O Tomku Kędziorze pisano już parokrotnie na łamach „Świata Motocykli” i nic w · tym dziwnego, wszak Tomek jest najlepszym polskim zawodnikiem ścigającym się w klasie Superbike. Jego sportowe osiągnięcia to niejedyny powód, dla którego dziennikarze zajmujący się problematyką motocyklową interesują się tym młodym zawodnikiem.
Obserwując poczynania Tomka oraz jego trenera i opiekuna, Włodzimierza Kwasa, trudno oprzeć się chęci porównania tych dwóch ludzi do dawnych samurajów. Tomek, jako podopieczny swojego mistrza Włodka, niczym dawny japoński wojownik podąża za swym mistrzem trudną drogą do osiągnięcia stuprocentowego perfekcjonizmu we władaniu „ponaddźwiękową bronią”, jaką jest współczesny motocykl klasy Superbike. A że obaj „rycerze asfaltowej wstęgi” są ludźmi otwartymi, pogodnymi i obdarzonymi wspaniałym humorem, trudno się dziwić, że przyciągają do siebie dziennikarzy – wiernych kibiców.
Obu wyżej wymienionych znam już od jakiegoś czasu i sam również znalazłem się pod wpływem ich osobowości. Postanowiłem zatem namówić Tomka na chwilę zwierzeń o jego sukcesach, porażkach, problemach i przeżyciach związanych z uprawianiem tej jakże atrakcyjnej dyscypliny sportów motorowych.
Lech Wangin: Ponieważ sam nigdy nie jeździłem tak szaleńczo szybkimi motocyklami, a nawet gdybym się o to pokusił, to i tak nie mógłbym wykorzystać tego sprzętu tak jak robią to zawodnicy, poprosiłem więc Tomka, by na początek opowiedział, jak to jest, kiedy pędzi się na stupięćdziesięciokonnej maszynie przycierając kolanami o asfalt.
Tomek Kędzior: Przyjemność jest kolosalna, tego nie da się z niczym porównać. Już sama świadomość panowania nad 150-konnym potworem dodaje ci skrzydeł. Kiedy pędzisz złożony za szybą owiewki, a prędkość dochodzi do 300 km/h, świat ucieka do tyłu w szalonym tempie. No i ten dźwięk, to wycie smagniętej manetką gazu mechanicznej bestii.
Pod koniec prostej wychylasz się zza owiewki, by zwiększonym w ten sposób oporem aerodynamicznym wspomóc hamulce i czujesz jak szyba kasku niemalże miażdży ci nos. Kiedy uruchomisz wszystkie tłoczki hamulcowe, opóźnienie chce wyrwać ci mózg z czaszki, a maszyna ma ochotę stanąć dęba, potem już tylko szybka redukcja biegów i znów ta wspaniała muzyka rozjuszonego silnika.
Zaczynasz składać się w zakręt, czując opór na kolanie, kiedy muska asfalt. Przyspieszając na wyjściu z zakrętu czujesz, jak maszynę wgniata w nawierzchnię. Teraz już tylko opanowanie tendencji do zbytniego unoszenia przodu, kiedy przyspieszasz na prostej wykręcając silnik do ostatnich obrotów i cała zabawa zaczyna się od początku – wtedy wiesz, że naprawdę żyjesz.
L.W.: Powiedz, czy taka szybka jazda, pokonywanie zakrętów w karkołomnych pochyleniach, często niemalże przy pełnym kontakcie z konkurentem, a w szczególności wywrotki na torze, nie pozostawiają śladów w psychice?
T.K.: Kiedy jedziesz, nie możesz się bać, bo będziesz jechał wolno i przyjedziesz na metę na szarym końcu albo co gorsza, dostaniesz dubla, a to już plama na honorze zawodnika. Wywrotki, no cóż, jest to ryzyko wkalkulowane w ten sport, które trzeba świadomie podjąć, jeśli się w to bawisz.
