fbpx

Można więc w tym czasie zastanowić się nad bardziej ogólnymi problemami dotyczącymi jednośladowców i to, jak się okazuje, aktualnymi nie tylko w naszym kraju, ale odnoszę wrażenie, że również na całym świecie. Kilka tygodni temu miałem okazję uczestniczyć w walnym zgromadzeniu FIVA (Federation Internatinale Vehicules Ancien). Od kilku lat również Polska (reprezentowana przez PZMot) jest […]

Można więc w tym czasie zastanowić się nad bardziej ogólnymi problemami dotyczącymi jednośladowców i to, jak się okazuje, aktualnymi nie tylko w naszym kraju, ale odnoszę wrażenie, że również na całym świecie. Kilka tygodni temu miałem okazję uczestniczyć w walnym zgromadzeniu FIVA (Federation Internatinale Vehicules Ancien). Od kilku lat również Polska (reprezentowana przez PZMot) jest członkiem tej największej w świecie organizacji, zrzeszającej narodowe federacje kilkudziesięciu krajów świata, a zajmującej się pojazdami zabytkowymi. Nie chciałbym zanudzać Czytelników szczegółami dotyczącymi skomplikowanych struktur organizacji, najważniejsze jednak, że FIVA posiada także komisję motocyklową, której działalności miałem okazję troszkę się przyjrzeć. Z dużym zdziwieniem stwierdziłem, że problemy, z którymi borykają się nasi motocykliści na poziomie klubów, okręgów czy PZMotu są niemal identyczne z tymi, które omawiane były na posiedzeniach komisji w Bratysławie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w zmotoryzowanym świecie użytkownicy stalowych rumaków traktowani są jak obywatele drugiej kategorii. W całym bowiem „cywilizowanym” świecie z nieznanych mi bliżej powodów organizuje się rajdy i konkursy, na których motocykliści nie są mile widziani. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich imprez, jednak słowa, które padały z ust przedstawicieli nielicznych krajów, były niemal identyczne (oczywiście pomijając fakt wypowiedzi po francusku lub angielsku) z tymi, które wielokrotnie wypowiadane były przez działaczy niektórych Automobilklubów, a odnosiły się właśnie do braci motocyklowej. Również budżet motocyklowej komisji FIVA jest tak samo mizerny, jak budżety odpowiednich komisji w naszych organizacjach. Mówię oczywiście o maszynach zabytkowych, bo przecież istnieją kluby (np. żużlowe), które zajmują się tylko motocyklami, więc ich struktura wydatków jest całkowicie odmienna. Jednak w dziedzinie maszyn zabytkowych generalnie wydatki są znacznie skromniejsze. Oczywiście całkowicie inaczej taka „skromność” wygląda w wydaniu FIVA, a inaczej w wymiarze krajowym, jednak wydaje się, że proporcje w stosunku do wydatków na inne komisje zostają całkowicie zachowane.

Da się jednak zauważyć, że przynajmniej przez naszą telewizję wszyscy motocykliści traktowani są bezwzględnie jednakowo. Bez podziału na zabytkowe, wyścigowe, enduro czy turystyczne – pełna demokracja. Mając bowiem do dyspozycji kilkanaście kanałów i kilkadziesiąt programów motoryzacyjnych, praktycznie nie mówi się o jednośladach. Tak jakby motocykle nie istniały lub produkcja jakichkolwiek materiałów na ich temat była objęta całkowitym zakazem. Nie myślę tu o jednorazowych sensacyjnych fajerwerkach typu: w Bydgoszczy policja walczy z piratami na motocyklach czy: ze wspomnień wrocławskiego hareyowca, ale o rzetelnym i fachowo przygotowanym stojącym merytorycznie na znośnym programie o motocyklistach i dla motocyklistów. Jestem w stanie zrozumieć, że komercyjne stacje nadawcze rządząc się prawami rynku, wolą emitować wielogodzinne tasiemce typu „Big Brather” czy inne knoty w tym stylu, bo jest duża oglądalność, popularność, reklamowalność i marketingowalność, więc siłą rzeczy motocykle mają po prostu w d., ale przecież istnieją też nadawcy obarczeni „misją”, którzy powinni kierować się nie tylko rządzą zysku, ale także potrzebami różnych (nawet tych mniej licznych) grup społecznych. Tyle trąbi się o potrzebie podnoszenia bezpieczeństwa na drogach, a przecież tematyka motocyklowa to nie tylko typ w czarnej skórze, terroryzujący miasto swoim bajkiem przemykającym z prędkością 300 km/h przez przejście dla pieszych. Nie jestem w stanie zrozumieć, czemu w publicznej telewizji nie ma miejsca na choćby dziesięciominutowy stały program (i to niekoniecznie w najlepszych godzinach oglądalności), w którym byłaby mowa np. o bezpieczeństwie i kulturze jazdy, o ubiorach, kaskach, nowych maszynach. Czuję się więc obywatelem drugiej kategorii, o obecności którego społeczeństwo wstydliwie milczy.

