fbpx

Janusz Oskaldowicz to w historii wyścigów motocyklowych w naszym kraju postać niezwykła. Wręcz mityczny sportowiec z krwi i kości. Nie jakiś tam amator, któremu coś się wydaje lub ma rozbuchane ego. I nie chodzi tu tylko o liczbę sukcesów, ale również o miłość do tego sportu, przejawiającą się czasem trwania jego kariery sportowej. Tu też jest niekwestionowanym mistrzem. Jak powiedział mi podczas spotkania w lipcu 2021 roku, nie jest jeszcze do końca pewne, że ową karierę już zakończył.

Z rywalizacją na motocyklach związany był aktywnie przez 41 lat (z małymi przerwami), od 1974 do 2015 roku. W tym czasie zdobył 13 tytułów mistrza Polski w wyścigach motocyklowych, z czego 10 zdobytych rok po roku. Tytułów wicemistrza nie liczył, było ich prawdopodobnie 15 lub więcej. 

Na początku swojej przygody z motocyklami sportowymi Janusz Oskaldowicz próbował różnych dyscyplin. Tu jazda motocrossowa na motocyklu WSK 175

Kariera sportowa Janusza Oskaldowicza podzielona była na trzy okresy. Pierwszy to lata 70. i 80., wtedy odnosił największe sukcesy, m.in. zdobył wspomniane 10 tytułów mistrza Polski. Drugi, po krótkiej przerwie, to pierwsza połowa lat 90. Trzeci etap, po kolejnej krótkiej przerwie, trwał od drugiej połowy lat 90. do roku 2015. Wtedy dysponował najlepszymi motocyklami wyścigowym. 

Przed startem do biatlonu. Rok 1974. Janusz Oskaldowicz z nr 115

Pamiętam jak kiedyś opowiadał mi o nim Włodek Kwas – jego torowy rywal. Choć to rzadko spotykane, aby jeden zawodnik przyznawał, że drugi jest od niego lepszy, Włodek mówił, że Oskaldowicz to była „maszynka do wygrywania” i gdyby nawet pojechał na drzwiach od stodoły, to też by pewnie wygrał. 

Przed startem do biatlonu. Rok 1974. Janusz Oskaldowicz z nr 115

Janusz Oskaldowicz urodził się w 1958 roku. Motocyklami fascynował się od dziecka. Była to chyba cecha odziedziczona w genach. Gdy miał cztery lata, mógł godzinami siedzieć na Jawie swojego ojca. Aby na nią wsiąść ustawiał piramidę z taboretów. Takie zachowanie w tym wieku ciężkie jest do zdefiniowania. Po prostu motocykle pasjonowały go bezwarunkowo. 

Start do wyścigu w Poznaniu. Rok 1978. Janusz Oskaldowicz na motocyklu z nr 2

Gdy miał 12 lat, wymógł na rodzinie zakup motoroweru Komar. Pierwsze jazdy jednośladem był zarazem początkiem „instynktu rywalizacji”. Później był krótki epizod z Junakiem, kupionym za pożyczone od babci pieniądze. Jego pierwsza styczność ze sportem motocyklowym miała miejsce w 1974 roku za sprawą biatlonów, czyli rajdów połączonych ze strzelaniem z kbks-u. Startował w nich w barwach łódzkiego LOK-u (Liga Obrony Kraju).     

Po zakończeniu wyścigu w Poznaniu. Rok 1978. Janusz Oskaldowicz na podium – pierwszy z prawej, czyli zajął trzecie miejsce

W 1978 roku Janusz Oskaldowicz kupił (z pomocą finansową mamy) swój pierwszy motocykl wyścigowy. Była to profesjonalnie przygotowana do wyścigów WSK 125, którą wcześniej jeździł Henryk Nowik z Białegostoku, zdobywając tytuł mistrza Polski.    

Start do jednego z wyścigów w latach 80. W pierwszym rzędzie trzy motocykle Promot 250

Pierwszym wyścigiem, w którym Janusz Oskaldowicz wystartował nowo kupioną wyścigową WSK, była ostatnia eliminacja wyścigowych mistrzostw Warszawy w roku 1978. Rywalizacja odbywała się na ulicach okalających Stadion X-lecia (dziś Stadion Narodowy). Choć była to impreza lokalna, na starcie stanęło wielu bardzo dobrych zawodników z całej Polski.  

Janusz Oskaldowicz z szarfą mistrza Polski

Dla Oskaldowicza wszystko w tym wyścigu było nowe – motocykl, trasa, specyfika rywalizacji. Jak wspominał: (…) byłem bardzo zestresowany, postanowiłem jednak nie myśleć, tylko jechać. I pojechałem, na mecie byłem drugi. Pierwszy przyjechał Ryszard Urbański (…)

Dwaj zażarci rywale i zarazem serdeczni koledzy – na kilka minut przed startem – na motocyklu z nr 1 Janusz Oskaldowicz, na motocyklu z nr 2 Włodek Kwas

Owa wyścigowa WSK 125 dość szybko się rozpadła. W połowie następnego sezonu Janusz Oskaldowicz (również z pomocą mamy, która była jego sponsorem) kupił polski motocykl wyścigowy Promot 250, wyposażony w silnik czechosłowackiej CZ. Pojazd był wcześniej używany przez Andrzeja Praczukowskiego z Białegostoku. 