Jadąc musisz być maksymalnie skoncentrowany. Jeśli się zdekoncentrujesz, to albo przyjedziesz ostatni, albo wypadniesz z trasy. Trzeba cały czas analizować swoje postępowanie i bacznie obserwować konkurentów. Jadąc za lepszym starasz się odkryć jego słabsze miejsca na torze i tam go wyprzedzać. Psychicznie każdy zawodnik reaguje inaczej na obciążenia związane ze ściganiem się, lepiej jednak oszczędźmy sobie dalszych dywagacji na ten temat.
L.W.: Superbike to w Polsce zupełnie nowa jakość dla kibiców. Mogą wreszcie zobaczyć prawdziwe, nowoczesne motocykle wyścigowe. Superbike wywodzi się z motocykli seryjnych, publiczność motocyklowa może więc bardziej utożsamiać się z zawodnikami. To podnosi atrakcyjność tego sportu, lecz Superbike to też zupełna nowość dla zawodników przyzwyczajonych w najlepszym razie do dwusuwowych dwieściepięćdziesiątek, najczęściej składanych we własnym zakresie i odstających poziomem od tego, na czym ścigają się na całym świecie. Powiedz, jakie były twoje pierwsze wrażenia na tym motocyklu?
T.K.: Kiedy pierwszy raz wsiadłem na superbike’a, a było to Kawasaki ZXR 750 w wersji seryjnej (121 KM), odebrałem go jako ciężki i szybki motocykl. Moja poprzednia wyścigówka, Rotax 250, ważyła 120 kg, a silnik rozwijał moc około 60 KM. Jeżdżąc na Kawasaki, wszystko musiałem robić szybciej. Na przykład podchodząc do zakrętu musiałem wcześniej rozpocząć składanie maszyny w łuk. Motocykl ten rozwija większe prędkości od Rotaxa, więc na wszelkie manewry mam mniej czasu, poza tym jest on cięższy (185 kg), a ja jestem lekki, więc składanie go w zakręt trwa dłużej i wymaga większego wysiłku. Inna jest też charakterystyka czterosuwu niż dwusuwu. Ma on znacznie lepsze hamowanie silnikiem, co jest zaletą, ale trzeba się do tego przyzwyczaić po przesiadce z dwusuwu. Jeżeli człowiek pozna i dobrze wyczuje sprzęt, jazda cięższym czterosuwem jest przyjemniejsza niż na dwusuwie.
L.W.: Czytelnicy „Świata Motocykli” są na pewno ciekawi, czym różni się jazda wyścigowa od normalnej, i jak ewentualnie dysponując normalnym motocyklem można przygotować się do uprawiania tego sportu? Jednym słowem – czy mógłbyś zdradzić trochę tajników jazdy wyścigowej?
T.K.: Cóż, na torze panują zupełnie inne „reguły gry”. Są stworzone idealne warunki do szybkiej jazdy. Tor jest szeroki, posiada znacznie lepszą przyczepność niż zwykła szosa, poza tym wszyscy jadą w tę samą stronę, zdarza się mniej przypadkowych sytuacji niż w ruchu ulicznym. Nie ma dziur, nierówności, koszmarnych studzienek, piasku, oleju itd. Nie wyjedzie nam z boku autobus, nie wbiegnie pod koła dziecko, nie wkroczy na jezdnię staruszka itp. Na torze nie muszę się koncentrować na tym, co dzieje się w ruchu ulicznym. Mogę się skupić tylko na jeździe, na tym, żeby pokonać łuk po optymalnej linii, żeby jak najpóźniej hamować, krótko mówiąc, żeby jechać jak najszybciej.
Szybka jazda na ulicy może skończyć się na jakimś samochodzie lub na latarni. Nie namawiam nikogo do szybkiej jazdy po ulicach, bo to niebezpieczna zabawa. Wszystkich owładniętych „demonem szybkości” zapraszam na Tor Poznań, na kurs doskonalenia jazdy motocyklem. Tam można wyszaleć się w bezpiecznych warunkach. Jazda po torze umożliwia szybkie zapoznanie się ze swoimi możliwościami i z dużymi prędkościami, oraz podnoszenie kwalifikacji pod okiem zawodników wyścigowych.
L.W.: Czy mógłbyś opowiedzieć historię swoich startów w klasie Superbike na krajowych torach?
