fbpx

W pionierskim 1993 roku zdążyły się ukazać tylko dwa numery „Świata Motocykli”, stąd po wydaniu 2/1993 płynnie przeszliśmy do styczniowego 1/1994. Nie zabrakło w nim felietonu Lecha, w którym zastanawia się on nad przyczynami pewnego kryzysu wizerunkowego motocyklisty w polskim społeczeństwie. Pomyślmy, czy przez te niemal 30 lat dużo się w tym względzie zmieniło?

Od wielu lat w naszym kraju funkcjonuje dosyć jednoznaczny stereotyp motocyklisty. W oczach statystycznego Polaka jest to przeważnie nadpobudliwy młody człowiek, stanowiący potencjalne zagrożenie dla innych użytkowników dróg publicznych. Obca mu jest znajomość przepisów ruchu drogowego i podstawowych zasad kultury, cechuje go za to nadmierna pewność siebie, brawura i brak wyobraźni. Również stan techniczny jego pojazdu pozostawia wiele do życzenia. Z całą pewnością można założyć, że pozbawiony on jest co najmniej świateł stopu i migaczy, a ręczny hamulec zreperowano przy pomocy kawałka drutu. Skąd wziął się tak ponury wizerunek zarówno posiadacza jednośladu, jak i jego maszyny? Trudno chyba udzielić jednoznacznej odpowiedzi – złożyło się nań wiele różnych przyczyn.

Do niedawna większość motocykli była w posiadaniu mieszkańców wsi i małych miasteczek. Z czego to wynika? Powodów jest kilka, ale podam najbardziej prozaiczny: w dużych aglomeracjach bardzo trudno jest znaleźć miejsce do stałego parkowania. Posiadacze motocykli w Krakowie, Poznaniu czy w Warszawie doskonale wiedzą, jaki problem stanowi „przezimowanie” ukochanej maszyny. Pół biedy, jeżeli ktoś z rodziny lub znajomych dysponuje garażem bądź boksem i pozwoli postawić tam motocykl. Ale jeżeli młody człowiek nie ma takich możliwości? Pozostają pertraktacje z dozorcą o wynajęcie zsypu na śmieci lub komórki w bloku. Można również umieścić maszynę na parkingu, ale przecież nie każdy zdecyduje się na trzymanie motocykla o wartości kilkudziesięciu milionów złotych pod gołym niebem.Na wsi taki problem nie istnieje. W każdym gospodarstwie znajdzie się miejsce do garażowania nie jednego, ale nawet kilku jednośladów. Tu właśnie pojawia się główny problem. W małych miejscowościach motocykl traktowany jest przeważnie jak wół roboczy, bezduszne narzędzie pracy, zwykły środek transportu, a nie hobby, sposób na spędzenie wolnego czasu. Dopóki „daje na koło”, musi na siebie pracować i nie jest ważne to, że olej leje się ze skrzyni biegów, światła umarły już dawno temu, a silnik jak w znanej piosence – rzęzi ostatkiem sił. 

Zważywszy, że przeważnie są to maszyny takich marek jak MZ, Jawa-CZ, czy WSK, w dodatku nie pierwszej już młodości, a jeźdźcy, nieprzyzwyczajeni do dużego natężenia ruchu drogowego, dosyć swobodnie traktują przepisy, to obraz motocyklizmu w Polsce jawi się wręcz ponury. Brak pozytywnych wzorców oraz stosunkowo niewielkie zainteresowanie środków masowego przekazu spowodowały, że ta sytuacja nieprędko może ulec zmianie.

Chociaż, patrząc obiektywnie, ostatnio coś jakby drgnęło. W prasie motoryzacyjnej częściej można przeczytać fachowe publikacje, a i w telewizji od czasu do czasu obejrzeć relację z trialu lub wyścigów szosowych. Zresztą najlepszym dowodem „odwilży” jest pojawienie się naszego miesięcznika.

Otwarcie granic spowodowało napływ motocykli produkcji zachodniej, zarówno nowych, jak i używanych. Naszym krajem zainteresowały się takie firmy, jak Honda, Yamaha czy BMW, powstała sieć sklepów i warsztatów serwisowych. Coraz częściej jednoślad traktowany jest jako luksusowe hobby lub wręcz przedmiot, mający świadczyć o wysokim statusie majątkowym jego właściciela. 

Przyszedł chyba już czas na zmianę wizerunku motocyklisty w oczach całego społeczeństwa. Użytkownicy jednośladów, z obywateli drugiej kategorii mają wielką szansę stać się elitą polskich dróg – i tego właśnie im życzę.

Felieton ukazał się w numerze 1/1994 „Świata Motocykli”.

KOMENTARZE