Drugi bieg włączony. Biegnę kręcąc rolką gazu. Koniec chodnika i nic. Aha, trzeba wyciągnąć zapałkę z przerywacza i pobiec w drugą stronę. Najpierw nieśmiałe „bam, bam” i powoli silnik zaczyna równo pracować. Wskakuję na siodełko i rozpędzam się, ale już trzeba zwalniać. Niestety przepustnica zawiesiła się, a ja nie mogę wyłączyć sprzęgła…
Jadę dalej. Przede mną nieciekawie. Powyciągane częściowo trylinki, wykopy, gdyż będą tutaj budować wiadukt „Saska” nad Trasą Łazienkowską. Wrzucić na luz też już nie mogę, bo bardzo podrzuca, a ja muszę trzymać mocno kierownicę. Depnąć na hamulec nawet nie przyszło mi do głowy. Na szczęście układ paliwowy zapycha się, więc staję w rozkopanej ziemi, trochę spanikowany, ale za to dumny i szczęśliwy. Jak na ucznia szóstej klasy podstawówki, wrażeń jest dość. Oglądam się do tyłu. Moi dużo starsi koledzy motocykliści wręcz tarzają się ze śmiechu. Mój sprzęt to Zündapp 200, mozolnie uzupełniany w ośki i śrubki na „ciuchach”. Z kołem przednim Royal Enfield WD/CO, kierownicą i przerobionym gaźnikiem WFM.
W dużej piwnicy, gdzie stały Victoria, Triumph oraz pierwszy i ostatni model eshaelki, leży sobie pod ścianą Zündapp zdegradowany do funkcji transplantanta. Kierownica poszła do Wanderera setki. Koła zdjęte. Zrobiło mi się żal pięknego motocykla i zdecydowałem się na pierwszy raz.
Zakłady Zündapp powstałe w roku 1917, znane jeszcze jako Zünd und Apparatenbau, produkowały wszystkie rodzaje motocykli. W odróżnieniu od słynnych BMW i DKW, produkowały zarówno dwu-, jak i czterosuwowe maszyny. Może właśnie to spowodowało, że firma tak niewielką wagę przykładała do rywalizacji z niemieckimi konkurentami na rynku samochodowym. Były motocykle tanie i drogie, turystyczne i sportowe. O smukłej sylwetce, lśniąca niklami czterocylindrówka K 800 oraz spełniający marzenia o potędze i zniszczeniu wojskowy KS 750.
Odbudowując motocykl pamiętajmy jednak, że jeździć trzeba zacząć już na tym, co na razie udało nam się złożyć. Pozwala to szybciej nawiązać kontakty i w rezultacie uzyskać brakujące informacje, wzory lub dokonać udanych zakupów. W moim przypadku wyjazd do Kazimierza w 1988 roku stworzył możliwość zakupu modelu DBK 250 od Piotra, który mieszka w Warszawie o parę kroków ode mnie! W połączeniu z tym, co już miałem, mogłem już walczyć o naprawdę oryginalny motocykl, na co poświęciłem cały mój czas i zasoby finansowe. Mój wysiłek zdobył uznanie na Rotor Rally ’93 i RR ’95 – Mistrzostwach Polski w Olsztynie w postaci nagrody za najbardziej oryginalny motocykl w klasie do 1940 i 1945 r.
Zaczynem do docelowego oryginału był mniejszy model: DBK 200. Brzydko pomalowany, z tyłem przerobionym na suwaki, spełnia jednak moje nadzieje, będąc szybkim i niezawodnym motocyklem. Jest rok 1986. Bieszczady, osiedle robotnicze Rzepedź między Szczawnym i Komańczą. Ja i moi dwaj koledzy, Ziut i Waldek, podejmujemy decyzję o wypadzie do Cisnej. Waldek werbuje swojego kolegę, posiadacza nowiutkiej CZ 350, dając mu kartki i pieniądze na benzynę. Ruszamy, ale droga będzie prowadzić przez góry i lasy. Po przejechaniu dwóch kilometrów kończy się asfalt, trochę kamienia tłuczonego i już jedziemy po świeżej trawce na wierzchołku niewielkiej góry. Droga istnieje tylko teoretycznie; mamy przed sobą widok na Chryszczatą. Łagodny zjazd w kierunku następnego wzniesienia oddzielonego malutkim potoczkiem. Duże, betonowe, popękane płyty przerzucone przez strumyk i niewiarygodnie strome wzniesienie zdeptane przez owce. No cóż – daję czadu. Podskakując na nierównościach przy wtórze ryczącego silnika wdrapujemy się na wierzchołek, budząc niepokój wśród pasącego się stadka.
Nagle Ziut krzyczy, abym się zatrzymał. „Czemu?”. „Nie ma ich” – odpowiada. Zawracamy na piechotę. Smętnymi zygzakami, podkręcając co rusz obroty cezetka pnie się do góry; pasażer idzie piechotą. Aby dojść do takich wyników, nie należy gardzić dwusuwami i zdać sobie sprawę, że Zündapp jest rasową maszyną w każdej postaci.
