Oj, porobiło się w tym naszym świecie. Technologiczny „wyścig zbrojeń” narzucony przez japońskich tuzów budowy motocykli zaczął w pewnym momencie przypominać psa goniącego własny ogon.
Zaślepieni w nieustannym wyścigu – więcej, szybciej, mocniej, stracili z widoku zwykłego motocyklistę. A ten akurat był przywiązany do formy motocykla, jaka towarzyszyła mu już od lat dziecięcych, kiedy to jakiekolwiek owiewki i obudowy uważano za ekstrawagancję. Przeprowadzone badania rynkowe wykazały, że średni wiek europejskiego użytkownika jednośladu roku 1994 wynosił 33 lata. Dziesięć lat wcześniej podobna analiza ustaliła go na poziomie 27 lat. Skąd ta różnica? Czy wzięła się ona stąd, że społeczeństwa Zachodu z racji niskiego przyrostu naturalnego starzeją się?
Otóż nie. Przyczyna leży zupełnie gdzie indziej. Po prostu społeczeństwa te bogacą się, a do tego przez lata diametralnie zmienił się image motocyklisty. To, czego nie wypadało czynić przez lata członkom tzw. establishmentu, okazało się teraz cząstką pewnego stylu, na równi z joggingiem, grą w golfa czy narciarstwem. Lecz co z tego, jeżeli kształt i forma współczesnego motocykla w żaden sposób nie odpowiada dojrzałemu mężczyźnie, dla którego ideałem był motocykl przypominający mu lata młodości, motocykl lat 70. i początku 80.!
Owszem, kupno wybitnie konserwatywnego Harleya dodaje splendoru i powoduje ogniki zazdrości w oczach sąsiadów, ale Harley nie daje żadnych szans ambitnemu czterdziestolatkowi w starcie spod świateł, w chmarze tanich 125-tek, dosiadanych przez powracających ze szkoły „youngsterów”. Powaga zajmowanego przezeń stanowiska wymaga, by „youngsterzy” mogli oglądać tylko wyloty tłumików, tudzież pokaźnej szerokości tylną oponę jego motocykla.
By sprostać temu niełatwemu zadaniu, wzięto najlepsze i najcenniejsze klejnoty japońskiej technologii i osadzono w nostalgicznych oprawach, jakby żywcem wyjętych z lat 70. Tak oto powstał naked bike, czyli nagi (goły?) motocykl. Jako pierwsi, już w 1990 roku, spece z Kawasaki zaczęli przekonywać do rozkoszy jazdy nostalgicznym motocyklem naszpikowanym najnowszą techniką. Był to Kawasaki Zephyr 750. W gamie produkcyjnej Yamahy znajdowały się do tej pory dwa modele z tego nurtu: liczący sobie niemal 20 lat klasyk – SR 500 i „rozebrany” wariant Diversion – XJ 600N.
Jesienią ’93 na tokijskim salonie motocyklowym pokazano budzący podziw XJR 1200. Czekano, kiedy to pojawi się w Europie, czekano i … nic. Dopiero rok później zaprezentowano go na Starym Kontynencie. W przeciwieństwie do swych bezpośrednich rywali o mocno wybujałych kształtach, Yamaha prezentuje godną pochwały powściągliwość. Począwszy od tłumików po zestaw przyrządów XJR 1200 jest nadspodziewanie zgrabna i „upakowana”. Oczywiście, bardziej w stylu przypominającym ambitną kulturystkę niż wiotką baletnicę. XJR 1200, mimo że ma największy silnik w swojej klasie, uniknęła zgubnej gigantomanii. Kierowca rozparty na siedzeniu ma do ziemi ledwie 710 mm. Nie jest to dużo. Konkurencja zmusza do wyciągania nóg kilka cm dalej.
Silnik, stary dobry znajomy, pochodzi z modelu FJ 1200. Oczywiście, poddano go (drobnej) kuracji odmładzającej. Odizolowany od reszty motocykla za sprawą pokaźnych rozmiarów silentbloków, zupełnie nie jest odczuwalny jako źródło wibracji w trakcie jazdy. Co jest najważniejsze w tej klasie motocykli? Moc! A właściwie potężny moment obrotowy osiągany już przy niskich obrotach wału korbowego. Silnik takiej charakterystyce jak XJR 1200 zapewnia doskonałą elastyczność i zdolność do przyspieszeń. Wg danych fabrycznych zdławiony silnik osiąga swoje 98 KM przy 8000 obr./min. Moment obrotowy ma wartość 97 Nm. Przy takich parametrach dźwignia pięciostopniowej skrzyni biegów nie musi być brutalnie kopana. Wystarczy pieszczotliwy ruch manetką gazu, by wyrwać się z każdej opresji.
Aby poradzić sobie z nadmiarem ciepła, powiększono, w porównaniu z FJ, powierzchnię żeber chłodzących. Powiększona chłodnica oleju dodatkowo utrzymuje poziom temperatury w bezpiecznych granicach. By zapewnić odpowiedni przepływ powietrza, chłodzącego sporych rozmiarów szesnastozaworową głowicę, zastosowano zmodyfikowaną pokrywę zaworów i kierownice powietrza znajdujące się pod główką ramy, tak uformowane, by naganiać przepływające powietrze do chłodzenia obszaru wokół świec zapłonowych.
Za zasilanie silnika odpowiadają cztery gaźniki o średnicy gardzieli 36 mm. Na osi przepustnic znajduje się potencjometr, który w zależności od kąta ich uchylenia przesyła sygnały do modułu sterującego zapłonem. Dzięki takiemu rozwiązaniu wyprzedzenie zapłonu, szczególnie w ważnym, średnim zakresie obrotów, jest regulowane dużo skuteczniej. Dla zmniejszenia wibracji silnik zawieszony jest elastycznie w ramie. Zrezygnowanie z usztywniającego działania kadłuba silnika spowodowało jednak konieczność odpowiedniego wzmocnienia konstrukcji ramy. To dlatego spawana jest ona ze stalowych rur średnicy 38 mm. Stabilnej ramie XJR 1200 zawdzięcza wyjątkowo sprawne (jak na swą masę, wynoszącą 252 kg) prowadzenie. Co prawda zastrzeżenie budzą zbyt miękkie sprężyny przedniego zawieszenia i za słabe tłumienie amortyzatorów, objawiające się dobijaniem przedniego zawieszenia przy każdym ostrym hamowaniu.
Tylne zawieszenie jest klasą samo dla siebie. Wyposażone w parę amortyzatorów Ohlinsa, budzi respekt spawanym z aluminium wahaczem o przekroju, ni mniej ni więcej, tylko 40 na 90 mm. Podobnie godne uwagi są hamulce XJR 1200. Dwie przednie tarcze z czterotłoczkowymi zaciskami bez problemu dają radę rozpędzonemu mastodontowi. Jedno jest pewne, na tronie Królestwa Przerośniętych Motocykli zasiadł nowy władca. Oby panował długo i roztropnie, a jego heroldowie głosili jego wielkość we wszystkich krainach. Może także w kraju Lecha???