fbpx

Są pytania, na które nie potrafimy udzielić wam odpowiedzi. Jednym z nich z pewnością jest „jaki był najfajniejszy motocykl, który ostatnio testowałeś”. Zwyczajnie na rynku jest za dużo fajnych motocykli i wybranie jednego jest niemożliwe. Za to wskazanie pięciu, jest już realne, o czym przekonacie się sami!

Szczypta klasyki. Triumph Scrambler 1200

Triumph Street Scrambler, Triumph Scrambler 1200 XE - w locie

Nigdy nie ukrywaliśmy, że współczesne Scramblery zawodzą nasze oczekiwania. Są zbyt cukierkowe, lanserskie i niezdarne w terenie, a więc przeczą idei, która stoi u podstaw tego gatunku. Przez chwilę myśleliśmy, że nie ma nadziei, ale wtedy Triumph pokazał Scramblera 1200 i… oszaleliśmy. Terenowe zawieszenie o skoku 200 mm, koło 21 cali, solidny prześwit, szeroka kierownica i fenomenalnie brzmiąca dwucylindrowa rzędówka. Cudo! W dodatku, dzielnie znosi męczenie go w terenie i nie mówimy tu o ordynarnym taplaniu w błocie czy przejazdach szutrówką, a o podjazdach, skokach i innych endurowych rozrywkach. Owszem, jest nieco za ładny jak na terenowy motocykl, ale nie ma się co łudzić – to nie tylko lanserska bulwarówka, a prawdziwy scrambler!

Totalne zaskoczenie. Indian FTR 1200S

Z czym wam się kojarzy Indian? Zapewne tylko z ciężkimi cruiserami i motocyklami mało dynamicznymi. Nam do niedawna też tylko to przychodziło na myśl o marce ze Springfield, ale do pewnego momentu. Dokładniej do momentu, w którym przejechaliśmy się FTR 1200S.

Indian FTR 1200

Aż trudno uwierzyć, że wyjeżdża z tej samej z fabryki (swoją drogą w Opolu), co Scout czy Chief. FTR to eksplozja wrażeń – wystarczy 15 minut, żeby odkryć czym jest prawdziwy motocyklowy hedonizm. Owszem, jest troglodytą, nie nadaje się na długie trasy, nie zabierzesz nim bagażu i pasażera na podróż życia, ale wcale nie ma czego żałować. To sprzęt, z którym lepiej być sam na sam, bo jeździć spokojnie się nim nie da. Nie da się też z niego wyleczyć – gdy raz się nim przejedziesz, będziesz gotowy sprzedać wszystko co masz, żeby tylko stanął w twoim garażu, z wiecznie pełnym zbiornikiem paliwa. Dla części redakcji, to pewnie on byłby najbliżej miana najfajniejszego motocykla i to nie tylko w minionym sezonie.

Charakterny typ. KTM Adventure 790

KTM potrafi robić motocykle enduro i adventure. Gdy więc usłyszeliśmy o KTM 790 Adventure, byliśmy pewni, że wyjdzie z tego petarda. Po testach, okazało się, że się nie myliliśmy. 790-tka nie jest motocyklem filigranowym, ale w świetle ostatnio prezentowanych ADV jest mała, zwinna, poręczna i charakterna.

Jej głównym atutem, jest jednak to, że potrafi nieźle wymiatać w terenie i to nawet w wersji standardowej. Natomiast, jeśli weźmiemy wersję R, może się okazać, że tak zdolnego terenowo turystyka nie było od czasów 990 Adventure. Co prawda nie ma widlaka, tylko rzędową dwójkę, ale zadziorności jej nie brakuje, brzmi bardzo dobrze, a przy tym jet znacznie prostsza w obsłudze! Pomijając wszelkie aspekty praktyczne, 790 daje po prostu niesamowitą radość z jazdy w każdym terenie. Można mu więc wybaczyć, że jest okrutnie brzydki – tak na zdjęciach, jak i na żywo.

Yamaha Tenere 700

Na nową Tenerkę czekaliśmy długo, o wiele za długo. Możemy jej jednak wybaczyć, między innymi przez cenę (43 tys. zł) oraz fakt, że jest jedyna w swoim rodzaju. Co prawda, w teorii jest bezpośrednią konkurentką Ktm 790 Adventure, ale w praktyce okazuje się, że i tak sporo je różni.

Tenere to przede wszystkim motocykl prosty, pozbawiony elektroniki – jest jedynie ABS, który i tak można całkowicie wyłączyć jednym guzikiem. Poza tym, nic – zwykła prosta rama kołyskowa, dwucylindrowy, sprawdzony silnik o rozsądnych osiągach. Najważniejsze są jednak smukła sylwetka, duże skoki zawieszeń, duży prześwit przyzwoita waga oraz typowo endurowa ergonomia. Prawdziwe turystyczne enduro idealne do turystyki terenowej. Jeśli zatem uważasz, że współczesne ADV są zbyt skomplikowane, ciężkie i naszpikowane elektroniką, natomiast typowe dual sporty jak XT660 są niewystarczająco komfortowe, to w końcu znalazłeś coś dla siebie. Dlatego właśnie bardzo szanujemy ten motocykl – jest tym, czego chcieli motocykliści, a nie tym czym chcieli się popisać konstruktorzy.

Ducati Panigale V4R

Nie jesteśmy pewni czy musimy wyjaśniać wam, dlaczego test Ducati Panigale V4R uznajemy za jedno z ciekawszych przeżyć w tym sezonie. Wiemy co prawda, że ten motocykl jest do bólu głupi i w gruncie rzeczy jego istnienie ogranicza się tylko do roli „słupa” homologacyjnego dla motocykla z serii WSBK.

Trudno nam jednak nie przyznać, że jazda nim to niecodzienne doświadczenie. Wściekłe 234 KM i 112 Nm spakowane w nieustannie wijące się na zakrętach podwozie zapewnia doświadczenia nieporównywalne z żadnym innym motocyklem. W dodatku mieliśmy możliwość upalania go na torze Poznań, w sprzyjających warunkach i z doskonałą ekipą. Nie widzimy racjonalnego wytłumaczenia dla wydawania 179 tys. zł na motocykl, o ile nie jesteś zawodnikiem. Niemniej, na pewno zrozumiemy takie posunięcie

 

KOMENTARZE