fbpx

Czekając na wiosnę | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

Czyż dziewięciokrotny mistrz świata z Polski nie brzmiałby lepiej niż jedyny Polak punktujący w serii World Superbike? No wiadomo!

Jednak przyszła. Długo sobie kazała czekać, budowała napięcie, za nic sobie miała moje migreny, bladą skórę, problemy ze wstawaniem i całodzienne marudzenie, że ktoś tam na górze popełnił karygodny błąd. Źle obliczył, przestawił wiersze w Excelu, przyszedł skacowany na swoje boskie stanowisko rozdzielacza miejsc urodzenia. Przecież ja w genach mam zapisane wszystko, co południowe — wstawanie z pierwszym promieniem słońca, rozpoczynanie pracy po wizycie w ulubionej kawiarence, sjestę, upodobanie do funkcjonowania po zmierzchu, życie bez zbędnych stresów i ponagleń. Bieg w maratonie po więcej i więcej to nie moja bajka. Na myśl o tym, że dla paru groszy, dla Passata lepszego od tego sąsiada, czy wakacji all-inclusive, miałbym wstawać do pracy o godzinę wcześniej, dostaję zadyszki, a na skórze pojawia mi się wysypka. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że nawet moje enzymy trawienne lepiej radzą sobie z winem, niż z naszą wódeczką.

Od lat zastanawiam się, jakiż to bóg zawziął się na mnie, zsyłając do łona matki polskiej, a nie włoskiej, czy chociażby hiszpańskiej. Gdyby przyszło mi się urodzić nieco później, może po 1989, byłaby szansa, że maminka moja Krystyna, widząc męki związane z deficytem witaminy D w moim organizmie, przedsięwzięłaby wyprawę na południe. Spakowałaby niewielki mandżur, wymienione dolary ukryłaby w dziecięcych bambetlach, wsiadła do pociągu typu EN57 i ruszyła w drogę ku słońcu. Ku lepszemu życiu dla swojego syneczka. Nie wiem, co w takiej sytuacji począłby tatulo, a wraz z nim moje trzy starsze siostry. Bądźmy jednak dobrej myśli. Może pojechaliby z nami, a nawet gdyby z jakiegoś powodu woleli zostać, Mirosław na pewno w mig nauczyłby się gotować coś więcej niż jajecznicę. Bez trudu ogarnąłby enigmatyczną obsługę pralki marki Polar, pamiętałby o wywiadówkach i o tym, że nieodebrane ze szkoły dzieci raczej nie teleportują się same wprost do zaścielonych łóżeczek. 

Wróćmy jednak do meritum sprawy. Trud podróży polską „Enką” mamina wynagrodziłaby mi solidną porcją rzemieślniczo kręconych lodów. Sobie porządnym caffe con leche. Biorąc pod uwagę poziom ogarnięcia, szybko znalazłaby intratną posadę w Hiszpańskim rządzie, a ja dołączyłbym do szkółki motocyklowej w stylu KSB Centro de Pilotage. Dalej to już wiadomo. Yamaha PW50 zamiast pierwszego BMX-a. Na komunię treningi z zaledwie 8 lat starszym Valentino Rossim. Następnie mistrzostwo w klasie 125cm3, debiut w klasie 250 cm3 i drugie miejsce w klasyfikacji końcowej. Momentalnie nastąpiłaby pełna dominacja w dwustu pięćdziesiątkach i kontrakt z Hondą na starty w klasie 500, oczywiście zakończony zdobyciem mistrzostwa. Po trzech tytułach mistrzowskich w klasie 500 z Hondą przesiadłbym się na Yamahę, zdobywając na niej cztery tytuły. W międzyczasie popełniłbym niezbyt udany romans z Ducati, by po chwili wrócić do japońskiej stajni. Dziś, jako 36-latek, wywalczyłbym wicemistrzostwo świata. Czyż dziewięciokrotny mistrz świata z Polski nie brzmiałby lepiej niż jedyny Polak punktujący w serii World Superbike? No wiadomo!

Niestety, pomimo na wskroś południowych genów urodziłem się między Wisłą a Bugiem, w mieście gdzie główne skrzyżowanie zdobi zakład karny, dawny budynek NBP z kebabem w środku, galeria handlowa i wszechobecna reklamoza. Moja mama zdaje się być szczęśliwą mieszkanką tego miejsca i nie ma zamiaru się nigdzie ruszać.
A ja? Wraz z nadejściem szarówy zmieniam się w dziadersa nie do zniesienia. Nie skłamię, jeśli powiem, że od października do marca każdą kroplę deszczu znam po imieniu.

Jest poniedziałek, 20 marca 2023 roku. Szaro-bure blokowiska nabrały kolorytu, jakby ktoś pociągnął je najlepszym filtrem z Instagrama. Jednak przyszła. Już nie potrzebuję Włoch i Hiszpanii. Na nic kariera w MotoGP. Wystarczy mi przejażdżka Vespą PX125. Obecność wiosny na dobre przypieczętował pierwszy przebiśnieg. Przebiśnieg z psich ekskrementów na podeszwie moich nowiusieńkich motocyklowych butów w kolorze białym. W Warszawie termometry wskazują 14, a w radiu Marek Grechuta zupełnie niewzruszony śpiewa „Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty”. 

Mam nadzieję, że Wasz start sezonu motocyklowego będzie okraszony nieco przyjemniejszym bukietem zapachowym!

KOMENTARZE