fbpx

Zdarzenie na pozór błahe, można by nawet rzec lokalne, wywołało spory odzew wśród motocyklistów.

Oto w mieście Rzeszowie, prezydent miasta wydał decyzję o ustawieniu znaków zakazu poruszania się motocyklami na pewnym odcinku drogi. Drogi krajowej, biegnącej przez centrum tego starożytnego miasta. Powodem wydania owej decyzji były (podobno) skargi pacjentów mieszczącego się nieopodal szpitala, którym przeszkadzały hałasy wydobywające się z układów wydechowych, „ścigających się” po okolicy motocykli. Sytuacja niby mało ważna z ogólnego punktu widzenia, bo cóż może nas obchodzić niewygoda rzeszowskich motocyklistów? Jednak wbrew pozorom ten incydent jest bardzo dla nas niebezpieczny. Bo skoro można w rzeczonym Rzeszowie, to cóż stoi na przeszkodzie, aby podobne ograniczenia wprowadzić w innych miejscowościach? Przecież motocykliści wszędzie są tacy sami, a ludzi piszących petycje, którym ryki silników będą przeszkadzały zawsze znajdzie się pod dostatkiem. Może więc z czasem dojść do takiej sytuacji, że nawet każda najmniejsza wioska w trosce o spokój swoich mieszkańców będzie stawiała znaki drogowe zakazujące wjazdu motocyklom.A ja, jako równoprawny obywatel tego kraju (równość tę gwarantuje mi przecież Konstytucja) gorąco protestuję przeciwko takim praktykom. Bo przecież lokatorom wspomnianego szpitala nie przeszkadzają motocykle jako takie, tylko podobno sam hałas. Więc teoretycznie nie ma to znaczenia, czy hałasuje motocykl, samochód, czy kosiarka do trawy. Wyobrażam sobie, że pan prezydent miasta Rzeszowa swoją decyzję powziął nie jedynie na donosach, a na rzetelnych badaniach sytuacji. Czyli pomiarze dopuszczalnego hałasu na danym odcinku drogi oraz analizie, przez jakie urządzenia drogowe ten hałas jest emitowany. Bo nawet nie śmiem przypuszczać, że decyzja oparta została na zwykłym pomówieniu, nie popartym żadnymi dowodami. Przy czym pragnę od razy dodać, że moim zdaniem ustne relacje kilku sfrustrowanych obywateli, to chyba trochę mało, żeby odbierać mi moje konstytucyjne prawo do równego traktowania. Czy lokalni mieszkańcy narzekający na motocyklistów zlecili jakiejkolwiek, mającej w tym zakresie uprawnienia jednostce badawczej, pomiary natężenia hałasu? Czy może też w jakikolwiek sposób mogą udokumentować, w jakim procencie te hałasy generowane są przez motocykle? Tak się akurat składa, że co najmniej kilka razy w sezonie przejeżdżam w celach turystycznych przez Rzeszów, nie ścigam się z innymi motocyklami, mój pojazd emituje dozwoloną prawem polskim ilość decybeli, co potwierdza odpowiedni wpis w dowodzie rejestracyjny i nie widzę absolutnie żadnego powodu do takiej dyskryminacji. Jeżeli mieszkańcy skarżą się na hałasujących motocyklistów, to zapewne wystarczy sprawców wyłapać, odpowiednio ukarać i będzie po sprawie. Tak trudno jest postawić w okolicy szpitala odpowiednio wyposażony w przyrządy do mierzenia poziomu głośności patrol policji i zwyczajnie karać mandatami i odbierać dowody rejestracyjne? Ale nie tylko motocyklistom, ale wszystkim hałasującym? Tak mi się widzi, że reszta polskich motocyklistów we własnym, dobrze rozumianym interesie w jakiś sposób powinna poprzeć protesty rzeszowiaków. I nie chodzi tu tylko o utrudnienia ruchu w Rzeszowie, które w równym stopniu komplikują jazdę lokalesom i przejezdnym, ale o zablokowanie możliwości czynienia podobnych praktyk w innych miastach.Przykro mi, że coraz bardziej modne jest podpieranie się słowami „naród”, „społeczeństwo” i „cała Polska” w wymuszaniu partykularnych interesów w rzeczywistości wąskich grup, a jeszcze bardziej przykro, że władze mojego kraju jakoś nie potrafią sobie z takimi wymuszeniami radzić. Przecież motocykliści to też po części: „naród”, „społeczeństwo”, „cała Polska” i nie widzę żadnego powodu, żeby nas dyskryminować w jakiejkolwiek dziedzinie. A szczególnie, jeżeli chodzi o tak neutralną sferę jak przepisy ruchu drogowego, gdzie wiek, płeć, wyznanie, rasa, czy przynależność partyjna nie może mieć żadnego wpływu na dostęp do sieci dróg publicznych. Tu decydować powinno tylko jedno: zgodność pojazdu z wymogami kodeksu. Tylko tyle i aż tyle. A w przypadku norm hałasu: 96 dB, niezależnie od tego czy jest to motocykl, taczki motorowe, czy prezydencka limuzyna.Może to już jest najwyższy czas na powołanie wzorem krajów o nieco starszych tradycjach motoryzacyjnych jakiegoś Związku Motocyklistów, który jako organizacja ogólnokrajowa mógłby systemowo bronić nas przed takimi sytuacjami jak w Rzeszowie, Częstochowie czy w Płocku, gdzie czynione są podobne przymiarki? Może z takim związkiem chcieliby także rozmawiać w poważniejszym tonie koncesjonariusze autostrad i przedstawiciele ministerstw? Brońmy więc rzeszowiaków, zanim inni panowie prezydenci nie wezmą się za resztę kraju.

KOMENTARZE