Słodkie lata 60.! Gdyby tak cofnąć się do nich w czasie… Wyobraźnia działa, więc dajmy się jej ponieść.
Oto jesteśmy w Londynie, a może w Liverpoolu? Trudno poznać, te wąskie uliczki podobne są do siebie we wszystkich angielskich miastach. Malownicze, dwustuletnie domki przytulone do siebie w szeregu, skrywają w swych wnętrzach statecznych gentlemanów, dla których wyjście na spacer bez parasola jest równie wielkim nietaktem jak picie szkockiej przy posiłku. Zapewne dzisiaj, w ten dżdżysty, sobotni wieczór siedzą z żonami przy kominku i grają w świnki. Cisza i spokój.
Byłyby, gdyby nie kilka motocykli, które z hukiem przypominającym startującego Halifaxa przemknęły uliczką. Pisk hamulców i zatrzymały się przed ostatnim budynkiem. Pub „ The Roaring Bike” to ulubione miejsce spotkań chłopaków jeżdżących na motocyklach. Inni wolą omijać to miejsce. A że w Anglii każdy jeździł, jeździ, lub będzie jeździł motocyklem, więc tłum w środku niczym w metrze podczas nalotów w 1942. Szafa gra pełną mocą 50 watów, ale panujący wewnątrz zgiełk z trudem pozwala rozpoznać, że to właśnie Rolling Stones.
Każdy z gości ubrany jest według obowiązującej, motocyklowej mody. Skórzana, lotnicza kurtka (zazwyczaj autentyk podprowadzony ojcu lub wujkowi), przyozdobiona naszywką z nazwą ukochanego motocykla, dżinsy i wysokie buty z białym mankietem getrów wywiniętych na cholewkę. Gdy taki osobnik wchodzi do pubu, każdy wie, że to rocker, choćby przyjechał Bantamem albo przyszedł pieszo. Opis tego malowniczego miejsca nie byłby pełny bez zapoznania się z motocyklami zaparkowanymi przed wejściem. Wszystkie z nich to „angliki” – wiadomo, nie ma nic lepszego na szosę. Aluminiowe zbiorniki, kierownice „clip on”, jednoosobowe siedzenia, identyczne jak w Manxie, dwucylindrowe silniki. Słodkie lata 60.!
Trzydzieści lat temu (artykuł z 1994 roku, przyp.red.) nikt nawet nie przypuszczał, że w niedalekiej przyszłości japoński przemysł motocyklowy zdominuje rynki całego świata, a najmniej obawiać się tego mogli Anglicy – gwiazda motocyklowego imperium świeciła wysoko i jasno. W 1949 r. irlandzki inżynier Rex McCandless, zatrudniony w zakładach Norton, otrzymał zadanie opracowania podwozia do wyścigowych, fabrycznych modeli.
Doświadczenia mu nie brakowało – wcześniej sam budował ramy do wyścigowych Triumphów, które osobiście sprawdzał startując w zawodach. Po kilku miesiącach projekt i pierwszy egzemplarz były gotowe. Podwójna, rurowa rama usztywniona poprzecznymi wzmocnieniami, uzbrojona w silnik i osprzęt z Manxa 500 ccm przekazana została do testów. Fabryczny kierowca wyścigowy Harold Daniell wydusił z maszyny wszystko, aby przekonać się, co warta jest nowa rama i czy godna jest tak dobrej marki jak Norton. Po zakończonych testach podjechał do grupki oczekujących z niepokojem konstruktorów i powiedział tylko: feather bed – puchowe łoże. I tak już zostało.
Od 1950 r. w ramy Featherbed wyposażano wszystkie wyścigowe Manxy i aż do końca lat 60., czyli do czasów Nortona Commando, były one niezastąpione. Do tak dobrego podwozia stosowano najlepsze wówczas teleskopowe, przednie zawieszenie typu Roadholder (Anglicy lubią opisowe, dosadne nazwy, a Roadholder oznacza – trzymający się drogi). Bardzo szybko zaczęto wykorzystywać doskonałe ramy Nortona do konstruowania motocykli będących składanką części z różnych marek.
Silnikiem najlepiej nadającym się do tych pojazdów był dwucylindrowy Triumph Bonneville, który, znany ze sportowych osiągnięć, był przez wiele lat „top modelem” firmy. Nadawał się zarówno do jazdy użytkowej, jak i do wielkich wyścigów. Przerobienie wersji turystycznej na wyścigową nie nastręczało wielkich trudności dzięki pełnej wymienności części standardowych na sportowe. W dniu, gdy po raz pierwszy umieszczono silnik Triumpha w ramie Nortona, powstała nowa marka – Triton. Usłyszeli o niej wszyscy, gdy w 1965 roku, jadąc zbudowanym przez siebie motocyklem, Dave Degens wygrał 24-godzinny wyścig w Barcelonie.
Maksymalna prędkość, z jaką jechał jego Triton, wyniosła 126 mil/h, tj. ponad 200 km/h. Założona przez Degensa firma Dresda Aktos, w której zaczynał budować swe motocykle, istnieje do dziś i nadal powstają w niej Tritony! Wprawdzie produkcja jest bardzo ograniczona i wszystkie prace wykonywane są na zlecenie (i dość drogo), ale klientów nie brak. Nie tylko profesjonaliści brali się za budowanie Tritonów. Niejeden z tych motocykli powstał w amatorskich warunkach i rękami hobbysty. Zazwyczaj wtedy owocem pracy nie był motocykl wyścigowy, ale coś, co miało go do złudzenia przypominać. Cafe racer – kawiarniana wyścigówka, mająca zaspokoić wymagania rockera. Musiał mieć aluminiowy, polerowany zbiornik, kierownicę przykręconą bezpośrednio do goleni zawieszenia, sportowe siedzenie i silnik, który robił dużo, dużo huku.
