegen. To już góry Tien-szan.

Przez góry

Kazachstan off-road

Celem wypadu w góry Tien-szan jest dotarcie jak najbliżej najwyższego szczytu – Khan-Tengry. Wszędzie dookoła, bardzo strome, bardzo trudne, wymagające najwyższej koncentracji góry. Na szczęście przyczepność jest rewelacyjna. Niemiłą niespodziankę mogą sprawić tylko głazy ukryte w wysokich trawach, które potrafią nagle wybić koło. Potężne różnice wysokości. To miejsce, w którym chciałoby się zostać na dłużej. Do Khan-Tengry nie da się dojechać motocyklem, za to można popatrzeć na gigantyczny, tonący w chmurach, ośnieżony szczyt o wysokości 7 tysięcy metrów.

Kolejne kilometry nawijamy już w stronę kanionu Szaryn, ponoć najpiękniejszego w Azji. Ma blisko 250 kilometrów długości. Został utworzony przez rzekę, która miliony lat pracowicie drążyła góry. Dopiero zmierzch zmusza nas do opuszczenia tego bajkowego miejsca. Pakujemy motocykle do ciężarówki i jedziemy do Ałmaty.

Tu Kamaz wypluwa uszczelkę spod wtrysku na jednym cylindrze i gdy wjeżdżamy do dawnej stolicy Kazachstanu, cyka jak parowóz. Eskortowani przez sympatycznych policjantów wbijamy się na parking pod hotelem. Dalej, objeżdżając jezioro Bałchasz, chcemy jechać do Karagandy. Na mapie parę centymetrów, w rzeczywistości blisko tysiąc dwieście kilometrów. Oto Azja. Jedziemy ciężarówką, główną szosą. Wąski asfalt na nasypie, stepy po horyzont, rozbite auta na poboczach i rozwalające się budy z pysznymi szaszłykami z baraniny.

Kazachstan off-road

Nad Bałchaszem zaczepia nas tubylec na motocyklu. „Chcecie rybę? Rybę? A jaką?” Gość odkrywa zbitą w miejscu kosza drewnianą skrzynkę, w której leżą metrowe, wędzone sumy. Za 50 zł, aż żal było by nie kupić. Zajadając ostro soloną rybę docieramy do Karagandy (w której swą siedzibę ma Związek Polaków w Kazachstanie).

Nad Bałchaszem zaczepia nas tubylec na motocyklu. „Chcecie rybę? Rybę? A jaką?” Gość odkrywa zbitą w miejscu kosza drewnianą skrzynkę, w której leżą metrowe, wędzone sumy. Za 50 zł, aż żal było by nie kupić. Zajadając ostro soloną rybę docieramy do Karagandy (w której swą siedzibę ma Związek Polaków w Kazachstanie).

Przez 2800 kilometrów

Kazachstan off-road

Dopada nas załamanie pogody: zimno, pada deszcz. Po trzydziestosiedmiostopniowym upale na pustyniach jest to nawet miła odmiana. Docieramy do kolejnego parku narodowego – Bajanauyl. Taki kazachstański Yellowstone: skały jak grube naleśniki. W pewnym momencie wjeżdżamy na spalony step. Kilkadziesiąt kilometrów wypalonego do gołej ziemi terenu, gdzie co krok leżą kości zwierząt. Pożar, który go zniszczył, pewnie powstał od uderzenia pioruna, ale trzeba przyznać, że krajobraz robi też piorunujące wrażenie. Zaczyna ostro padać. Przystajemy w małej wiosce, w sklepie, żeby przeczekać. Pod sklep podjeżdża auto. Kierowca wychodzi lekko chwiejnym krokiem, podchodzi do nas i pyta jak zawsze: „Wy skąd? A dokąd?” Po czym za moment wraca z zapasem jedzenia i picia co najmniej na tydzień. „My, Kazachowie, mimo że już mieszkamy w domach, wciąż czujemy się koczownikami. A dla koczownika najważniejsze już ugoszczenie wędrowca”. Nasz nowy kolega jest naczelnym weterynarzem obwodu pawłodarskiego. Dziś pije z kolegą: jego syn został najlepszym uczniem w szkole. „Też macie zwyczaj opijania różnych rzeczy w Polsce?” Pewnie, że mamy.

Ostanie kilometry trasy, w której na motocyklach pokonaliśmy 2800 km, robimy przedzierając się wzdłuż rzeki Irtysz. Znowu zaczynają dokuczać komary i meszki. Coraz bliżej do granicy z Rosją. Niezwykła, motocyklowa przygoda kończy się. Bezkresne przestrzenie kraju koczowników pozostają w pamięci.

Wyprawę Kazachstan Off-Road 2011 dedykujemy Piotrowi Michalskiemu, naszemu przyjacielowi, członkowi Kamaz Team Poland, który zginął tragicznie w maju 2011.

Uwagi praktyczne

Kazachstan off-road

Aby wjechać do Kazachstanu, niezbędna jest wiza, do której uzyskania potrzebne jest zaproszenie. Procedury są skomplikowane. Najlepiej skorzystać z oferty biura pośredniczącego w uzyskaniu wizy. Bardzo ważne jest uzyskanie do 5 dni od daty przekroczenia granicy potwierdzenia zameldowania na posterunku policji emigracyjnej.

Walutą obowiązującą w Kazachstanie jest tenge 1 KZT to ok. 2 grosze. Paliwo jest oszałamiająco tanie: litr benzyny 92-oktanowej kosztuje 110 KZT czyli około 2,10 zł. Wzdłuż głównych dróg, w miastach oraz większych wioskach działają polskie telefony komórkowe. Urzędowymi językami są kazachski i rosyjski, z większością ludzi bez problemu można porozumieć się w tym ostatnim.

Jest to bardzo przyjazny kraj, ludzie są otwarci, sympatyczni, nie zdarzają się niebezpieczne sytuacje. Jadąc główną drogą należy unikać wyprzedzania na podwójnej ciągłej i przejazdu skrzyżowania na żółtym świetle. Dla policjantów, którzy generalnie zatrzymują motocyklistów raczej z ciekawości, to największe przestępstwo. Na infrastrukturę turystyczną, poza paroma dużymi miastami, raczej nie ma co liczyć.

Publikacja w numerze 10/2011 Świata Motocykli.

Zobacz także:

Wagadugu 2012 | Burkińscy przyjaciele

Wagadugu 2012 | Burkińscy przyjacieleWagadugu 2012 | Burkińscy przyjaciele

Fot. Ernest Jóźwik

Jeszcze jedna fascynująca twarz Afryki

Bursztynowym motoszlakiem, czyli moc jantaru

Fot. Anna Kalina-Zajączkowska

W drodze powrotnej uczestniczyłyśmy w European Bike Week

KOMENTARZE