Ponarzekałem, a teraz trochę z innej beczki. Nie wypada, aby w grudniowym numerze naszego pisma zabrakło tradycyjnych, świątecznych życzeń dla wszystkich motocyklistów. Składamy je przecież niemal od 10 lat i jestem głęboko przekonany, że wypowiadane szczerze, spełniają się chociaż w minimalnym stopniu. Przede wszystkim życzę Wam gumowych drzew, a przy okazji odpowiedniej dozy rozsądku, który nigdy nie pozwoli na bezpośredni kontakt z nimi. Przyrastająca liczba nowych i szybkich maszyn wiąże się też niestety z proporcjonalnym wzrostem liczby wypadków. I to niestety często spowodowanych nadmierną brawurą, brakiem umiejętności czy też zwykłej wyobraźni. Życzę Wam, abyście odkręcając manetkę gazu, pomyśleli chwilkę o swoich dziewczynach, żonach, rodzicach czy dzieciach. Nie zostawiajcie ich samych!

Aby jednak odkręcić manetkę, najpierw trzeba uruchomić silnik. Życzę więc wszystkim zawsze pełnych zbiorników paliwa, wystarczającej ilości kasy na podróż, motocyklowej pogody, a przede wszystkim dobrych kompanów podczas wspólnych wypraw. Często bywa tak, że szybka i sprawna maszyna nie zastąpi dobrego i sprawdzonego wiernego towarzystwa. Życzę także wszystkim akceptacji waszych motocyklowych dziwactw przez najbliższe otoczenie w postaci rodziny, sąsiadów i szefa w pracy. To ważne, aby oprócz walki z winklami nie musieć jednocześnie szarpać się (oczywiście tylko w sferze psychicznej, a nie fizycznej) z najbliższymi.

Także zgodnie z tradycją należy podziękować za gwiazdkowe prezenty. Co prawda do tej miłej uroczystości zostało nam nieco czasu, ale osobnicy rządzący naszym krajem wykazali się wielką gorliwością oraz zapobiegliwością i już na początku listopada obdarowali wszystkich uczestników ruchu drogowego nowym taryfikatorem mandatowym, więc bezwzględnie należą się im za to słowa podzięki. Doczekaliśmy się bowiem chwili, kiedy na wysokość wlepionego mandatu, oprócz samego przewinienia, będą miały wpływ także nasza aparycja i sposób konwersacji z przedstawicielami władzy. Jeżeli przyłapany na wykroczeniu obywatel będzie wyglądał wystarczająco biednie, jego pojazd nie będzie przedstawiał większej wartości, a podczas rozmowy z funkcjonariuszem wykaże odpowiednią skruchę i szacunek, mandat może być zredukowany do minimum. I nie są to jedynie moje czcze domysły. Taką metodologię taryfikowania wykroczeń przedstawili w telewizji funkcjonariusze. No i dobrze, wreszcie władza zaczęła w jakiś sposób troszczyć się o biedniejszą część społeczeństwa, przy okazji dostając do ręki instrument potrafiący skutecznie uczyć szacunku i pokory. Co prawda wolałbym, aby zamiast litować się w ten sposób nad ludźmi uboższymi, zapewniono im godziwe warunki życia i pracy, tak aby mieli szansę sami polepszyć standardy swej egzystencji, ale „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. W zasadzie w celu poprawy losu najuboższych można także wprowadzić zróżnicowane ceny za energię elektryczną, opłaty skarbowe czy też odpowiednio zmodyfikować kodeks karny.

Jeszcze raz wielkie podziękowania dla pionierskich rozwiązań naszych ustawodawców.

KOMENTARZE