„Chyba oszalałeś, po co ci taki duży motocykl? Kup coś mniejszego, pojeździsz sezon lub dwa, i wtedy zmienisz na mocniejszy.” Ilu z was słyszało podobne słowa podczas poszukiwań pierwszego sprzętu? Podejrzewam, że każdy, a co najmniej co drugi motocyklista. Ja poszedłem w zaparte i absolutnie nie żałuję podjętych decyzji, jednak po kolei. Pozwólcie, że opowiem wam historię o tym jak stałem się motocyklistą.
Wszystko zaczęło się dość spontanicznie. Ot w czasach podstawówki i jeszcze ówczesnego gimnazjum jeździłem chińskim skuterem, który, co ciekawe, nadal stoi u rodziców na wsi. Potem przyszło technikum, pierwsza praca, pierwsze auto i jednoślad zszedł na dalszy plan. Niska moc i trochę brak zaufania do technologii z dalekiego wschodu spowodowały, że skuterek coraz mocniej zarastał kurzem. A ja, mieszkając już w mieście, nie miałem możliwości trzymania go pod blokiem. Tak, wiem, można kupić pokrowiec, łańcuch i AC, po czym modlić się co noc, żeby pojazd rano nadal stał tam, gdzie go zostawiłem. To nie dla mnie. Z biegiem czasu przeprowadzałem się z miejsca na miejsce, by w końcu poza stałym adresem mieć wynajęty garaż. I to chyba na ten bodziec czekała moja motocyklowa dusza – chłopie, masz garaż, na co czekasz? Kupuj sprzęta! Pierwsza myśl to coś klasy 125 ccm, jednak tata skutecznie wybił mi ten pomysł z głowy i… chwała mu za to!
Dalej było z górki, kupno ciuchów i niecierpliwe wyczekiwanie na wiosnę, aby rozpocząć kurs. Wtedy byłem mocno nastawiony na kupno czegoś pokroju Yamahy MT-07 albo nawet MT-09. Kurs robiłem na mniejszej Yamaszce, toteż mogłem dzięki temu obyć się z modelem i sprawdzić, czy nada się na mój pierwszy poważny motocykl. W końcu to maszyna bardzo polecana jako pierwsza, łączy nie za dużą moc z poręcznością i wygodną pozycją. Wszystko się jednak zmieniło, odkąd wypatrzyłem w ogłoszeniu Suzuki GSX-S750.Kupiłem go jeszcze w trakcie trwania kursu. Była to dosłownie miłość od pierwszego… jeżdżenia. Przyznam bez bicia, zrobiłem dwie rundki, oczywiście poza drogami publicznymi, bo w końcu jak miałem sprawdzić, czy odnajdę się na tym motocyklu? Fakt pierwszy, pozycja jest nieco bardziej sportowa, nieco pochylona do przodu, a nogi bardziej podkurczone. Jednak nadal jest to wygodne. Siedzenie dość twarde, trochę bardziej w stylu tych spotykanych na „szlifierkach”. Ale, co mnie zaskoczyło najbardziej, jako świeżaka oczywiście, to bardzo przewidywalna reakcja na gaz. Gix robił dokładnie to, czego od niego oczekiwałem, bez szarpania czy wyrywania się spod tyłka.A trzeba pamiętać o tym, że siedzę na silniku o pojemności 749 centymetrów sześciennych, rozwijającym moc 114 koni mechanicznych i 106 Nm momentu obrotowego. Tu właśnie pojawiają się komentarze pokroju „Tak mocny motocykl na pierwszy? Zabijesz się!”. Jednak w chwili, gdy czytacie te słowa, mija właśnie mój drugi sezon jako motocyklista, właśnie z Suzi jako główną i jedyną maszyną (poza samochodem). No dobra, my tu gadu gadu, ale czy można polecić Suzuki GSX-S750 na pierwszy motocykl? Cytując klasyka: jeszcze jak! I już tłumaczę dlaczego tak uważam.
