Motocykliści podróżujący przez Amerykę Północną najczęściej wybierają ciężkie cruisery, które są tu naturalnym elementem krajobrazu i kolejną lokalną atrakcją turystyczną. Pewien Duńczyk postanowił podejść do sprawy nieco inaczej i przemierzył prawie dziewięć tysięcy kilometrów przez USA i Kanadę na dwusuwowym motocyklu zbudowanym ponad 50 lat temu w Niemieckiej Republice Demokratycznej.
Na skróty:
Wprowadzenie – Marcin Pendowski
Kim Scholer to mój dobry motocyklowy kumpel. Jest „ambasadorem” motocykli Nimbus – wydaje wąsko sprofilowane czasopismo „Nimbus Tidende” i pomaga nimbusiarzom z całego świata w restaurowaniu tych zabytkowych duńskich motocykli. Uwielbia podróżować i poznawać ludzi. Swoim Nimbusem dwa razy przeciął w poprzek Amerykę Północną i raz pojechał nim do Japonii przez całą Eurazję.
Przedwojennym, powolnym i sztywnym Nimbusem zrobił wiele tysięcy kilometrów, ot tak, dla przygody. Kim jest też fanem, ogólnie ujmując, „bloku wschodniego” i motocykli z tego regionu, szczególnie enerdowskiej MZ ES 250/2 Trophy. Pewnego dnia wpadł na pomysł, żeby zrobić coś jeszcze bardziej odlotowego – przejechać USA i zahaczyć o Kanadę tę „sztazikowską”, dwusuwową ćwiartką. Dlaczego właśnie tym motocyklem? Raz, że jest on tam kompletnie egzotyczny, a dwa – ma komfortowe, miękkie zawieszenie. Kim przysłał mi opis tej wyprawy, a ja miałem przyjemność przygotować dla was jego polską wersję.
Początek przygody
Na początku 2018 roku wysłałem moją MZ ES 250/2 z przyczepką PAV z Danii do Los Angeles. Ta 48-letnia emzetka była już przeze mnie dokładnie objeżdżona, w ciągłej eksploatacji od 6-7 lat. Miała zmodyfikowany, elektroniczny zapłon, pięciobiegową skrzynię biegów, gaźnik Mikuni, lepsze hamulce i wzmocnioną ramę. Odbyłem na niej wiele długich podróży i wiedziałem, że jest wystarczająco wygodna i niezawodna, i że jest po prostu dobrym motocyklem turystycznym. Plan był taki, by przejechać nią przez całe Stany Zjednoczone, aż do Nowego Jorku, a następnie sprzedać ją, zamiast wysyłać do domu. Wiele lat temu przejechałem podobną trasę (tylko w odwrotnym kierunku) na duńskim czterocylindrowym Nimbusie. Wtedy, gdy już dotarłem do Oceanu Spokojnego, zabrakło mi czasu i pieniędzy na dalszą podróż. Poza tym chciałem wrócić do kobiety, którą poznałem na Wschodnim Wybrzeżu. Tak więc nigdy nie udało mi się zobaczyć południowego zachodu USA. Ta bardzo piękna część tego wielkiego kraju była więc tym razem pierwsza na mojej liście.
Akrobacje dwupłatowców
Kiedy MZ dotarła do Los Angeles, spędziłem tydzień jako turysta, jeżdżąc do ciekawych sklepów motocyklowych, takich jak The Garage Company, czy kolekcji samochodów w stylu The Petersen Museum (by wymienić tylko te najważniejsze). Zauważyłem też wszędzie duże pompy olejowe, nawet w dzielnicach mieszkalnych. I jeszcze warsztat samochodowy z sześciokołowym dragsterem z silnikiem odrzutowym MiG 21. Dziwne miasto…
MZ okazała się dobrym motocyklem do poruszania się po ogromnym, fascynującym systemie autostrad w Los Angeles. Czasami monstrualnych rozmiarów ciężarówki wyprzedzały mnie z każdej strony jednocześnie. Było to i straszne, i zabawne jednocześnie. Podobnie wspominam moją „przejażdżkę” (a może przelotkę?) dwupłatowcem Boeing Stearman Kaydet z 1943 roku, wykonującym akrobacje nad Oceanem Spokojnym. Jak powiedział później pilot: „Niektóre manewry są bezpieczne, niektóre są legalne, a niektóre są bezpieczne i legalne”. Zrezygnowanie ze śniadania tego konkretnego poranka było prawdopodobnie moją najmądrzejszą decyzją podczas całych wakacji. Następnie obrałem kurs na Dolinę Śmierci, po której odwiedziłem Las Vegas, Zaporę Hoovera, małą część Drogi 66, Wielki Kanion, Pustynię Pstrą (Painted Desert) i Góry Skaliste w Kolorado. A to tylko niektóre z imponujących widoków, jakie spotkałem po drodze.
