Motocykl może zafascynować człowieka na wiele różnych sposobów. Jednych urzeknie piękno starych konstrukcji i radość z procesu przywracania im dawnego blasku. Innym niepoprawnym indywidualistom nie wystarczy nic co seryjne. Ci muszą mieć naprawdę ten jeden, własny, niepowtarzalny motocykl, aby poczuć pełnię szczęścia. Jednak dla większości motocyklistów najważniejsze są doznania, jakie niesie ze sobą jazda.
Na skróty:
Jednym z tych zapalonych jeźdźców wystarczy turystyka. Pociągają ich dalekie wyprawy, możliwość pokonania jak największych dystansów, zobaczenia jak najwięcej ciekawych miejsc. Ale są też osobnicy obdarzeni większym niż przeciętny głodem mocnych wrażeń. Dla nich motocykl to przede wszystkim sprzęt do wyszalenia się. Chcą jeździć coraz szybciej, nigdy nie mówią dość, zawsze im mało wrażeń, zawsze szukają czegoś nowego. To właśnie z nich rekrutują się zawodnicy. Nic bowiem nie dostarczy tylu doznań, co sportowa jazda motocyklem.
Takim właśnie zapaleńcem jest 29-letni (w 1996 roku, przyp. red.) płocczanin – Wojciech Sławiński, startujący w wyścigach klasy Superbike. Jego kariera zawodnicza trwa jeszcze bardzo krótko, lecz rozwija się błyskawicznie. Wojtek jest jedynym znanym mi zawodnikiem, który swą przygodę ze sportem rozpoczął już w wolnej Polsce, a nie w PRL. Wprost z ulicy trafił od razu do sportu przez duże S. Zrobił to własnymi siłami, jeździ na własnym sprzęcie, sam o wszystko się stara, nie czekając na pomoc ze strony PZM. Wojtek jest po prostu nowoczesnym typem zawodnika, można by rzec, zawodnikiem w stylu zachodnim.
Początki fascynacji
Gdy nadarzyła się po temu okazja, poprosiłem go o garść zwierzeń na temat jego motocyklowej pasji. Wydaje mi się bowiem, że droga Wojtka może być inspiracją dla tych, którzy chcą jeździć naprawdę szybko. Najlepiej więc oddajmy głos Wojtkowi.
– Jak większość z jeżdżących motocyklami, zaczynałem jako nastolatek, od motoroweru. Potem, kiedy miałem już 17 lat i mogłem zrobić prawo jazdy, przesiadłem się na Jawę 350. Jazdy na niej zaowocowały pierwszymi objawami fascynacji prędkością. Czy pamiętacie, jak to jest, kiedy pierwszy raz w życiu przekracza się barierę 100 km/h? To prawie tak jak wejście w dorosłe życie. Postępy jeździeckie przychodziły szybko, trzeba więc było co nieco podłubać w silniku, dodać koniom mechanicznym nieco werwy. Przecież nie można pozwolić, by ktoś ze znajomych, mających podobny motocykl, mógł nawet pomyśleć, że może być szybszy. – – Lata studenckie rzuciły mnie za granicę, co umożliwiło jednocześnie zdobycie kasy pozwalającej na zakup ośmioletniego BMW R 90/6. To dopiero była jazda! 180 km/h! Za pierwszym razem zdołałem utrzymać tę prędkość tylko przez chwilę, potem zatrzymałem się, by otrzeć pot z czoła i ochłonąć z wrażenia, lecz z czasem szybka jazda przychodziła coraz łatwiej, była coraz przyjemniejsza. BMW towarzyszyło mi wiernie przez trzy lata, pokonując rocznie dystans 10 tys. km. Jeździłem nim na zloty, wybierałem się też na dłuższe eskapady za granicę. Odwiedziliśmy razem Budapeszt, by przyjrzeć się z bliska wyścigom Formuły 1. –