Jeśli jedziesz pociągiem i spoglądasz na wijącą się obok dróżkę, widzisz tam siebie, jak omijasz wyboje i przejeżdżasz przez wąskie mostki, to już pierwszy krok został zrobiony. Zaś aby efekt końcowy nie był totalnym nieporozumieniem, zacznijmy od skrzyni biegów. Jest to bardzo prosty, trzystopniowy mechanizm, który trzeba dokładnie zdystansować, tak aby sprzęgła kłowe do końca się zazębiały. W rodzinie DB 200, DB 250, DBK 200, DBK 250 jest to rzecz powszechnie lekceważona, co prowadzi do wycinania zębów i w efekcie wyskakiwania każdego z trzech biegów. Sprzęgło tarczowe występuje w wielu odmianach. Odmiana stalowo-aluminiowa na 9 lub 11 tarcz ściskanych na 6 zwykłych sprężynach jest najlepsza dla początkujących. Przy zatarciu tłoka sprzęgło „puszcza” i motocykl z kierowcą uchodzą cało. Łańcuszek sprzęgłowy, dwurzędowy dla modeli 250, jest bardzo dobrej jakości i wcale nie trzeba go wymieniać. Przy kole zamachowym ważne jest, by siedziało pewnie na stożku, gdyż mogą nastąpić przemieszczenia materiału na skutek „przemielenia” klina lub luzów na nim. Wał korbowy jest niedzielony. Za to stopa korbowa dzielona razem z koszyczkami do rolek. Wbrew wszelkim regułom oraz narzekaniom na wał Zündappa, jest to nie pierwsza, lecz ostatnia rzecz, jaka zużywa się w rodzinie dwusetek.
Prądnica głównie Noris 30 lub 50 W, typ SDZ lub MLZ, gdzie do każdej z nich inna będzie obudowa silnika i stożek pod wirnik na wale korbowym. Tłok nie dający się zaadaptować od czegokolwiek innego, należy dorabiać lub może lepiej zostawić, bo szlif robi się tylko w ostateczności. Może na początku wystarczy zregenerować główkę korbowodu i zrobić nowy sworzeń i pierścienie, których optymalna grubość wynosi 2,5 mm, nie może być mniej jak 2,3 mm. System przepłukiwania Zündapp, dwa rodzaje, daje lepsze niż w innych napełnianie i opróżnianie cylindra, a dla koneserów inną, oryginalną pracę silnika.
Przy zapłonie bateryjnym, niezawodnej cewce Noris plus nieprzestawialnym wale korbowym, silnik ten musi „palić”, chyba że nie ma prądu lub benzyny. W modelach tych ważne jest, aby nie bawić się w zmniejszanie zużycia paliwa. Optymalna mieszanka 1:25 powinna być dawana w takiej ilości, aby tylko nie trzeba było wymieniać świec. Z rur musi się wyraźnie dymić, inaczej przy dłuższej trasie i dużej prędkości może nastąpić „przycierka” nawet na dotartym silniku.
Jeśli chodzi o sylwetkę, to z przedwojennych reklamówek dowiadujemy się, że jest to: „Maszyna luksusowa, o rzucającej się w oczy elegancji i szczególnie dobrym wyposażeniu, w kształcie i liniach dorównująca nieosiągalnie pięknym naszym kardan-modelom… Szczególnie piękna w konstrukcji dzięki zastosowaniu lekkiej niezniszczalnej ramy z prasowanej stali i widełek przednich z tego samego tworzywa”.
W motocyklu moim zdecydowałem nie montować tylnego siedzenia, ponieważ chciałem zachować niską, sportową sylwetkę. Siodło jest zresztą wyposażeniem dodatkowym; zostawiłem tylko podnóżki pasażera. Poza tym na oryginalnych przedwojennych oponach wożąc kogoś z tyłu nie pojeździłbym długo.
Zamontowane na kierownicy zegar ośmiodniowy Jaeger i szperacz Boscha są już tylko dodatkowymi prezentami dla wiernej maszyny. Później dodawałem nową dźwigienkę ssania, oryginalną końcówkę do świecy, a to ładniutkie światełko odblaskowe, a to gumę na kopniak, bo taka już dalej musi być kolej rzeczy. W przyszłości będą skórzane sakwy do bagażnika i osłony na nogi. Lampa tylna niedokładnie ta, co powinna być, zostanie już niedługo wymieniona.
Trzeba będzie dokończyć retuszu (oryginalnych) paneli na zbiorniku paliwa, gdyż w swoim czasie nie mogłem dobrze dobrać właściwego koloru tła do napisów, tam gdzie zostały uszkodzone. Maszyna jest w każdej chwili gotowa do drogi. Wystarczy tylko zamontować akumulator, przelać gaźnik, wcisnąć kluczyk; z wygodnej pozycji, nie podnosząc się z siodełka, lewą nogą w przód kopnąć rozrusznik i pojechać na rajd, choćby na sam koniec świata.
Tekst: Miłosz Sobolewski
Zdjęcia: Krzysztof Wydrzycki