fbpx

Ma 34 lata, od 20 lat praktycznie nie ma wolnego weekendu, bo ciągle się ściga. Przejechał dziesięć Rajdów Dakar – sześć na motocyklu i cztery samochodem. Całe życie pokazuje, że nigdy się nie poddaje. Teraz też nie odpuści, dopóki nie wygra Dakaru.

Od samego początku zarażony przez dziadka pasją do motorsportu miał się ścigać gokartem. Trudne warunki do uprawiania tego sportu w Warszawie sprawiły jednak, że w garażu Przygońskich szybko pojawił się zielony cross Kawasaki KX80. Już wtedy Jacek Czachor, kończący starty w Polsce, został mentorem i tym, który podpowiadał młodemu Kubie, jak i gdzie stawiać pierwsze kroki.

Jacek nie rozstawał się jednak tak całkowicie ze sportem motocyklowym, tylko „przebranżowił się” na Dakar. Z kolei Przygoński po szybkim, bojowym chrzcie i pierwszym starcie na poligonie w Rembertowie wiedział, że wyścigi to jest coś, co chce robić. Czachor przez przygotowania do Dakaru i innych rajdów długodystansowych miał coraz mniej czasu na trenowanie innych, więc Kuba musiał się usamodzielniać. Prawdziwą szkołę życia i motocrossu miał, gdy poznał braci Kędzierskich – Łukasza i Karola. Oni potrzebowali busa, a Przygoński kierowcy do jeżdżenia po zawodach. Układ więc był idealny. Tylko Karol miał wtedy prawko, więc jako bardzo młoda ekipa zaczęli wojaże po Polsce i coraz poważniejsze starty.

Nie bał się „ciężkiej artylerii”

Motywacji do nieustannej, ciężkiej pracy nadal dostarczał Jacek Czachor. Wyobrażacie sobie oglądanie w telewizji swojego trenera i jednocześnie idola, walczącego na trasach najtrudniejszego rajdu świata? Bo dokładnie tak to wyglądało w przypadku Kuby. Gdy tylko ruszał Dakar, Przygoński z wypiekami na twarzy oglądał relacje z poczynań Jacka Czachora i innych Polaków w tym niesamowitym rajdzie.

Dakar 2020. Kuba Przygoński

Lata leciały, a Przygoński nadal ciężko pracował i piął się w rankingach mistrzostw Polski już nie tylko w motocrossie, ale i rajdach enduro. W końcu, gdy zwyciężył w najwyższej kategorii MP Enduro na potężnym KTM EXC 525, Jacek Czachor zobaczył, że ten chłopak nie boi się wyzwań i „ciężkiej artylerii”. Przed Kubą pojawiła się więc szansa na spróbowanie swoich sił na topornej Dakarówce.

Wtedy nie były to – jak teraz – wyżyłowane do granic możliwości, zwinne „czterystapięćdziesiątki”, a masywne sześćsetki. Krążyła nawet opinia, że tymi motocyklami nie da się jeździć z powodu ich gabarytów, ale na Przygońskim nie robiły one większego wrażenia i od samego początku dobrze czuł się na takim sprzęcie.

Pokazał, że się nie poddaje

Jacek Czachor wiedział, że żal byłoby tego nie wykorzystać, więc wciągnął Kubę w branżę rajdów długodystansowych. Gdy pojawiła się możliwość startu w najwyższej lidze motorsportu, „Przygon” nie wahał się ani chwili. W końcu od zawsze marzył o Dakarze, więc od razu zaczął jeszcze ciężej pracować. Tyrał tak ostro, że na dwa tygodnie przed pierwszym startem na jednym z treningów zaliczył poważny w skutkach upadek. Kuba oczywiście dokończył trening, ale wiedział, że coś jest nie tak z ręką. W szpitalu okazało się, że złamał kość śródręcza. Wspólnie z lekarzem podjęto decyzję o natychmiastowej operacji ręki i do Abu Dhabi Przygoński poleciał ze śrubkami w kości.Już na pierwszym odcinku poskręcana ręka dostała uderzenie i Przygoński zepsuł wszystko, co lekarze próbowali naprawić. Mimo ogromnego bólu przy każdym naciśnięciu sprzęgła i każdej, większej dziurze Kuba parł do przodu i walczył o metę. Nietrudno się chyba domyślić, jak dużo trzeba pracować sprzęgłem i jak dużo jest dziur w pustynnym rajdzie pełnym wydm. Mimo to „Przygon” ukończył swój pierwszy rajd. Pokazał wtedy wszystkim, że naprawdę nigdy się nie poddaje i potrafi świetnie sobie radzić w najtrudniejszych sytuacjach. Tak zapewnił sobie miejsce w ORLEN Teamie i furtka na Dakar stanęła przed nim otworem.

