Doczekaliśmy czasów, w których nakedy zamieniły się w hypernakedy. Z maszyn do codziennego użytku stały się „potworami mocy”, zdolnymi do szybkiej jazdy po torze. Czy taki właśnie powinien być motocykl bez owiewek?
Na skróty:
Pogoń za mocą nie jest nam obca. Gdy klasa superbike z ponad 200-konnymi maszynami zbliżyła się, a może wręcz już osiągnęła limit rozsądku, rywalizacja o osiągi musiała się gdzieś przenieść. Stąd nagle obserwujemy wysyp motocykli z szeroką kierownicą i bez owiewek, o mocach rzędu 180, a nawet ponad 200 koni mechanicznych. Czy jest w tym sens?
Brutalna prawda
Z biegiem czasu zacząłem jeździć po mieście jak dziad, nie obrażając żadnego dziada. Tocząc się powoli oczekuję, że motocykl nie będzie szarpał i prowokował mnie do odkręcania gazu. Dlatego lubię rzędowe silniki czterocylindrowe. Tak jak je kręcimy, tak mamy. BMW na łagodnych mapach i niewkręcane na obroty gładko i leniwie sunie przez miasto, nie generując zbędnego hałasu. Przyspieszanie nie jest problemem, bo silnik z mniejszą mocą maksymalną daje nam więcej momentu obrotowego na niskich obrotach. Dlatego wystarczy mruknąć gazem i wyprzedzamy wszystkich ze świateł.
Wypadam na autostradę, daję gazu, a na prędkościomierzu pojawia się wartość obowiązującego ograniczenia prędkości. Silnik wciąż pracuje na niskich obrotach. Fantazjując o autostradzie bez ograniczeń odwijam gaz i rozmyślam na temat tego, czy brakuje mi mocy. Kłamię. Nie rozmyślam, bo muszę być przyklejony do zbiornika paliwa, licząc na to, że przednia lampa rozbije nieco powietrza i utrzymam się na motocyklu. Wartości pokazywane na prędkościomierzu są niedorzeczne jak na maszynę bez owiewek. Czy brakuje mi tej mocy? Otóż nie.
No dobra, jest miejsce, w którym moc ma znaczenie. Jest nim tor wyścigowy. Miałem okazję jeździć na S 1000 R w Poznaniu w trakcie Speed Day. Czy brakowało mi mocy? Również nie. BMW ma to do siebie, że ile obiecuje, tyle daje. Testy na hamowniach pokazują brutalną prawdę i gdy maszyny z Niemiec nie mają się czego wstydzić, to konkurencja czasem nabiera rumieńców, bo wartość na kole mocno odbiega od tej deklarowanej przez producenta. 
Sztuczki i takie tam
Nie każdy pojedzie swoim motocyklem na tor, ale ci, którzy kupują mocne nakedy oczekują, że dadzą one nieco emocji. W tym celu pojechałem do DriveLand w Mszczonowie, żeby w laboratoryjnych warunkach pobawić się prawami fizyki. Ponownie BMW okazało się być zjawiskowo „łatwym” motocyklem. Z asystą elektroniki, a będąc dokładnym za pomocą wheelie control, każdy może liznąć jazdy na tylnym kole. Trzymamy gaz, przód się unosi po czym łagodnie opada. Wyłączamy ten system niezależnie od kontroli trakcji, wychodzimy z zakrętu czując uślizg tyłu, po czym przód wyrywa się w górę i możemy go precyzyjnie w górze utrzymać. 
Czy to perfekcja?
Na to pytanie odpowiedz mi proszę ty, drogi czytelniku. BMW S 1000 R wykonuje każde zadanie niemalże perfekcyjnie. Po założeniu szyby możemy teleportować się w Alpy, po wykupieniu track daya możemy kręcić czasy jak motocykle sportowe, a chcąc nieco połobuzować wystarczy dodać gazu. Jaki według ciebie powinien być perfekcyjny naked bike? To był artykuł sponsorowany, za to szczery – jak zwykle.