Wyścigi motocyklowe w latach 80.

Promoty były to motocykle sportowe budowane jednostkowo lub w małych seriach w Ośrodku Techniczno-Zaopatrzeniowym Polskiego Związku Motorowego, który mieścił się na ul. Kickiego w Warszawie. W latach 70. i 80. był to u nas podstawowy motocykl używany do wyścigów.  

Pierwszy sezon na Promocie 250 Janusz Oskaldowicz zakończył z tytułem wicemistrza Polski, przy czym dwa wyścigi opuścił. Kolejne lata swojej wyścigowej kariery wspomina jako drogę przez mękę, z powodu sprzętu jakim dysponował. Motocykl się psuł, nie było części ani dobrych mechaników, problemy były ze wszystkim. Jak wspominał, ta „łatanina” spowodowała, że znał wszystkich spawaczy w okolicy. Paradoksalnie był to też czas jego największych sukcesów sportowych – przez 10 lat z rzędu zdobywał tytuł wyścigowego mistrza Polski w klasie 250.     

Wyścigi motocyklowe w latach 80.

Jak wspominał Janusz Oskaldowicz: (…) rywalizacja nie wymagała ode mnie wysiłku. Po prostu jechałem i wygrywałem lub byłem drugi. Nie mówię tego, aby się chwalić, chodzi mi o to, że ten stan bardzo mnie dziwił. Byłem jeszcze młodym zawodnikiem i wydawało mi się, że rywalizacja będzie okupiona trudem i znojem, a szło jak z płatka. Było to dla mnie trudne do zrozumienia (…).

Po pewnym czasie spostrzegłem powtarzającą się zasadę – gdy po prostu jechałem (bez rozważania taktyki, planów czy oczekiwań co do wyniku), to wygrywałem. Gdy pojawiała się presja, emocje, napięcia, analizowanie, to wtedy przegrywałem lub wywracałem się. Dziś z perspektywy lat wiem, że odprężenie i podświadome skupienie się na jeździe najlepiej służyło mi w rywalizacji. To był mój sposób – im bardziej intuicyjnie, tym lepiej. Chyba dlatego też nigdy nie miałem trenera. Posiadałem dobre wyczucie jazdy wyścigowej i to wiodło mnie do sukcesu. Gdy próbowałem podczas wyścigów korzystać z rad różnych trenerów, traciłem ułamki sekund na rozważania i to powodowało, że przegrywałem. 

Pół godziny przed wyścigiem zawsze musiałem się wyciszyć i oderwać od rzeczywistości. Nie myślałem o rywalach, ale o torze, który muszę najszybciej przejechać. (…)   

Wyścigi motocyklowe w latach 80.

Styl prezentowany przez Janusza Oskaldowicza był połączeniem dobrego instynktu z wrodzonym talentem. Coś, czego raczej się nie wytrenuje, trzeba się z tym urodzić.

Zawsze przy tego typu wywiadach czy artykułach zastanawiam się, co było gdyby w latach 80. udostępnić mu taki sprzęt, jaki miała wyścigowa czołówka europejska i zapewnić możliwości treningu. Co mógłby osiągnąć na arenie międzynarodowej mając taki talent i instynkt oraz zaplecze techniczne? To oczywiście hipotetyczne rozważania w stylu „co by było gdyby…”. Zastanówmy się jednak, ile w latach 50., 60., 70. i 80. straciliśmy szans na to, by Polscy zawodnicy byli w czołówce Europy. Nie ma co doszukiwać się tu spiskowej teorii dziejów. Powód był jeden – byliśmy biedni i żadnej organizacji w Polsce nie było stać na takie sponsorowanie zawodników. Ci, którzy z trudem się wybili (np. Ryszard Mankiewicz), robili to ogromnym wysiłkiem za własne pieniądze. Od instytucji państwowych oczekiwali tylko tego, aby im nie przeszkadzano, np. blokując wydanie paszportu.           

Historia sukcesów Janusza Oskaldowicza jest ciekawym przypadkiem nietypowego podejścia do tematu. Trzeba ją rozpatrywać jako pewien wyjątek, stanowiący zasadę samą dla siebie. Od setek lat przyjął się uniwersalny schemat – jest mistrz, który edukuje ucznia, w tej czy innej dziedzinie życia, umiejętności zawodowych czy sportu. Janusz Oskaldowicz był samoukiem i jak wspominał: (…) Nigdy nie miałem trenera. Gdy zaczynałem, nie było w pobliżu osób, które mogłyby mi coś doradzić. Musiałem działać intuicyjnie i tak mi zostało. Bardziej na stopie koleżeńskiej, pewne aspekty jazdy dyskutowaliśmy z Włodkiem Kwasem. Pamiętam jak chodziliśmy po torze w Kielcach i rozmawialiśmy o stylach jazdy zawodników europejskich czy amerykańskich. Ten typowy schemat „mistrz (trener) – uczeń” zupełnie mnie ominął. (…).       

Zdjęcia: archiwum Janusza Oskaldowicza 

KOMENTARZE