Już w swoim pierwszym starcie w 2009 roku Kuba zameldował się na rewelacyjnym, 11. miejscu, wygrywając klasyfikację debiutantów (Rookies). Później było jeszcze lepiej i w 2014 roku osiągnął najlepszy wynik polskiego motocyklisty w historii Rajdu Dakar. Kuba jednak wie, że 6. miejsce nie było szczytem jego możliwości. W 2012 jechał nawet na 3.-4. pozycji i dopóki awaria motocykla zmusiła go do wycofania się z rajdu. Poprawienie wyniku na motocyklu okazało się jednak nie dla Przygońskiego…

Brzemienny w skutki wstrząs

Po swoim najlepszym Dakarze w życiu Kuba przeszedł przez prawdziwe piekło na Rajdzie Abu Dhabi. Na początkowym odcinku znalazł zawodnika, który pomylił trasę i zaliczył potężny lot z wydmy.

stro, że na dwa tygodnie przed pierwszym startem na jednym z treningów zaliczył poważny w skutkach upadek. Kuba oczywiście dokończył trening, ale wiedział, że coś jest nie tak z ręką. W szpitalu okazało się, że złamał kość śródręcza. Wspólnie z lekarzem podjęto decyzję o natychmiastowej operacji ręki i do Abu Dhabi Przygoński poleciał ze śrubkami w kości.

Kuba od razu zaczął go reanimować i wezwał śmigłowiec, który zabrał mężczyznę do szpitala. Niestety, nie udało się go uratować. Wstrząśnięty tymi wydarzeniami Przygoński starał się o nich nie myśleć i jechać dalej. Następnego dnia sam popełnił błąd, wyleciał z wydmy i połamał ramę w swoim KTM-ie, a co gorsze również kręgosłup…

Zmiana branży

Po pięciu miesiącach w łóżku i ośmiu na żmudnej, ciężkiej rehabilitacji, wrócił na motocykl głodny ścigania się. Niestety, okazało się, że tamte wypadki odcisnęły piętno na jego psychice i Kuba już nie czuł się tak pewnie na motocyklu na pustyni, jak wcześniej. Nie czekając długo, postanowił wykorzystać swoje dakarowe doświadczenie z motocykla oraz umiejętności wyczynowej, ekstremalnej jazdy samochodem z driftu i rozpoczął starty w rajdach terenowych już na czterech kołach. Rodzina odetchnęła wtedy z ulgą, bo nie jest tajemnicą, że Dakar na motocyklu jest zdecydowanie najniebezpieczniejszy.

Jakub Przygonski at the stage 4 of Dakar Rally, Tacna, Peru on January 10, 2019

Kuba nie porzucił jednak motocykli całkowicie. Przyznaje, że przez napięty grafik nie ma zbyt dużo czasu na jazdę, ale stara się mieć cały czas motocykl w garażu i służyć dobrą radą swoim kolegom na motocyklach z ORLEN Teamu.

Kuba przez całą swoją karierę pokazuje, że nie podda się, dopóki nie zrealizuje największego marzenia – wygrania Rajdu Dakar. W 2019 roku był już czwarty, więc teraz zapowiada walkę przynajmniej o podium. Znając Kubę, możemy być pewni, że nie ustąpi, dopóki nie dopnie swego. I wszyscy za to mocno trzymamy kciuki!

KOMENTARZE