Był szary, posępny, kwietniowy dzień, w którym odchodząca zima triumfuje nad nieśmiałą jeszcze wiosną. Sztormowy wiatr szarpał palta zebranej wzdłuż szosy grupki ludzi. Nagle przez jęk wichury dał się coraz wyraźniej słyszeć obcy dźwięk. Burza? W kwietniu? Nie! Ku zebranym widzom, świadkom tego zdarzenia, pędził samotny motocykl.
Za aerodynamiczną owiewką siedział skulony, odziany w skórzany kombinezon śmiałek. Motocykl, grzmiąc opatrzonym w megafon wydechem, minął białą linię i zaczął oddalać się ku horyzontowi. Operator Polskiej Kroniki Filmowej zaklął szpetnie. Motocykl jechał zbyt szybko, by utrzymać go w kadrze. Przez ułamek sekundy zebrani mogli odczytać namalowany na czerwonej owiewce stylizowany numer „350″ i napis „Junak”.Na moment cała uwaga zebranych koncentruje się na grupie chronometrażystów. Wynik? Chwila wahania… Odczyt ze smukłych wskazówek stoperów… 24,3 sekundy, czyli 148,1 km/h ze startu lotnego! Teraz jeszcze raz, lecz w przeciwnym kierunku – takie są wymogi regulaminu. Silny boczny wiatr niemal spycha motocykl ze zbyt wąskiej, betonowej drogi. Kierowca musi pochylić motocykl, by przeciwstawić się naporowi wichru. Po chwili mija białą linię. Tym razem, mimo wiatru, wynik był lepszy: 151 km/h. A więc średnia wynosi 149,3 km/h. Rekord Polski!
Było to 15 kwietnia 1959 r. Na prostym, trzykilometrowym odcinku betonowej autostrady pomiędzy Malborkiem a Tczewem odbyła się próba bicia polskiego rekordu prędkości na motocyklu. Bohaterem dnia był Junak i jego kierowca – Franciszek Stachiewicz. Rekord ustanowiony 36 lat temu jest po dziś dzień niepobity!
Spytacie: a co to jest 150 km/h? I dużo, i mało. Mało, biorąc pod uwagę ówczesny bezwzględny rekord świata należący do Niemca Wilhelma Herza, który na bolidzie NSU 500 osiągnął w 1956 roku prędkość 338 km/h. Ale była to maszyna skonstruowana specjalnie do bicia rekordu. Dwucylindrowy silnik z kompresorem dawał moc 110 KM. Ten sam kierowca osiągnął także na NSU, lecz już 350, prędkość 304 km/h ze startu lotnego. Jak miał się do tego nasz skromny Junak 350?
Przed wojną polski rekord prędkości należał do Michała Nagengasta. Na motocyklu Rudge 500 Replica osiągnął on 163 km/h. Po wojnie nowo powstały Polski Związek Motorowy wprowadził nowy regulamin dotyczący krajowych rekordów prędkości. Podstawowym warunkiem było, aby motocykl był polskim produktem – co najmniej silnik powinien być krajowej konstrukcji i wykonany w kraju. Nota bene regulamin ten obowiązuje bez zmian do dziś. 36-letni rekord zdaje się być niezagrożony jeszcze przez długie lata. Ale jak doszło do jego ustanowienia?
Dyrekcja Szczecińskiej Fabryki Motocykli, chcąc zainteresować swym produktem szerokie rzesze motocyklistów, postawiła na sport. Niejako przy okazji miał to być poligon doświadczalny dla nowych rozwiązań i udoskonaleń. Dyrekcja zakładu podpisała z Gdańskim Klubem Motocyklowym „Budowlani” porozumienie, na mocy którego fabryka miała nieodpłatnie dostarczyć klubowi kilka seryjnych motocykli, za co ten zobowiązał się przystosować je do startów w zawodach. Wszelkie udoskonalenia i spostrzeżenia wynikłe podczas eksploatacji miały być wykorzystywane w macierzystej wytwórni i wprowadzane do produkcji seryjnej.
Nastały złote czasy zarówno dla SFM, jak i klubu ,,Budowlani”. Junaki zaczęły startować w zawodach, przynosząc klubowi i fabryce wiele tytułów mistrzowskich. Kierownik klubu – Jerzy Dąbrowski – dostrzegł szansę w biciu rekordu prędkości. „To był pomysł Dąbrowskiego z biciem rekordu – mówi Franciszek Stachiewicz. – Kiedyś przyszedł do mnie i powiedział: Może byśmy tak zrobili wszystkim niespodziankę? Przygotuj motocykl, a ja zobaczę, co się da zrobić.” Franciszek Stachiewicz miał wówczas 25 lat, ale już wtedy był okrzyknięty łowcą trofeów. W pierwszych zawodach, w jakich wystartował – w wyścigu ulicznym o Wielką Nagrodę Bałtyku w Gdyni, zdobył bezapelacyjne pierwsze miejsce. Miał wtedy… 15 lat! Potem przyszły starty w motocrossie i sześciodniówkach. Losy Stachiewicza i Junaka splotły się nierozerwalnie.
