Podobno przynajmniej raz w życiu powinno się zmienić zawód, tak dla przełamania rutyny i zachowania zdrowych zmysłów. Ania i Paweł Słomińscy, prowadzący położony w Bieszczadach Gęsi Zakręt, usłyszeli chyba nieco inną wersję tej ludowej mądrości i zmienili znacznie więcej niż tylko pracę.
Na skróty:
– Jeździliśmy wtedy na Kawasaki 454 LTD, jarało mnie jego przyspieszenie i pokrewieństwo z GPZ. W latach 90. dla młodego gościa, który lubił czasem ścigać się z kumplami, ten motocykl był cudowny. – Słuchając tego, oczami wyobraźni widzę Pawła jak przeniesionego z komiksu „Joe Bar Team”, wściekle zasuwającego na swoim soft chopperze, ubranego w czarne skóry. Przez splot różnych wydarzeń, Paweł i Ania nie zabawili zbyt długo w klimacie barowych Grand Prix. LTD zamienili na Suzuki DR 650 i zaczęli jeździć turystycznie.


To nie była ucieczka
Tak poważna zmiana w życiu ma niewątpliwie cechy romantyczne, ale wspomniane hasło „rzucić wszystko… ” w tym przypadku nie ma odzwierciedlenia i zdaniem naszych bohaterów jest mocno przereklamowane. Przecież w Bieszczadach też masz obowiązki, zmartwienia i trzeba za coś żyć, a więc trzeba mieć pracę, której jest mniej niż w dużym mieście. Dla naszych bohaterów naturalne było otwarcie pensjonatu, co paradoksalnie nigdy nie kojarzyło im się jako praca marzeń. Poza tym czekała ich adaptacja do mieszkania w domu na wsi, wybudowanym na dużej działce.

Bieszczady przyjazne marzeniom
To, co na pewno nie zmieniło się po przeprowadzce, to zajawka na motocykle, w szczególności japońskie. We własnym domu, położonym tuż przy Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, realizuje się ją jeszcze przyjemniej. Dlatego też w garażu zaczęły się pojawiać kolejne maszyny, przede wszystkim japońskie starowinki, jak m.in. Hondy XBR 500 i CB 550 Supersport. Japońskie klasyki od zawsze są „konikiem” Pawła, fascynuje go pomysłowość ówczesnych konstruktorów oraz ekscentryczna i bezkompromisowa pogoń za osiągami, która w połączeniu z beznadziejnymi ramami i hamulcami daje niecodzienne wrażenia z jazdy.

Gęsi Trial
Ostatnio „gietek” ma coraz mniej okazji do efektownego łapania oddechów, bo większość czasu stoi pod kocem i na bieszczadzkie szosy trafia tylko od święta. Od kilku lat Pawła częściej niż na szosie można bowiem spotkać za domem. I to nie z kosiarką czy grabiami (choć to też oczywiście się zdarza), a na motocyklu i to współczesnym. Dokładniej trialowym, który aktualnie jest jego największą motocyklową fascynacją, choć wcześniej nic na to nie wskazywało. Co prawda mieszkając jeszcze na warszawskim Żoliborzu oglądał czasem na Eurosporcie przejazdy Tadka Błażusiaka, ale bez poważniejszych uczuć.





Miejscówka nie tylko motocyklowa
Z mojej perspektywy Gęsi Zakręt jednoznacznie kojarzy się z motocyklami. Główny wpływ mają na to oczywiście warsztaty trialowe, które niesamowicie pomogły w popularyzacji tej dyscypliny, przede wszystkim na Podkarpaciu, ale też w całej Polsce. Paweł z Anią jednak wcale nie próbują wykreować Gęsiego jako miejscówki stricte motocyklowej.
To jeszcze nie koniec
Podczas rozmowy zapytałem Pawła, czy choć przez chwilę żałowali swojej decyzji o przeprowadzce. Odpowiedział mi wprost, że nie, choć były cięższe momenty i nadal oboje darzą Warszawę szczególnym uczuciem. Po 14 latach nie widzą jednak opcji ani chęci, żeby wrócić do dużego miasta. Po prostu życie na wsi daje im znacznie więcej radości, spokoju i możliwości realizowania swoich zajawek. Nieco wstydliwie, ale przyznał także, że jest dumny z tego, do jakiego stopnia rozwinął się trial w Gęsim Zakręcie – i słusznie.











