Jak powiada starożytne powiedzenie inwestorów – żeby coś wyjąć, trzeba najpierw włożyć. Jest to prawda uniwersalna, dotycząca także branży motocyklowej.

Miałem ostatnio okazję czytać wywiad z jednym z członków zarządu po raz kolejny odradzającej się ikony brytyjskiej motoryzacji – Nortona – który z niekłamanym optymizmem patrzy w przyszłość i wierzy, że tym razem się uda. Jaka jest podstawa tej wiary? Dosyć solidna. To miliony funtów zainwestowane przez potężny indyjski koncern motoryzacyjny w nowoczesny zakład i nowe projekty. Ale także w spłacenie wszystkich zobowiązań zaciągniętych przez poprzedniego właściciela marki, któremu na śliskich interesach powinęła się noga.

Kilka lat temu zwiedzałem zakłady (ciężko nazwać je fabryką) w Donington Park, w których składane były motocykle Norton. Ze wstydem muszę przyznać, że tak jak większość dziennikarzy, dałem się nabrać na elegancko ustawione dekoracje. W tej prostej manufakturze, w sposób absolutnie ręczny, kilku doświadczonych mechaników, przy pomocy grupy praktykantów z pobliskiej szkoły samochodowej, składało trzy motocykle dziennie. Wszystko w eleganckim anturażu, bo właścicielowi pewnie nie chciało się nawet zwinąć z podłóg dywanów po poprzednim użytkowniku – brytyjskich liniach lotniczych, które miały tu swoje biura. Ale wytłumaczenie takiej sytuacji było proste i, co tu kłamać, przemawiające do wyobraźni. Budujemy najbardziej ekskluzywne brytyjskie motocykle, więc musimy to robić ręcznie, czyli bardzo starannie, w niedużych ilościach, w klinicznie czystej atmosferze.

A rzeczywistość była taka, że chodziło o jak najmniejsze inwestycje, jednocześnie pokazując, że robi się coś wyjątkowego. Jak to mawiał jeden z moich znajomych, chodziło o dorobienie teorii do brudnych gaci. Mało elegancka prawda dosyć szybko wyszła na jaw,  motocykle (mimo że ręcznie składane) okazały się nie tak doskonałe, a biznes był tylko przykrywką dla finansowych przekrętów. A przecież, gdyby dobrze się zastanowić, było to widać już na pierwszy rzut oka, tylko po prostu nikt nie chciał tego zauważyć. Nie jestem wróżką przepowiadającą przyszłość, ale moje doświadczenie podpowiada mi, że jak się dobrze policzy projekt i zainwestuje wystarczająco dużo pieniędzy, to jest spora szansa na powodzenie przedsięwzięcia. A im więcej w tym pragmatyzmu i chłodnej kalkulacji, a mniej egzaltacji i bajkopisarstwa, tym prawdopodobieństwo sukcesu większe. Wypowiedzi nowych właścicieli Nortona są oczywiście pełne optymizmu, ale raczej wyważone i ostrożne, a sukces przewidywany dopiero w perspektywie kilku lat.

Pamiętam, jak odradzał się Triumph. Zainwestowana potężna kasa, nowe ciekawe projekty, a mimo tego rynek podchodził do niego nieufnie. Spójrzmy, gdzie po niemal 30 latach jest brytyjska marka. Ciężka pracą dorobiła się bardzo solidnej pozycji, a jej maszyny postrzegane są już jako klasa premium. Czyli się da, gdy bardzo się chce, a dodatkowo ma się fundusze na inwestycje. Wydaje się, że chłopcy z Nortona też dysponują tymi czynnikami. 

Po co ja to wszystko piszę? W kontekście pojawiających się co jakiś czas pomysłów na odrodzenie się produkcji motocykli w Polsce. Norton przewiduje, że za kilka lat będzie w stanie produkować (a w dodatku potem sprzedawać na całym świecie) ok. ośmiu tysięcy maszyn rocznie. Norton, czyli absolutna ikona światowej motoryzacji, skromnie, ale zapewne realnie ocenia swoje możliwości. Ile odrodzonych motocykli WSK bylibyśmy w stanie opchnąć na świecie? Może 10 (słownie dziesięć), jakimś totalnie ekstrawaganckim klientom, ale pewnie też niespecjalnie. Nie sądzę więc, aby znalazł się jakiś nowy John Bloor (ten od Triumpha), który zainwestowałby kapitał w taki biznes. Już prędzej Stuart Garner (ten od Nortona), żeby postawić dekoracje i coś zachachmęcić.      

A na koniec, tradycyjnie już od niemal trzydziestu lat, chciałbym złożyć wszystkim czytelnikom i sympatykom naszego magazynu życzenia świąteczno-noworoczne. Jak zwykle radosne i optymistyczne. W tym roku życzę więc wam wszystkim i sobie samemu, aby jak najdłużej ceny benzyny utrzymały się w strefie jednocyfrowej. 

 

KOMENTARZE