W hołdzie dla jednego ze współtwórców marki Moto Guzzi, ekipa Death Machines of London stworzyła futurystyczny cafe racer, bazujący na modelu LeMans MK2 z 1982 roku. Efekt ich prac na długo pozostanie w waszych głowach!
Na skróty:
Nowy projekt powstał w hołdzie dla Giovanniego Ravelliego – pioniera lotnictwa, zagorzałego motocyklisty i jednego z inicjatorów powstania marki Moto Guzzi.
Krótka lekcja historii
Założona w 1921 roku fabryka Moto Guzzi należy do najdłużej i nieprzerwanie działających producentów motocykli. Pomysł zbudowania nowoczesnej konstrukcji padł w 1917 roku podczas spotkania trzech Włochów w bazie lotniczej. Inicjatorami przedsięwzięcia byli Carlo Guzzi, Giorgio Parodi oraz Giovanni Ravelli – pilot Korpus Lotnictwa Wojskowego Królestwa Włoch. Jego brawurowy styl zyskał mu przydomek „Włoski diabeł”. Niestety, jeszcze przed wypuszczeniem pierwszego motocykla, 11 sierpnia 1919 Ravelli zginął w katastrofie lotniczej.
Chcąc upamiętnić zmarłego przyjaciela, Guzzi i Parodi umieścili w logotypie nowo powstałej firmy orła z rozpostartymi skrzydłami, bezpośrednio nawiązującego do lotniczej przeszłości całej trójki.
Firma od początku była kojarzona z innowacją i sukcesami w sportach motorowych. W 1950 roku jako pierwszy producent na świecie Moto Guzzi zbudowało własny tunel aerodynamiczny. To właśnie w nim testowano pięćsetkę w układzie V, rozwijającą prędkość maksymalną sięgającą szalonych 285 kilometrów na godzinę! Własny tunel aerodynamiczny pozwolił inżynierom szybko wyłapywać błędy i poprawiać konstrukcję. Na efekty nie trzeba było długo czeka, bo w latach 50. motocykle z Mandello del Lario dominowały w rywalizacji MotoGP.
WYŚCIGI PO NAJSTARSZYM I NAJGŁĘBSZYM JEZIORZE NA ŚWIECIE!
Dziś wszyscy kojarzą włoską markę z dwucylindrowymi silnikami V2, z cylindrami rozwartymi pod kątem 90 stopni. Pierwszy silnik takiej konstrukcji Moto Guzzi zamontowało nie w motocyklu, a w trzykołowej ciężarówce, budowanej na potrzeby armii, ale do jego popularyzacji genialne przyczyniły się jednoślady, takie jak V7 Sport, V7 Special, California czy Le Mans.
Synu, motocykle to maszyny śmierci!
Takie zdanie wypowiedział kiedyś ojciec Jamesa Hiltona, założyciela warsztatu Death Machines of London, gdy dowiedział się, że jego 12-letni syn, przewieziony przez wujka, ma już za sobą pierwszą przygodę z motocyklem. Na szczęście James nie wziął sobie tych słów do serca, bo jakieś trzydzieści lat później zajął się przerabianiem motocykli. A my mamy szansę oglądać niesamowite efekty jego prac.
Na moim blogu możecie zobaczyć dwa poprzednie projekty Brytyjczyka: Moto Guzzi LeMans Mk2 „Airtail” oraz Triumpha Thruxtona „UYC”. Oba sprzęty nie mieszczą się w żadnych kanonach budowy customowych motocykli, dlatego, otwierając maila od założyciela Death Machines of London, byłem pewien, że doznam szoku. Nie wiedziałem tylko, że aż tak wielkiego!
Włoskie dzieło sztuki z serca Wielkiej Brytanii
Dla zachowania autentyczności, ekipa Jamesa wybrała się w podróż po włoskich mieścinach, by znaleźć odpowiedni egzemplarz Moto Guzzi. Wybór padł na model LeMans Mk2 z 1982 roku, który rdzewiał na terenie posiadłości w południowej Italii. Działanie słońca i słonawego powietrza zrobiło swoje, dlatego nietrudno wyobrazić sobie, w jak opłakanym stanie był „dawca” projektu.