Takie motocykle jeździły i w Polsce. W 1976 r. miałem przyjemność odbyć podróż z Warszawy do Poniatowej i z powrotem, wieziony jako pasażer na turystycznym Tritonie, będącym w posiadaniu braci Korzeniowskich – znanych wówczas dobrze w środowisku motocyklowym. Jako bardzo niedoświadczony motocyklista ubrałem się niezbyt odpowiednio na tę okazję i trzepoczący się kaptur kurtki mało mnie nie udusił podczas odcinków jazdy z prędkością 180 km/h.
Niewiele było wtedy szybszych motocykli, a jednoślady japońskie dopiero zaczynały do Polski docierać. Zapamiętałem tego Tritona tak, jak pamięta się pierwszą randkę, gdyż od niego właśnie zaczęła się moja motocyklowa pasja. Podobne sentymenty skłoniły Colina Jenkinsa, mieszkającego w Doncaster, w Anglii, do kupna motocykla przedstawionego na zdjęciach. Srebrno lśniący Triton był jego marzeniem, gdy jako kilkunastoletni chłopiec mógł tylko popatrzeć na wyczyny starszych kolegów w lotniczych kurtkach. Po latach zdobył upragniony motocykl.
Triton Colina to typowy cafe racer, jakkolwiek prędkość maksymalna ok. 120 mil/h pozwala na nieco więcej niż wyścigi od kawiarni do kawiarni. Silnik powstał z połączenia jednostki napędowej z modelu Thunderbird (blok i wał) i Bonneville (cylindry, głowice). Dzięki sportowym tłokom stopień sprężania wzrósł ze standardowego 8,5:1, do 10:1., ale do rekordu daleko, gdyż te silniki sprężano aż do stopnia 12:1. Czterobiegowa skrzynia Triumpha zastępowana była niekiedy skrzynią Nortona, a w późniejszym okresie pięciobiegową skrzynią Quaife (Triumph). Cały motocykl jest składanką elementów pochodzących z fabrycznych motocykli, jak zawieszenie Roadholder – Norton, albo wyprodukowanych przez warsztaty rzemieślnicze.
Aluminiowy zbiornik w wyścigowych egzemplarzach dobierany był wymiarami i pojemnością do charakterystyki zawodów (długość trasy), zaś w pozostałych – gdzie liczył się przede wszystkim szpan – przypominał zazwyczaj kształtem zbiornik Nortona Manxa, który w latach 50. i 60. był jednym z najszybszych motocykli świata. Zbiorniki często pękały od wibracji i, aby temu zapobiec, mocowano je jedynie stalową taśmą zapinaną na klamrę. Dwuosobowa kanapa zastępowana była czasami pojedynczą i tutaj znów Manx był najlepszym źródłem inspiracji. W typowo angielski sposób zamocowana jest kierownica. Przykręcona została bezpośrednio do goleni teleskopów, co nadaje motocyklowi niezwykle rasowy wygląd, a kierowcę zmusza do silnego pochylenia się w przód. Po oryginalnych uchwytach zostały tylko dziury w górnej półce. Na długą wycieczkę z plecakiem nie da się w tej pozycji jechać, ale do zabawy w ściganta idealna.
Zarówno sylwetka kierowcy, jak i cała konstrukcja motocykla sprawiają, że nadaje się on tylko do szybkiej jazdy. Sportowe wałki rozrządu powodują, że silnik nie ma „dołu” i powolna jazda jest bardzo męcząca. Za to przy prędkości 130-180 km/h motocykl pokazuje, co jest wart: krótka i niska kierownica okazuje się akurat, przesunięte w tył podnóżki już nie są za daleko, a „nerwowy” silnik staje się elastyczny i posłuszny każdemu drgnięciu ręki na rolgazie. Pomimo że hamulce są oczywiście bębnowe (nie zapominajmy, ·że jest to motocykl zabytkowy) ich sprawność jest bardzo duża. Pochodzą z firmy John Tickle (ten sam, który wykupił prawo produkcji Nortona Manxa) i dzięki podwójnemu rozpieraczowi w przednim bębnie i precyzyjnemu wykonaniu, przy małej prędkości są aż „za dobre”, gdyż potrafią zablokować koło! Do wykonania kół wykorzystywano aluminiowe obręcze Dunlop lub włoskie Brennani.
Możliwość stosowania wielu kombinacji w wykorzystaniu różnych elementów przy składaniu Tritona spowodowała, że nie istnieją dwa identyczne egzemplarze i pomimo łączących je cech, każdy z nich jest motocyklem niepowtarzalnym. Wśród wielu jednośladów chyba właśnie taka sylwetka i styl motocykla są najbardziej charakterystyczne dla konstrukcji angielskich. Pochodzą z dawnych, dobrych czasów, gdy Anglia była motocyklową potęgą, a japońskie Hondy miały o dwa suwy i trzy cylindry za mało.