– Po trzech latach intensywnej eksploatacji poczciwa beema powiedziała „dość!”. Padł wał korbowy. Udało mi się naprawić uszkodzenie, lecz wkrótce mechanizmy znowu odmówiły posłuszeństwa. To zniechęciło mnie do dalszej współpracy z BMW. W moim motocyklowym życiu nastąpiła roczna przerwa. Trzeba było pomyśleć o założeniu własnej firmy i rozkręceniu interesu. Potem przyszła kolej na Kawasaki KZ 1100 Spectre (wersja USA). To już było coś! 100 KM pod siedzeniem! Jednak w ciągu sezonu „wjeździłem się” w ten motocykl tak, że mogłem wykorzystać 100% jego możliwości, a wtedy przestał mnie bawić. Przesiadłem się więc na Hondę Pan European, wspaniały, nowoczesny motocykl turystyczny o wysokich osiągach i dużym komforcie. Ten jednak znudził mi się jeszcze szybciej. Stwierdziłem, że on po prostu nie jedzie! –
– Widać było, że nieuleczalna mania szybkości toczyła mnie od środka. Po prostu czułem się dobrze dopiero wtedy, gdy obrotomierz „dochodził” do czerwonego pola, silnik wył jak wściekły, a świat śmigał do tyłu w szalonym tempie. Jeśli podczas pokonywania zakrętu, na wyjściu z łuku, tylna opona nie zaczynała lekko „płynąć”, nie czułem pełnej satysfakcji. Jasne, że przy takim podejściu do jazdy Honda Pan European była dla mnie bardziej „tapczanem” na dwóch kołach niż motocyklem. Pozbyłem się więc Hondy i kupiłem marzenie każdego ulicznego ściganta, czyli „zygzaka” (Kawasaki ZZR 1100). Na nim wreszcie poczułem pełnię satysfakcji. W czasie wakacji wraz z paczką przyjaciół wybraliśmy się na motocyklową eskapadę po Europie. Na alpejskich drogach odkryłem zalety nowego motocykla, a pokonanie setek serpentyn spowodowało, że zrosłem się ze swoim sprzętem w jeden organizm. Poczułem, że mogę z nim zrobić wszystko!
Pierwsze doświadczenia na torze
– Kiedy wróciliśmy do kraju, dowiedziałem się o organizowanej na Torze Poznań I edycji Treningu Perfekcji Krakowskiego. To było coś dla mnie! Zaprawiony w bojach na alpejskich przełęczach, jechałem do Poznania z myślą, że pokażę wszystkim, co potrafię! Już na torze poczułem, że coś jest nie tak! Jechałem naprawdę „na zabój”, na zakrętach podszlifowałem owiewki w moim „zygzaku”, a uzyskałem czas okrążenia raptem 2,02 min i było wielu takich, którzy wyprzedzali mnie, jakbym jechał na dziecinnym rowerku. –
– W Poznaniu odkryłem wiele obcych mi dotąd prawd. Po pierwsze, że jazda po torze to dopiero jest to! Na pewno niejeden z was przynajmniej raz w życiu jechał motocyklem z prędkością 200 km/h lub nawet więcej, pewnie każdy przekroczył 150 km/h. Ale czy robiliście to jadąc w zakręcie, przy pełnym pochyleniu maszyny, kiedy podnóżki szlifowały asfalt? A tu, na torze, jest to możliwe! Tu są wręcz laboratoryjne warunki, można jeździć bardzo szybko, ale bezpiecznie. Człowiek natychmiast orientuje się, co umie, a czego nie, lecz jednocześnie może czynić znacznie szybsze i dalej idące postępy niż jeżdżąc po szosach. Tu dopiero można się naprawdę wyszaleć i jeszcze mieć z tego pożytek. –– W Poznaniu połknąłem bakcyla wyścigów. Drugą prawdą, jaką odkryłem na torze, było to, że tu kluczem do sukcesu jest nie tyle wzrost mocy silnika, co przede wszystkim obniżenie masy motocykla. Najlepszy dowód, że dwieściepięćdziesiątki Grand Prix, ważące około 100 kg i dysponujące mocą około 100 KM, osiągają lepsze czasy niż motocykle klasy Superbike (160 kg i 160 KM). Przesiadłem się więc z ZZR1100 na ZXR 750 R tej samej marki i postanowiłem nauczyć się naprawdę szybko jeździć. Okazją do treningów były kolejne edycje imprez Krakowskiego. Na jednej z nich poprawiłem swój czas o 5 sekund i zaliczyłem pierwszego „paciaka”. –
No właśnie. Czy jazda z dużą prędkością własnym siedzeniem po asfalcie nie ostudziła twoich zapałów?
