Japońska firma z siedzibą w Tokio ma na swym koncie wiele osiągnięć w dziedzinie motocyklizmu. Mam tutaj na myśli nie tylko sukcesy sportowe, ale również dokonania na niwie postępu technicznego. Każdy, kto chociaż trochę pasjonuje się jednośladami, wie, że kilka milowych kamieni w historii dwóch kółek położyła właśnie Honda.
Tak jak legendą stały się modele serii CB z końca lat sześćdziesiątych, a potem doskonale znany Bol d’Or, tak i VF 750 F była ważnym krokiem na drodze do motocyklowej doskonałości. Jak się później okazało, Honda zapłaciła bardzo wysoką cenę za wprowadzenie na rynki nowoczesnej konstrukcji z czterocylindrowym, widlastym silnikiem o bardzo zwartej budowie. W grę wchodziły nie tylko pieniądze, ale także prestiż firmy i zaufanie klientów. Dzięki szybkiemu, zdecydowanemu działaniu kierownictwo koncernu z Tokio uratowało swój honor, a nabywcy pechowych egzemplarzy obdarzyli Hondę ogromną wyrozumiałością. W czym jednak było sedno całej sprawy? O tym za chwilę, bowiem opowieść o VF 750 F trzeba zacząć od samego początku, kiedy to zawodna technika jeszcze nie dała o sobie znać.

Nie nastąpiło to od razu po prezentacji VF, ale po zakończeniu produkcji serii CB w 1983 r. Na zaprezentowanych nieco później wersjach VF 1000 – F2 można odnaleźć bez trudu napis Bol d’Or, nawiązujący do bardzo cenionych motocykli CB z czterocylindrowymi rzędowymi silnikami chłodzonymi powietrzem. 
Prawdopodobnie źle dobrano współpracujące ze sobą stopy metali, co powodowało wybijanie się, a nie ścieranie powierzchni. Na dodatek bardzo często po tym samym przebiegu konieczna była wymiana łożysk. głównych wału korbowego i tłoków, ale zdarzało się to znacznie rzadziej niż awarie rozrządu. W tym przypadku dawał o sobie znać wadliwy układ smarowania.
Honda obrała w tak dramatycznym momencie jedyną rozsądną drogę rozwiązania problemu. Zgłaszającym się do warsztatu poszkodowanym użytkownikom wymieniano bezpłatnie komplet wałków rozrządu i dźwigienek. Wielu z nich miało jeszcze fabryczną gwarancję, ale jak się okazało, na taką samą pomoc mogli liczyć w ramach rękojmi ci, którym się ona skończyła. Kto nie wziął udziału w akcji i wierzył w niezawodność swojej VF z 1983 lub 1984 r., narażał się na wydatek rzędu 2000 DM. Można dodać w tym miejscu, że w tamtym okresie za tę sumę można było nabyć dobry, używany motocykl klasy średniej.
Trzeba przyjąć, że egzemplarze na pewno pozbawione wad konstrukcyjnych produkowano dopiero od 1985 r. Jeśli nabywamy VF z wcześniejszych roczników, warto zapytać o dokumenty warsztatowe, potwierdzające naprawę wałków rozrządu i dźwigienek zaworowych. Czasami na rachunkach widnieje jedynie wpis o wymianie łańcucha rozrządu i współpracujących z nim kół zębatych. To oczywiście zbyt mało i świadczy jedynie o przeprowadzeniu rutynowej naprawy, w przypadku VF po przebiegu 50-60 tys. km.
Honda uratowała twarz, a pechowi klienci swoje motocykle. Mimo tak poważnych kłopotów popularność VF 750 F praktycznie nie spadła. Zalety sportowo-turystycznego jednośladu były dobrą rekompensatą za warsztatowe perturbacje. Co prawda prowadzenie VF wymagało pewnego przyzwyczajenia, ale nie sprawiało żadnych trudności. Nie zapominajmy, że nowe Hondy z widlastymi silnikami wyposażono w 16-calowe koło przednie, zbyt mocno, jak się okazało, prostujące maszynę podczas hamowania w zakrętach.
Nie było to jednak dokuczliwe, podobnie jak twarda i wąska kanapa. Ta ostatnia doprowadzała do rozpaczy na dłuższych dystansach jedynie pasażera, kierowcy pokonywali bardzo długie trasy raczej bez narzekań. Warto w tym miejscu podkreślić ogromną uniwersalność siedemsetpięćdziesiątki. Jedni kupowali ją, by zwiedzać Europę, inni wyprowadzali motocykl z salonu wprost na tor wyścigowy. Pierwsi chwalili pracujący bez wibracji i stosunkowo oszczędny w turystycznej jeździe silnik (ok. 4,5 l/100 km), drudzy rozkoszowali się doskonałą dynamiką (0-100 km/h w 4 sekundy), zwrotnością i precyzyjnym prowadzeniem na wprost.
Obok opisanych powyżej wad, najczęściej już dawno wyeliminowanych, trudno doszukać się w VF 750 F istotnych mankamentów. Co prawda łatwo koroduje układ wydechowy, ale jest to w zasadzie normą we wszystkich „japończykach” z lat osiemdziesiątych. Warto jednak dodać, że w VF najlepiej sprawdzają się oryginalne rury wydechowe i tłumiki, inne są nie tylko znacznie głośniejsze, ale również pogarszają charakterystykę jednostki napędowej.
Nie można się dziwić, że po całym zamieszaniu z VF 750 F utrzymano ją w produkcji tylko do 1986 r. Honda nie zrezygnowała jednak z czterocylindrowych widlastych silników chłodzonych cieczą, ale znacznie je ulepszyła. Wzorzec z VF zmodyfikowano tak dalece, że powstała konstrukcja prawie doskonała, sprawdzająca się po dzień dzisiejszy w modelu VFR 750 F. Jak widać postęp techniczny to nie tylko wymyślanie rzeczy nowych, ale również umiejętność wyciągania wniosków z bolesnych niespodzianek.
Czy warto zatem polecać VF 7 50 F, która na polskim rynku motocykli używanych oferowana jest dość często? Chyba tak, bo jednoślad to przedni. Trzeba go tylko dokładnie osłuchać i sprawdzić w karcie choroby, czy pacjent bywał u lekarzy. Jeśli na drogomierzu odczytamy przebieg rzędu 50, 60 czy 70 tys. km., a stan maszyny będzie jego potwierdzeniem, to z góry możemy przyjąć, że układ rozrządu był już reanimowany. Inaczej nie dotrwałby do współczesności. 
Zdjęcia: Honda, Jerzy Szymański









