Za początek klubowego ruchu harleyowskiego w powojennej Polsce uznawany jest moment, gdy w 1968 roku powstał Harley-Davidson Club Warszawa, znany również jako HDC ’68. Jego zalążki kiełkowały jednak już kilkanaście lat wcześniej, a z nimi idee i pasje, które doprowadziły do HDC ’68.
Na skróty:
Pierwszymi, powojennymi harleyowcami – w dzisiejszym rozumieniu tego zjawiska – byli powstańcy warszawscy, którzy na fali zmian politycznych, zwanych „odwilżą”, w 1956 roku wyszli z więzień. Dla nich motocykle Harley-Davidson były symbolem wolności. Było wiele odniesień historycznych. Np. w 1918 roku to m. in. na Harleyach polscy żołnierze przywieźli nam wolność po 123 latach zaborów. W dwudziestoleciu międzywojennym Harleye były motocyklami używanymi przez Wojsko Polskie. Pod koniec II wojny światowej model WLA utożsamiano z Polskimi Siłami Zbrojnymi na Zachodzie.
Wolność
W 1956 roku ci wszyscy ludzie mieli nadzieję, że zmiany polityczne i społeczne przyniosą wolność. Dla nich owa „wolność” miała dwojakie znaczenie: pierwsze, że po latach komunistycznych represji wypuszczono ich z więzień; drugie – to prawdziwa wolność Polski. Wsiedli na demobilowe Harleye-Davidsony WLA i rozpoczęli pracę jako instruktorzy harcerscy. Młodzi ludzie chłonęli ich nauki skautowskie i pasję motocyklową. Tak zrodziło się drugie pokolenie harleyowców. Trzecim byli młodsi znajomi lub rodzeństwo owych harcerzy. Oni między innymi stworzyli w 1968 roku Harley-Davidson Club Warszawa.
Na przełomie lat 50. i 60. jedną z czołowych postaci w grupie harcerzy, przeistoczonych w harleyowców, był Aleksander Cianciara. Mieszkał na obrzeżach Warszawy we wsi Zerzeń niedaleko Wału Miedzeszyńskiego. Dziś jest to już część Warszawy, oddalona od mostu Siekierkowskiego o ok. 5 km. Harleyowską pasją zaraził również żonę i brata. W ten sposób posiadłość w Zerzeniu stała się na kilka lat centrum spotkań warszawskich harleyowców. Tu wspólnie naprawiono motocykle, a po pracy balangowano do utraty sił. Były motocykle, dziewczyny, muzyka i piwo. Wtedy ten skrawek warszawskiego przedmieścia był innym światem, swoistym państwem w państwie.
Wszystko zaczęło się w liceum…
W 2008 roku poprosiłem żonę Aleksandra Cianciary – panią Stanisławę – o kilka wspomnieć o tamtych czasach, motocyklach i o jej mężu:
„Mój mąż swojego pierwszego Harleya-Davidsona kupił około 1958 roku. Potem miał ich jeszcze co najmniej osiem. Te motocykle oraz ówcześni, warszawscy harleyowcy to bardzo szczęśliwy kawałek naszego życia, pełen przyjaźni i przygód związanych z podróżami Harleyem.
Wszystko zaczęło się w czasach licealnych na warszawskiej Saskiej Kępie. Mój mąż uczęszczał do liceum im. Mickiewicza, które w owym czasie było jeszcze na ul. Paryskiej 25. Po 1956 roku instruktorem harcerstwa w „Mickiewiczu” był Danek Śleskin, którego wspomagali Andrzej Ociepko (Boss), Krzysztof Rossman i Waldemar Nowakowski, a mój mąż był drużynowym. Byli to członkowie powojennej, konspiracyjnej organizacji WIN (Wolności i Niezawisłość), która po zakończeniu wojny kontynuowała działalność zapoczątkowaną przez Armię Krajową. W latach stalinowskich owi WIN-owcy siedzieli w ciężkim wiezieniu w Jaworze, ale po 1956 roku, na fali „odwilży”, odzyskali wolność i próbowali w harcerstwie wprowadzać prawdzie ideały i zasady moralne. Oni również zainteresowali młodych ludzi motocyklami.
Harleyowa jazda w terenie
Zaczął się dla nas czas harleyowski. Poszukiwania motocykli, potem remonty, przeróbki, upiększenia a następnie wyjazdy – weekendowe i wakacyjne. Zebrała się spora grupa harleyowych przyjaciół z całej Warszawy. Pamiętam Ryszarda Ulanowskiego, Bartka Waśniewskiego, Sławka Gniadka, Pankracego Krzyżanowskiego, Jacka Lipińskiego, Leszka Kędzierskiego i Leszka Karlikowskiego. Było jeszcze kilka osób, jeżdżących na motocyklach innych marek.
Punktem zbornym warszawskich harleyowców przed niedzielnymi wypadami za miasto był plac naprzeciwko kościoła św. Michała na ul. Puławskiej. Potem jechaliśmy w jakieś ciekawe miejsce w okolicach Warszawy. Pamiętam, że na „crossy”(jazdę w terenie), które bardzo lubili urządzać sobie chłopcy, jeździliśmy w okolice Falenicy i Wiązownej. Na wyjazdy wakacyjne jeździliśmy wszędzie – w góry, na Mazury, nad morze. Ciągle coś psuło się w motocyklach, ale nie przeszkadzało to w dobrej zabawie.
Pod prąd
W 1966 roku, w kościele na Saskiej Kępie odbył się nasz ślub, oczywiście w asyście Harleyów. W 1967 urodził nam się syn i do Harleya dokupiliśmy jeszcze jeepa Willysa MB. Zdarzało się czasem, gdy nie było innego pojazdu, że musiałam jechać do pracy Harleyem z wózkiem bocznym. Nie był to pojazd stworzony dla kobiety, lecz gdy było trzeba – jechałam. Harleye sprzedaliśmy na początku lat 70. Potem sprzedaliśmy również Willysa, poszukując samochodu bardziej odpowiedniego do użytku rodzinnego.
Z tamtych czasów pamiętam jeszcze starszego pana o imieniu Edward, w którego piwnicy, w domu na skrzyżowaniu ulic Zakopiańskiej i Zwycięzców, spotykali się harleyowcy z Saskiej Kępy.
Mój mąż zmarł w 1987 roku.„
Ideały wolnościowe
Tyle wspomnienia Pani Stanisławy z 2008 r. Udało mi się odnaleźć Waldemara Nowakowskiego, o którym wspomina. Oto jak on pamiętał owe harleyowskie lata:
„Zawsze poszukiwałem motocykli dużych i silnych. „Rowery” 100, 200 czy 350 ccm nie interesowały mnie. Po wojnie sięgnąłem po Harleye, bo były duże, silne i… tanie. Nie bez znaczenia było również, że to motocykle amerykańskie. Dla mnie, byłego powstańca warszawskiego, ideały wolnościowe były zawsze bardzo ważne.
Na Harleyu-Davidsonie jeździłem 11 lat. Zacząłem w połowie lat 50. Na Saskiej Kępie była wówczas duża grupa harleyowców. Pamiętam też dwóch miłośników tej marki z Mokotowa. Byli to żołnierze z powstańczego pułku „Baszta”: Zbyszek Stępiński i Zygmunt Grabowski.„
Kilka lat później na tym gruncie ideowym, na Grochowie i na Saskiej Kępie, powstał pierwszy, powojenny klub – Harley-Davidson Club Warszawa (HDC ’68).