W miastach ludzie jeździli mieszanką wszystkich marek i typów motocykli, ale na Środkowym Zachodzie Ameryki, w tak zwanym Heartland, wyraźnie dominowały duże Harleye. Tak samo na pustyniach i w górach, gdzie grupy wycieczkowe Europejczyków decydowały się zazwyczaj na największe (i najgorsze) Electry Glide, jakie można było wypożyczyć. Sądząc po nerwowym sposobie, w jaki prowadzili te półtonowe „behemoty” na górskich zakrętach lub przewracali je na parkingach, zdecydowanie lepiej by im było z czymś nieamerykańskim, jak chociażby BMW F 650 GS.
Spadek mocy
MZ w mojej rodzinnej Danii działała dobrze, ale teraz z jakiegoś powodu spadła jej moc. Przyczyn tego stanu nigdy nie odkryłem, choć spędziłem dobry tydzień pracując przy motocyklu i sprawdzając wszystko po kolei. Rozciąłem nawet rurę wydechową, żeby zerknąć, czy nie jest zatkana. Przejechanie przełęczy górskich na wysokościach ok. 3500 m n.p.m. dysponując mocą 10-11 KM nie było łatwe, w dodatku ciągnąłem za sobą przyczepkę. Podczas jazdy pod górę często redukowałem do drugiego biegu. Zjazd z góry przy prędkości 110 km/h nie stanowił już problemu, ponieważ przyczepa prawie nie dawała o sobie znać, nawet przy pełnym załadunku.
Jednym z najlepszych miejsc, w których się zatrzymałem, było Guffey w Kolorado, u handlarza Nimbusami o imieniu Travis. Wysyłaliśmy sobie e-maile od lat, ale nigdy nie spotkaliśmy się osobiście. W górach nawet starzy hipisi i liberałowie tacy jak on są uzbrojeni, bo jest tam dużo jeleni, antylop i innych smacznych zwierząt. Bardzo dobrze jedliśmy, kiedy tam byłem… Travis próbował nawet nauczyć mnie strzelać z pistoletu, ale, jak się okazało, miejscowa dzika zwierzyna nie miała się z mojej strony absolutnie czego obawiać .
Muzeum Twisted OZ
Gdy zjechałem z gór, jazda z prędkością 75-85 km/h przez płaski krajobraz była przyjemna, w czym pomagał Vayu, hinduski bóg wiatrów, który zaaranżował stały wiatr w plecy przez większość drogi. Jeśli od czasu do czasu pojawiał się wiatr czołowy lub silny wiatr boczny, musiałem zrzucić bieg do czwórki i jechać dalej z prędkością 70 km/h albo próbować „doczepić się” do ogona ciężarówek podczas pokonywania odcinków autostradowych. W większości przypadków wybierałem po prostu mniejsze i mniej uczęszczane drogi.
Moim pierwszym celem na prerii było muzeum motocyklowe Twisted OZ w Augusta w stanie Kansas. Znalazłem je w internecie i bardzo spodobała mi się jego nazwa. To wspaniałe miejsce z wieloma smacznymi kąskami do obejrzenia, takimi jak Straight Six Indian czy długi, czarny streamliner z dwoma silnikami Vincenta zasilanymi sprężarką, który jeździł po Bonneville Salt Flats. Gdy dotarłem na miejsce, akurat zjawił się tam również właściciel przybytku, Kelly Modlin. Po tym, jak oprowadził mnie po swoim muzeum, zasugerowałem mu kupno mojej MZ po zakończeniu wycieczki. Kelly’emu bardziej zależało na tym, aby motocykle z jego kolekcji były gotowe do jazdy i wiązały się z nimi dobre historie, niż na tym, aby były w 100% oryginalne. Najwyraźniej spodobała mu się historia tej emzetki, bo zgodził się na moją (rozsądną) cenę i dotrzymał słowa o zakupie.
Zabawa w kurczaka z ciężarówkami
Z Augusty pojechałem na północ. Trafiłem na autostradę, gdzie kierowcy ciężarówek lubili grać ze mną w coś w rodzaju „kurczaka”. Gdy jadąc pod górę ciężko pracowałem nad utrzymaniem minimalnej prędkości 70 km/h, widziałem ich w lusterkach, jak niemal wpadali na mnie z prędkością 110-120 km/h, a potem objeżdżali w ostatnim możliwym momencie. Tylko jeden z nich „wygrał”, strasząc mnie na pasie awaryjnym. Dranie…
Kolejny tydzień spędziłem w towarzystwie różnych ludzi, wśród których był przyjaciel jeżdżący Nimbusem w okolicach Chicago. Jestem głęboko zaangażowany w światową społeczność Nimbusa i dzięki temu znam wielu Amerykanów i Kanadyjczyków. Następnie odwiedziłem imponujące muzeum US Air Force w Dayton w stanie Ohio, gdzie jedyny raz w czasie mojej 2,5-miesięcznej podróży złapał mnie deszcz. Klimat w USA bywa czasami dosyć ekstremalny, ale miałem to szczęście, że udało mi się tego uniknąć. Krótko po moim powrocie do Danii ludzie pisali do mnie o 53-stopniowych upałach w Dolinie Śmierci, rekordowych opadach deszczu oraz powodziach i tornadach na Środkowym Zachodzie.