T.K.: Zespół wyścigowy Kawasaki Superbike Team Poland powstał w 1992 roku. Do jego powstania mogło dojść dlatego, że firma z Akashi chciała wejść na polski rynek, nie bez znaczenia była też pomoc dyrekcji FSO. W zespole było dwóch kierowców: Włodzimierz Kwas i ja. Motocykl, który wtedy dostałem, to seryjny ZXR 750 R z silnikiem o mocy 125 KM i podwoziem przygotowanym do wyścigów. W serii krajowych eliminacji ‘92, pierwsze miejsce zajął Kwas, drugie ja, lecz nie przyznano nam tytułów mistrzowskich, bo w tej klasie było jeszcze wtedy zbyt mało zawodników.
W 1993 roku przesiadłem się już na prawdziwego superbike o mocy 140 KM, którego przejąłem od Włodzimierza Kwasa, gdy ten postanowił zakończyć swoją karierę zawodniczą. Na tym motocyklu wygrałem wszystkie eliminacje i zdobyłem tytuł Mistrza Polski. W 1994 roku po raz drugi byłem najszybszy w swojej klasie, lecz PZM nie przyznał mi tytułu mistrzowskiego, ponieważ było za mało sklasyfikowanych polskich zawodników.
W tym roku Mistrzostwa Polski miały mieć status międzynarodowy, lecz z trzech eliminacji odbyła się tylko jedna, w Stalowej Woli. Eliminacje w Poznaniu nie odbyły się, a planowane w Kielcach stoją pod znakiem zapytania. Podczas wyścigu ulicznego w Stalowej Woli z powodu zbyt małej liczby zawodników nie przyznano punktów do mistrzostw. Już wtedy stało się dla mnie jasne, że i w tym roku los Mistrzostw Polski jest niepewny. To wielka szkoda, bo przecież każdy zawodnik chciałby występować przed własną publicznością.
L.W.: W „cywilizowanym” świecie wyścigi są chyba najpopularniejszą dyscypliną motocyklowych zmagań. U nas jest zgoła inaczej. Jakie są twoim zdaniem tego przyczyny?
T.K.: Ten sport jest drogi, kluby mają za mało pieniędzy aby zakupić nowy sprzęt, brak również sponsorów, bo firmy nie widzą w tym sporcie (a raczej w jego polskim wydaniu) reklamy. Niektórzy zawodnicy nie chcą inwestować we własny sprzęt, a PZM nie jest zainteresowany wspieraniem finansowym klubów. Od kilku lat wyścigi powoli obniżają swój poziom, bo eliminacje zostają przesuwane z terminu na termin, brak organizatorów z prawdziwego zdarzenia, którzy by mogli zorganizować imprezy wysokiej rangi mogące przyciągnąć zawodników z zagranicy.
W tej sytuacji tych kilku ambitniejszych jeźdźców, którzy chcą się ścigać, widząc, że w kraju nic się nie dzieje, aby ta dyscyplina odżyła, startują w Otwartych Mistrzostwach Czech i tam zdobywają punkty. Spośród krajów Europy środkowowschodniej tylko Czesi, mimo że mają takie same problemy jak my, potrafili zorganizować ciekawe zawody i ściągnąć zawodników z zagranicy.
Jednym z powodów, dla których nie przybywa nowych zawodników, mimo że potencjalnych chętnych nie brak, jest problem ze zdobyciem licencji wyścigowej. W sporcie samochodowym system pozyskiwania nowych zawodników działa prawidłowo, tzn. na początku sezonu odbywa się zgrupowanie na Torze Poznań. Pod koniec zgrupowania młodzi adepci „wykręcając” odpowiedni czas okrążenia i wykazując się znajomością wyścigowych regulaminów, zdobywają licencję wyścigową. Natomiast w wyścigach motocyklowych adept musi zdobyć licencję na motocyklu terenowym w imprezie z cyklu Pucharu Polski.
L.W.: Powiedzmy teraz może parę słów o twoich startach zagranicznych.