Do bicia rekordu wykorzystano jeden z seryjnych motocykli, które fabryka dostarczyła do motocrossu – zasadniczej dyscypliny sportu uprawianej w klubie „Budowlani”. Silnik poddany został niewielkim przeróbkom. Rozwiercono fabryczny gaźnik, zwiększono nieco stopień sprężania, wypolerowano kanały w głowicy, dostrojono wydech, zakładając zamiast tłumika megafon. Silnik był precyzyjnie ustawiony i uregulowany. Przełożenie było tak przystosowane, że pierwszy bieg był prawie tak szybki, jak standardowy drugi, a następne były już zestopniowane w krótszych odstępach. Paliwem była zwykła benzyna, taka, jaką można było wówczas kupić na każdej stacji benzynowej. Później te same przeróbki stosowano w motocyklach startujących w mistrzostwach Polski w motocrossie.
W podwoziu rekordowego Junaka nie poczyniono żadnych zmian. Nawet opony pozostały te same, montowane fabrycznie marki „Dogum”. Aby zmniejszyć ciężar z motocykla zdjęto wszystko, co zdawało się niepotrzebne. Kierownicę zastąpiły niskie „cliponsy” przykręcone bezpośrednio do rur teleskopów. Dominującym elementem w sylwetce była owiewka – wyklepana z jednego arkusza blachy aluminiowej. Pośpiech, w jakim powstawał rekordowy Junak, nie pozwolił na zabudowanie pełnej osłony aerodynamicznej. Czas naglił. Dyrekcja SFM potrzebowała spektakularnego sukcesu.
Próbie bicia rekordu towarzyszyła niepewność. Boczny wiatr osiągał 6° w skali Beauforta. Przywiezione z Krakowa przyrządy do elektrycznego chronometrażu nie chciały za nic działać. Zbuntowały się fotokomórki. Sędzia z ramienia PZM zadecydował: mierzymy ręcznymi stoperami. W zasadzie ze startem należałoby poczekać, aż ucichnie wichura, lecz pociągnęłoby to za sobą dodatkowe koszty, na które klubu nie było stać. Po krótkiej naradzie Stachiewicz zdecydował się jechać. 3-kilometrowy fragment autostrady pomiędzy Malborkiem a Tczewem biegł poprzez niczym nieosłonięty fragment żuławskiej równiny. Dwie, odległe od siebie o 1000 m białe linie wyznaczały bazę pomiarową.
Porywisty wiatr był głównym przeciwnikiem Stachiewicza – obudowany motocykl był bardzo czuły na jego podmuchy. Szczególnie tam, gdzie przy drodze stali ludzie, tworzyły się zawirowania przerzucające pędzący motocykl o ponad metr. Na próbach przeprowadzanych kilka dni wcześniej uzyskiwano ponad 150 km/h. Jednak wiatr i zmieniona, nieco wyższa owiewka spowodowały gorsze osiągi motocykla. Na próbie ze startu stojącego uzyskano czasy 35,6 i 34,7 sek, co dawało średnią z obu przejazdów 35,15 sek. 1 km ze startu lotnego został pokonany ze średnią prędkością 149,3 km/h. Pobity został rekord Polski ustanowiony jesienią 1954 roku przez Krzysztofa Bruna na WFM 125, wynoszący 128,5 km/h.
A co stało się z rekordowym Junakiem? Zdjęto z niego owiewkę, zmieniono przełożenia i opony. Motocykl-łamacz rekordów prędkości, wystartował w… Mistrzostwach Polski w motocrossie! Mało znany jest epizod z próbą poprawienia rekordu. Franciszek Stachiewicz, wyczerpując możliwości zwiększania mocy silnika poprzez jego precyzyjne strojenie, zdecydował się na powiększenie pojemności skokowej do 500 ccm poprzez zwiększenie średnicy i skoku tłoka. W ten sposób powstało kilka legendarnych silników 500 doskonale potem spisujących się w motocrossie. Kilka z nich trafiło do badań w fabryce. Niestety, ich dalszy los nie jest znany.
Pan Franciszek jeden z takich silników zamontował na próbę w zwykłym, szosowym podwoziu. Podobno podczas prób zmierzona prędkość ze startu lotnego wyniosła 192 km/h. Ponieważ motocykl pozbawiony był owiewki, można szacować jego maksymalną szybkość na trochę ponad 200 km/h. Niestety, czasy się zmieniły. SFM nie wykazała zainteresowania biciem nowego rekordu, a klub „Budowlani” nie miał możliwości zorganizowania próby we własnym zakresie. A więc przypomnijmy: najszybszym polskim motocyklem jest od 36 lat Junak. Ciekawe, jak długo jeszcze?