Reakcja na gaz jest bardzo, naprawdę bardzo przewidywalna, jak to na czterocylindrowy silnik przystało. Czy czułem strach siadając na motocykl? Nie. Czy czułem respekt przed maszyną? Chyba trochę tak, choć to też nie było w żadnym razie paraliżujące uczucie. Wiecie dlaczego? Nie z powodu brawury czy braku oleju w głowie. Cały czas mam z tyłu głowy jedną myśl, która zresztą dała tytuł dla artykułu. Motocykl nie zrobi nic ponad to, co każę mu zrobić. Chcę pojechać szybko, odkręcam gaz i jadę, ale świadomie. Suzi nie wyrywa się do przodu, gdy tego nie chcę, choć dźwięk silnika nieśmiało sugeruje „dawaj jeszcze, dawaj gazu”. Wszystko w twoich rękach, i nogach trochę też, bo biegi same się nie zmienią.Pierwszy sezon przejeździłem mając średnie spalanie na poziomie około 4 litrów na setkę. Cały czas uczyłem się jazdy na motocyklu i tego, jak reaguje na moje ruchy. Na co mogę sobie pozwolić, a na co lepiej nie, bo nie ogarnę. Co ciekawe, mimo wyższej niż w MT-07 masy własnej, bo mowa o jakichś 213 kilogramach, GSX-S750 jest bardzo poręczny. Przebijanie się między samochodami, slalomy i inne tego typu manewry przychodzą z dziecinną łatwością. To kolejna po przewidywalnej reakcji na gaz cecha, za którą pokochałem ten motocykl. Jednak już drugi sezon przyniósł mi spalanie na poziomie 5/6 litrów, a ja naprawdę nie mam pojęcia dlaczego…
Duży minus dostaje ode mnie siedzenie. Na co dzień, do śmigania po mieście i okolicach jest super, pasuje do charakteru silnika i nie tłumi odczuć z jazdy. Jednak trasy po 200/300 kilometrów na strzał to istna udręka, warto więc zastanowić się nad jakąś poduszką, wkładką żelową czy czymkolwiek innym. Tym bardziej że zawieszenie jest raczej sztywne, co wymusza na mnie preferowanie dróg asfaltowych. Jazda po dziurach to nie tylko ból dla amortyzatorów, ale również dla tyłka. Nie da się mieć wszystkiego, toteż decydując się na GSX-S750 dostajecie świetną precyzję prowadzenia kosztem obitych czterech liter.
Niektórzy pewnie będą narzekać na ubogą elektronikę i dość staromodny wyświetlacz LCD. OK, może i mają rację, jednak mi to w zupełności nie przeszkadza. Ekran podaje wszystkie niezbędne dla nowego motocyklisty dane, jest wyświetlacz biegów, wskaźnik poziomu paliwa i temperatura silnika. Niby tylko w formie kresek, ale da się z tym żyć. Co jednak jeszcze ważniejsze, wskazanie obrotomierza ma wyróżnioną piątkę. To też dość kluczowa kwestia, bowiem trzymając obroty silnika poniżej tej granicy Suzuki jest grzeczne i niezbyt narowiste. Powyżej tej granicy budzi się do życia druga dusza motocykla, zachęcająca do wygłupów i szybszej wizyty na stacji paliw. Wielu recenzentów mówi, że kupując GSX-S750 dostajesz dwa motocykle, potulną owieczkę i zasuwającego geparda. I ja się pod tym podpisuję.
Na tym ekranie znajdziemy jeszcze jedną, równie ważną dla początkującego informację, a mianowicie kontrolę trakcji. Ta ma trzy stopnie, z czego trójka jest najbardziej inwazyjna, jedynka budzi się tylko w sytuacjach bardzo podbramkowych. Da się ją też zupełnie wyłączyć, a Suzuki pamięta, że to zrobiliśmy, i nie uruchomi jej po zgaszeniu i odpaleniu silnika. Pierwszy sezon przejeździłem na trójce, i nawet wtedy na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy musiała interweniować. Nawet jeśli musi, to jest stosunkowo łagodna, nie powoduje szarpania czy nerwowości, co, jak pewnie się domyślacie, też zaliczam na duży plus z perspektywy świeżaka. Na pokładzie jest też ABS, choć na rynku wtórnym da się kupić GSX-S750 bez tego systemu.
Podsumowując cały ten wywód wiecie już, że osobiście polecam na pierwszy sprzęt motocykl większy pojemnością i mocą. Jednak warto rozglądać się za modelem, który da wam pewność prowadzenia, będzie przewidywalny i łatwy przy manewrowaniu. Patrząc na zaparkowane Suzuki GSX-S750 jest mi smutno, że ten model nie zyskał należnego mu rozgłosu. Na ulicy do tej pory widziałem może trzy różne egzemplarze, poza swoim własnym. A jest to kapitalna propozycja nie tylko dla osób, które dopiero odebrały uprawnienia, ale również dla bardziej doświadczonych motocyklistów.
P.S.: Tak, wiem, ta szyba nie należy do najpiękniejszych. Ale chciał nie chciał, motocykl jest wykorzystywany nie tylko do relaksu, ale też do zwykłego przemieszczania się przy przyzwoitej pogodzie. Wygrały względy praktyczne.
Tekst i zdjęcia: Dawid Hermanowski