Kiedy wzrostem bliżej ci do prezesa pewnej partii niż do Marcina Gortata, kiedy łatwiej jest cię pomylić z pracownikiem księgowości niż kimś walczącym w oktagonie, duże enduro nie wydaje się być twoim pierwszym wyborem. Jako niżsi jeźdźcy częściej decydujemy się na maszyny mniejsze, niższe i mniej monumentalne niż BMW R 1250 GS. Zdaje się, że instynktownie odbieramy je jako przyjaźniejsze naszym gabarytom i prostsze w obsłudze. Gdy dodamy do tego chęć używania dużych enduro w ich naturalnym środowisku (czyli także w terenie) to nasze myśli będą się jeszcze bardziej od nich oddalały.
Na skróty:
Słusznie czy niesłusznie? Postanowiłem to sprawdzić na własnej skórze, mając niecałe 170 cm wzrostu i nogi krótsze niż dłuższe. Do tej pory jeździłem tylko po czarnym i nie zapuszczałem się w teren. Dlatego właśnie postanowiłem pojechać na zachodnie odcinki polskiego TET-a na „dużym GS-ie”.
Nie taki straszny
Zanim na niego wsiadłem obawiałem się go. Masywna owiewka, szeroka kierownica… R 1250 GS jest duży i pierwszy kontakt z nim może być trudny. Zupełnie niesłusznie. Zawieszenie Dynamic ESA pozwala dopasować wysokość tyłu i po ustawieniu minimalnej wysokości prawie całe moje stopy spoczęły na ziemi. Chwilę później, wyjeżdżając z Warszawy, trafiłem na wielki korek na S2 i wtedy to pierwszy raz przekonałem się, jak stabilny jest GS przy wolnych manewrach. 5-7 km/h i przeciskanie się między samochodami szły mi prawie tak dobrze jak na 125-tce. Pierwsze onieśmielenie minęło. 

Debiut poza asfaltem
Tryb Enduro jest fajny. Pozwala totalnemu terenowemu amatorowi wchodzić bokiem w zakręty i wzniecać tumany kurzu. Odcinki TET na zachód od Legnicy obfitują w szutry i są dobre dla początkujących. Jest szeroko, trochę kolein, ale jazda jest pewna i przyjemna. Do czasu. Seryjnie zamontowane Bridgestone Battalax Adventure 41R były dla mnie dziwne. Póki było twardo pod kołami, szły jak dzik w żołędzie i jazda 50-70 km/h po szutrze była świetna. Wystarczyło jednak trochę kopnego piachu i pewność jazdy drastycznie malała. Przód wężykował i czuć było, że szuka trakcji. Nie wiem czy tak miało być, czy nie, ale ja nie czułem się wtedy pewnie na motocyklu. 
Po dniu jazdy swoją pierwszą offroadową przygodę zakończyłem w okolicach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Planowałem co prawda jazdę przez cały weekend i chciałem dojechać w Bory Tucholskie, ale pokonał mnie upał (było od 30 do 37°C) i nie wziąłem pod uwagę tego, że jazda „poza czarnym” męczy dużo bardziej niż ta „po czarnym”. To dla mnie duży wniosek na przyszłość, bo do tej pory trasy po 1000 km dziennie na nakedzie nie były dla mnie zbyt wielkim problemem. Jednak na motocyklu terenowym dużo bardziej angażujesz się w jazdę i obserwowanie drogi. A to wysysa siły i potęguje zmęczenie.

Przybliżony przebieg mojej trasy. Google liczy trochę inaczej 🙂
Generalnie:
Warszawa-Legnica —S8
Legnica -wjazd na TET
Dalej TET-em na północ, w kierunku na Lwówek Śląski
Bolesławiec-Żagań bocznymi asfaltami
Żagań-muzeum Wielkiej Ucieczki
Żagań-z powrotem na TET, do Jezusa w Świebodzinie
Dalej TET-em na Skwierzynę, tam odpadłem z gorąca
Powrót bokami wzdłuż A4
Od Sochaczewa polami do Leszna; potem przez Mariew i Kampinos (legalna droga) do Palmir i do Warszawy
Podsumowując – dla mnie ten krótki wyjazd i pierwsze spotkanie z BMW R 1250 GS było bardzo pozytywnym doświadczeniem. Pokazało mi, że nie musisz być gabarytów Marcina Prokopa, żeby podróżować dużym enduro (a przynajmniej dużym GS-em). Jadąc tym motocyklem czujesz, że on ci pomaga. Według mnie to kwestia pewnej „kompletności” BMW, jego przemyślanej konstrukcji oraz ulepszeń, jakie przez lata zafundowali mu niemieccy inżynierowie. Elektronika i jej kalibracja oraz charakterystyczne i wyróżniające ten model rozwiązania techniczne są po to, żebyś pewnie i dobrze się na nim czuł. A dobre samopoczucie to gwarancja udanej wycieczki!
Tekst i zdjęcia: Jakub Szewczyk