Problemy mechaniczne
Podróżując na długich dystansach tak starym motocyklem nie da się oczywiście uniknąć drobnych awarii. Już w Los Angeles wyzionął ducha napęd prędkościomierza przy tylnym kole. Naprawa była łatwa, wystarczyło zamontować zamiast niego prędkościomierz rowerowy. Jedyne poważniejsze problemy, jakie napotkałem, to dwa przebicia tylnej opony i łożysko tylnego koła, które wymagało wymiany. Nie zabrałem ze sobą łatek i żelazka do opon ani części zamiennych, więc we wszystkich trzech przypadkach trzeba było przetransportować motocykl do najbliższego warsztatu. Było to trochę kosztowne. Rozleciał się też gwint w cylindrze, do którego przymocowana jest przednia rura wydechowa. Zamontowałem ją wtedy jak w maszynach do motocrossu, z dwiema sprężynami trzymającymi ją na miejscu. Po naprawieniu łożyska tylnego koła u dealera marki Indian, MZ działała bez problemów przez resztę podróży.
Nowy Jork
Podróż do Detroit i dalej do Kanady, do starych polskich przyjaciół w Toronto i Montrealu, była łatwa. Miękkie zawieszenie MZ naprawdę dało o sobie znać, ponieważ ten odcinek był tylko minimalnie lepszy niż drogi wschodnioniemieckie, na które ten motocykl został zaprojektowany. Wspomnianych Polaków spotkałem w Danii, jeszcze przed upadkiem żelaznej kurtyny. Przyjeżdżali na starych powehrmachtowych BMW i Zündappach z bocznym wózkiem i sprzedawali je na Zachodzie. Miło było zobaczyć ich ponownie po tak długim czasie. Wydawało się, że nie widzieliśmy się tylko kilka tygodni.
Wracając do USA i ponownie przekraczając granicę, spotkałem się z kolejnymi przyjaciółmi od Nimbusa. Namierzyłem też motocykl Ner-A-Car, o którym chciałem napisać i w końcu pojechałem do Nowego Jorku. W sklepie motocyklowym Sixth Street Specials na Lower East Side na Manhattanie oficjalnie zakończyłem moją podróż. Kiedy byłem w NYC dwa miesiące wcześniej, wpadłem tam i powiedziałem im, że przyjadę na MZ 250. Byli zaskoczeni, że faktycznie to zrobiłem.
Potem była już tylko krótka przejażdżka na miejsce spotkania (kilka godzin jazdy na północ od Nowego Jorku), gdzie przyjaciel Kelly’ego przejął emzetkę, zanim została ona ostatecznie przetransportowana do muzeum w Kansas.
Po drodze przez ten ogromny kontynent, spotkałem tylko pięć osób, które rozpoznały MZ ES 250/2 Trophy (trzy z nich mieszkały w Europie). Ale tutaj, na swap meet, pojawiło się kilka osób z Polski, Niemiec i Czech, które powiedziały mi, że to był ich pierwszy motocykl. Okazało się, że swego czasu duża liczba motocykli MZ została sprowadzona do USA. Jeden z obecnych na spotkaniu motocyklistów powiedział mi nawet, że sprzedał pięć modeli TS Kubańczykom na Florydzie. Należy również zauważyć, że tak jak w Danii, emzetka przyciągała kobiety – w każdym wieku. Przekonałem się o tym w mojej drodze przez Amerykę.
Trochę smutno było mi się pożegnać z moim motocyklem po tych wszystkich latach w Danii i po przejechaniu 8600 kilometrów przez USA. Z drugiej strony, byłem bardzo zadowolony, że teraz trafi w miejsce, gdzie będzie utrzymywany w dobrym stanie i gdzie wiele osób będzie mogło go zobaczyć.
Epilog
Większość mojej podróży przebiegała w spokojnym tempie, lecz bywały również takie dni, w których jakby ktoś wciskał wielki przycisk „Fast Forward”. Taka właśnie jest Ameryka. Z łatwością mógłbym spędzić kolejny miesiąc na odkrywaniu Południowego Zachodu, gdyby tylko czas i pieniądze na to mi pozwoliły. Oczywiście cała ta historia to coś więcej niż tylko powyższa, skondensowana wersja. Po drodze napisałem obszernego bloga, wspominając o szczegółach podróży i zamieszczając niektóre z tysięcy zdjęć, które zrobiłem. Zobaczcie i przeczytacie go pod adresem www.mz-across-usa.blogspot.com.
Tekst: Kim Scholer (tłum. Marcin Pendowski)
Zdjęcia: autor