– No wiesz, po takiej przygodzie początkowo przeżywasz szok, potem musisz uspokoić nerwy, przemyśleć całą sprawę, odtworzyć w pamięci przebieg wypadku i odkryć przyczynę, jak do niego doszło, przeanalizować błędy, a następnie… wsiąść na motocykl i ognia!! Chcąc jeździć wyścigowo musisz wkalkulować ryzyko upadków, bo jeżdżąc na granicy przyczepności musisz ją czasami przekroczyć i nie ma na to rady! W sporcie przewracają się wszyscy. Dlatego nie można oszczędzać na środkach podnoszących bezpieczeństwo. Musisz mieć dobry kombinezon, ochraniacze, buty, kask i rękawice. –
– Sport ten uczy perfekcyjnego podejścia do tematu, dokładności w przygotowaniach, odpowiedzialności. Tu karę za wszelkie błędy ponosisz natychmiast i to dotkliwie! Szorując plecami po asfalcie czujesz się tak, jakby cię przypiekali ogniem! Na co dzień wiele życiowych niedoróbek może ci ujść płazem, w wyścigach nie ma o tym mowy! No, ale dość filozofowania, wróćmy do właściwego tematu. –
Wejście w sport wyczynowy
– Kiedy ku swemu zdziwieniu i jednocześnie radości stwierdziłem, że osiągam coraz lepsze czasy, postanowiłem zabrać się do tej zabawy naprawdę poważnie. Sprzedałem ZXR i odkupiłem od Włodka Kwasa prawdziwego Superbike’a – pełnowartościowy motocykl wyścigowy, i postanowiłem startować w poważnych zawodach, Mistrzostwach Polski, a także za granicą. Nie było to jednak takie łatwe. Teraz dopiero musiałem przejść twardą szkołę życia, przebijając głową grube mury bzdurnych, biurokratycznych barier. Dość powiedzieć, że licencję uprawniającą do startu w wyścigach musiałem zdobyć „wykręcając czas” w boiskowej próbie zręczności na motocyklu terenowym. Co ma jedno do drugiego? Tego chyba nikt nie wie. –
– Aby zdobyć licencję i móc startować w Mistrzostwach Polski, musiałem wstąpić do jakiegoś klubu. Początkowo, jeszcze na ZXR 750 R, startowałem w barwach sochaczewskiego „Szaraka”, w klasie popularnej. Po zdobyciu licencji i przejściu do klasy Superbike, za namową p. Ryszarda Mikurdy – prezesa Okręgu PZM, wstąpiłem do Kieleckiego Klubu Motorowego. Pan Mikurda obiecywał „złote góry”. W praktyce jednak, występując w barwach KKM nie otrzymałem z tego klubu żadnej, choćby symbolicznej pomocy. Do dziś czuję się oszukany. –– Obecnie przeniosłem się do Automobilklubu Wielkopolskiego, w którego barwach będę startować w 1996 roku. W planach na obecny sezon mam starty w Międzynarodowych Mistrzostwach Czech, w możliwie jak największej ilości eliminacji Mistrzostw Europy oraz oczywiście we wszystkich eliminacjach Międzynarodowego Pucharu PZM „Polonia Open”, do uczestnictwa w których zapraszam również wszystkich motocyklistów z jajami. Są to bowiem rozgrywki pomyślane tak, że mogą w nich wziąć udział zawodnicy oraz amatorzy. Spróbujcie, a przekonacie się, że jazda po torze to wielka frajda, niezależnie od tego, jakim motocyklem się dysponuje. Przecież we Włoszech ścigają się nawet na skuterach! Tylko na torze możecie poznać, jak zachowa się wasza maszyna w ekstremalnych warunkach. Tu właśnie, a nie na ulicach, możecie wyszaleć się do woli. –
– Na zakończenie, korzystając z gościnności łamów ŚM, chciałbym jeszcze podziękować firmom, które pomagają mi uprawiać ten sport. Dzięki firmie Dunlop zostałem na ten sezon wyposażony w opony (na takich właśnie oponach Wojtek ustanowił rekord toru Poznań w klasie Superbike, wygrywając jednocześnie w międzynarodowym wyścigu zaliczanym do Mistrzostw Berlina i Brandenburgii 23.09.95). Firma Rider S.C. z Krakowa zaoferowała swą pomoc w postaci nieodpłatnego wyposażenia mojego motocykla w klocki hamulcowe EBC, zaś Motul środki smarne wysokiej jakości. –
Siedząc tak i słuchając opowiadania Wojtka, przeniosłem się wyobraźnią w kolorowy świat wyścigów i wielkich prędkości. Kiedy Wojtek skończył i mogłem powrócić do rzeczywistości, postanowiłem niezłomnie wziąć udział w eliminacjach „Polonia Open”. Będę też w miarę możliwości starał się relacjonować dla Was postępy naszych zawodników wyścigowych na torach Europy.