fbpx

O tym, że masowa personalizacja jest przyszłością motocyklizmu, pisałem w jubileuszowym wydaniu Świata Motocykli. Ten trend nie jest pieśnią przyszłości, a rzeczywistością, bliższą niż nam się wydaje. Wystarczy spojrzeć na nowy motocykl z warsztatu Vagabund Moto.

W kwestii wolności w przebudowywaniu motocykli Polska to swoiste eldoraro. By diagnosta odesłał nas bez pieczątki w dowodzie rejestracyjnym, trzeba naprawdę pójść po bandzie. Standardowe przeróbki, takie jak zmiana zawieszenia, wydechu, reflektorów a nawet spawanie ramy – o ile są zrobione z głową – nie powinny stwarzać problemów podczas badania technicznego. Niestety są kraje, gdzie podejście do customizjacji jest zupełnie inne.

Legalny custom

W południowo-wschodniej Azji zarejestrowanie przebudowanego motocykla graniczy z cudem. Podobnie jest w Niemczech, Austrii i Szwajcarii, gdzie postrach sieje TÜV, czyli Urząd Dozoru Technicznego, zajmujący się wydawaniem stosownych homologacji. Bez nich nie ma najmniejszych szans na legalne poruszanie się po drogach publicznych.

Sytuacja jest na tyle kuriozalna, że nawet zmiana wydechu to problem. Układ wydechowy nie tylko musi mieć homologację, ale być zaprojektowany specjalnie do konkretnego modelu motocykla. Z jednej strony utrudnia to życie warsztatom specjalizującym się w klasycznej customizacji, z drugiej – otwiera drogę do masowej personalizacji, gdzie klient może dopasować sprzęt do swoich preferencji, bazując na gotowych, certyfikowanych częściach.

Pozory mylą

Paul Brauchart i Philipp Rabl na pierwszy rzut oka wyglądają, jakby całe dnie spędzali w barbershopie na przycinaniu modnego zarostu. Nic bardziej mylnego! Ich świat to Vagabund Moto – mały warsztat w mieście Graz w południowo-wschodniej Austrii, gdzie od kilku lat na nowo definiują, czym są motocykle customowe. Dla nich cafe racer, scrambler, street tracker czy bobber to tylko utarte konwencje. Są gotowi je łamać, by tworzyć motocyklowe dzieła sztuki.

[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/09/02_Vagabund_RnineT.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/2019/09/parallaxmobile.jpg”][/dd-parallax]
Do tej pory austriacki duet budował motocykle na konkretne zamówienia. To sprawiało, że cały proces był bardzo długi, a przecież nie każdy chce czekać na wymarzony motocykl wiele miesięcy, by na koniec mieć problemy z zarejestrowaniem go. Tak zrodził się pomysł na VnineT – pakiet akcesoriów specjalnie przygotowanych do popularnego w Niemczech i Austrii BMW R nineT. Głównym założeniem było skrócenie czasu customizacji do 8 tygodni, przy jednoczesnym zachowaniu wymagań homologacji TÜV.

Jakość i design z drukarki 3D

Na początku Paul i Philipp zrobili szkice 2D, by zadbać o odpowiednie proporcje. Następnie bazowy motocykl został zeskanowany za pomocą skanera 3D. Wszystkie nowe części zostały zaprojektowane w 3D CAD, dzięki czemu są idealnie dopasowane do reszty.

By motocykl zyskał futurystyczny design, będący znakiem rozpoznawczym Vagabund Moto, budowniczowie z Austrii zaprojektowali zupełnie nową ramę pomocniczą ze zintegrowaną lampą LED, siedzisko obszyte skórą, obudowę dla reflektora LED marki Koso i przedni błotnik. Końcówka wydechu to efekt współpracy z marką Remus.

Części są produkowane na drukarkach 3D, a użyty materiał, wykorzystywany w przemyśle motoryzacyjnym, zapewnia odpowiednią elastyczność, jest odporny na benzynę oraz działanie promieniowania UV. Paul bez zbędnej skromności twierdzi, że ich części są wykończone lepiej, niż te opuszczające fabrykę BMW.

Zestaw VnineT uzupełniają gadżety renomowanych producentów. Zegar to popularny Motoscope Pro marki Motogadget. Pokrywy zaworów, korek wlewu, dźwignie sprzęgła i hamulca, sety oraz kierunkowskazy – to produkty włoskiej Rizomy. Klienci decydujący się na zakup będą mogli doposażyć motocykl w zawieszenie Wilbersa oraz akcesoria z oferty BMW.

Niestety, nie będzie można kupić wybranych części Vagabund Moto osobno, ale Austriacy przewidzieli różne poziomy customizacji.

Przyszłość zaczyna się dziś

VnineT w czarnym malowaniu wygląda naprawdę złowrogo i pomimo tego, że bazuje na gotowych częściach, raczej nikt nie pomyli go z seryjnym motocyklem. Oczywiście, może pojawić się ryzyko spotkania klona na ulicy, ale przy odpowiedniej kreatywności w doborze malowania i dodatkowych akcesoriów możemy zminimalizować je praktycznie do zera.

Przy takich projektach kolejny raz pojawia się pytanie: czy masowa personalizacja zabije klasyczny proces customizacji? Moim zdaniem nie. Choćby politycy wprowadzili jeszcze bardziej restrykcyjne prawo, zawsze znajdzie się grupa klientów, chcących posiadać coś w stu procentach stworzonego dla nich i z uwzględnieniem nich potrzeb, nawet gdyby mieli zrezygnować z jazdy po drogach publicznych. Produkowanie gotowych pakietów sprawi tylko, że coraz rzadziej będziemy widywać seryjne motocykle, a przecież właśnie o to chodzi!

KOMENTARZE