T.K.: W tym roku zrobiliśmy podejście do 4 z 12 eliminacji Mistrzostw Europy: w Monzy we Włoszech, w Salzburgu w Austrii, w Moście w Czechach i w Assen w Holandii. Na treningach zawsze udawało mi się „wykręcić” czas kwalifikujący mnie do startu w wyścigu, co już jest pewnym osiągnięciem, bo nie wszystkim zawodnikom się to udaje i część z nich po treningach odprawiana jest z kwitkiem. Ci w dalszej części zawodów uczestniczą już tylko w charakterze kibica.
W Monzy wywalczyłem 26 pole startowe na 29 sklasyfikowanych do wyścigu. Ze startu wyszedłem dobrze, lecz niestety długo nie powalczyłem, bo już na pierwszym okrążeniu pękł nowiutki łańcuch wyścigowy. W Salzburgu ruszyłem do boju z 29 pola startowego (na 34 sklasyfikowanych). Zaraz po starcie byłem 18, udało mi się przesunąć o 11 miejsc do przodu, lecz tu zanadto poniosła mnie moja sportowa złość i za bardzo opóźniłem hamowanie przed szykaną, przez co wyścig zakończyłem na własnych plecach. No cóż, zdarza się, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Najbardziej udany był występ w Moście. Wystartowałem z 24 pola, a metę osiągnąłem na 19 pozycji, tak więc wreszcie moglem trochę dłużej poszaleć na torze. Miłym wspomnieniem z Mostu będzie też dla mnie udział polskich kibiców-motocyklistów. Zgotowali mi taką owację, że aż inni zawodnicy na padoku zaczęli się rozglądać, co się dzieje, kto to jest ten Kędzior? W Assen niestety nie powalczyłem. Cały czas lał straszny deszcz i coś nawaliło w elektronice motocykla, tak że mój „Kawasak” nie przejawiał zbytniej chęci do jazdy. A mówią, że „przecinaki” nie mają duszy…
L.W.: Plany na przyszłość?
T.K.: W przyszłym roku chciałbym wziąć udział we wszystkich eliminacjach Mistrzostw Europy, lecz będzie to możliwe jeśli znajdę odpowiednich sponsorów.
L.W.: Jak widzisz swoje szanse?
T.K.: W tym roku zdobywam doświadczenia, poznaję tory i konkurentów. Obsada ME jest bardzo silna, startują bardzo dobrzy zawodnicy, lecz może w przyszłym roku uda się wywalczyć dobre miejsce.
L.W.: Życzę ci powodzenia w realizacji tych planów. Na koniec powiedz jeszcze parę słów o swoim sprzęcie.
T.K.: Jeżdżę na motocyklu Kawasaki, który jest przygotowany specjalnie na ME. Rama pochodzi z modelu 92 i jest zaopatrzona w najnowszej generacji zawieszenia holenderskiej firmy WP (White Power). Koła i sześciotłoczkowe zaciski hamulcowe pochodzą z renomowanej niemieckiej firmy PVM. Wyścigowe opony otrzymałem dzięki uprzejmości firmy Pirelli Polska. Przy okazji chciałem też podziękować firmie Super Bike z Warszawy za pomoc w przygotowaniu motocykla na ten sezon, a firmie Motopol za środki smarne i oleje Motul.
Silnik mojego motocykla został wyposażony w zestaw specjalnych części Kawasaki Racing Kit 95, dzięki któremu osiąga moc ponad 160 KM. Tak przygotowany motocykl rozpędza się od 0 do 100 km/h w 2 sek., a od 100 do 200 km/h w 3,7 sek. Prędkość maksymalna to ponad 300 km/h. O jego możliwościach najlepiej świadczy fakt, że na czwartym biegu, przy 8000 obr./min, na wyjściu z zakrętu przednie koło potrafi oderwać się od podłoża. Odbywa się to przy prędkości ponad 200 km/h.
Nie znaczy to, że niczego już nie można w tym sprzęcie poprawić. Kawasaki waży 166 kg, czyli jest jeszcze i tak o 6 kg za ciężki w stosunku do minimalnej wagi określonej regulaminem klasy Superbike. Na następny sezon będziemy chcieli „odchudzić” go o te 6 kg.
L.W.: Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: Jerzy Szymański