Na szczęście silnik zachował się w przyzwoitym stanie. Już w Londynie rozebrano go, oczyszczono, wymieniono uszczelki i złożono ponownie, stawiając serce „na nogi”. Oczywiście, nie obyło się bez modyfikacji. Seryjne gaźniki zastąpiono podzespołami marki Dell’Orto. Głowica została splanowana, a kanały dolotowe doczekały się polerowania, by poprawić dopływ powietrza.
Po uporaniu się z silnikiem, przyszedł czas na przebudowę kultowej ramy „Tonti”. Sama w sobie jest piękną konstrukcją i idealnie nadaje się do budowy cafe racera, dlatego jej modyfikacje były stosunkowo delikatne. Na koniec pomalowano ją szarą farbą „airforce grey”, przypominającą tą wykorzystywaną w myśliwcach.
W przedniej części motocykla James zaadaptował zawieszenie z Aprilli RS 250 oraz czterotłoczkowe zaciski Brembo, wgryzające się w tarczę o średnicy 300 mm. Specjalne opony Firestone, wyglądające, jakby pochodziły z epoki Ravelliego, naciągnięto na aluminiowe felgi ze zmodyfikowanymi piastami California Hubs. Tylne koło zostało przykryte aluminiowymi dyskami, wykonanymi ręcznie w warsztacie Death Machines of London.
Piękno ukryte w detalach
Wygląd rasowego cafe racera to zasługa wielu godzin ręcznej pracy. Czasza, pokrywa zbiornika, zadupek oraz „pług” zostały ręcznie wyklepane z płatów aluminium. Nadwozie ma sporo skaz oraz niedoskonałości – śladów po spawaniu i pracy młotka. To celowy zabieg twórców, mający odtworzyć autentyzm rzemieślniczej pracy sprzed ponad stu lat.
Dopełnieniem tego motocyklowego dzieła sztuki są detale wykonane z niesamowitym kunsztem. Wystarczy spojrzeć na trąbki, zastępujące filtry powietrza, odwrócone klamki z lotniczego aluminium, prędkościomierz zrobiony z precyzyjnie wytrawionego, litego mosiądzu, układ wydechowy, chowający się w aluminiowym „pługu” czy minimalistyczne podnóżki.
CUSTOMOWY SUZUKI BANDIT 1200
Wykorzystując moduł Motogadget M-Unit, sterujący całą elektryką, James mógł zastąpić klasyczny kluczyk wtyczką gitarową typu jack z ukrytym immobilizerem zbliżeniowym – rozwiązanie, o którym w epoce Giovanniego nikt nie śnił. Lecz budowniczy z Londynu wierzy, że „Włoski diabeł” polubiłby taki gadżet. Subtelności dodają także lampy: z przodu pojedynczy ksenon, z tyłu LED w specjalnie przygotowanej obudowie, będącej zwieńczeniem racerowego zadupka. Ręcznie szyte, skórzane siedzenie oraz pas na baku idealnie kontrastują z nieco chłodnym charakterem maszyny.
Prace nad motocyklem trwały nieprzerwanie przez 112 dni, a jego premiera odbyła się 14 stycznia 2018 r., w sto trzydziestą pierwszą rocznicę urodzin Giovanniego Ravelliego.
Ale po co?
Zapewne znajdzie się grono malkontentów, zastanawiających się nad sensem powstania tego futurystycznego cafe racera, wszystkimi jego niewygodami oraz bezużytecznością w codziennej jeździe.
Na ich przemyślenia mam tylko jedną odpowiedź: Mony Lisy też nie zabierzecie na wiejską potańcówkę z przyśpiewkami o miłości w Zakopanem i „prysznicem” z szampana. Dzieła sztuki powstają po to, by rozbudzić wyobraźnię, a ta karmi się tym, co widzą oczy, co słyszą uszy i czego doświadcza skóra. Mam nadzieję, że Airforce z warsztatu Death Machines of London zainspiruje innych budowniczych do tworzenia tak wyjątkowych motocykli.