Przyzwyczailiśmy się do tego, że motocykle testuje się przeważnie indywidualnie. Jednak Marta i Sławek przekonują nas, że może być inaczej. Dwoje zawodowych fotografów na jednym motocyklu – to nie może się nie udać!
Lech Potyński: „Testy na Parze”? Zanim rozwikłamy ten tajemniczy związek frazeologiczny, cofnijmy się trochę w czasie. Znamy się już od ładnych kilkunastu lat, więc miałem chwilę, by zorientować się, że masz w życiu co najmniej dwie pasje: motocykle i fotografia. Która była pierwsza? Czy czujesz się bardziej fotografem, czy motocyklistą?
Sławek Kamiński: Jednak fotografem. To moja wielka pasja, ale też i praca. Swoją przygodę z fotografią zaczynałem bardzo wcześnie. Pierwszy aparat dostałem od ojca, kiedy miałem 10 lat. Była to nowiutka radziecka Zorka, przywieziona z Moskwy przez zaprzyjaźnionego pilota. Mam ją zresztą do dziś i bardzo ją lubię. Przygoda z motocyklami zaczęła się niewiele później. Kiedyś zupełnie naturalnym było to, że chłopak wyrastał z roweru i wsiadał na motocykl.W połowie lat 70. kilku moich kolegów jeździło już w grupie motocyklowej w AMK przy warszawskim Pałacu Młodzieży. Chłopcy jeździli wtedy na czeskich Jawkach i bardzo mi się to podobało. Nie byłem w klubie, ale trenowałem z nimi. Ja również wtedy miałem Jawkę, nówkę sztukę, kupioną za 100 $ w Pewexie. Ojciec zarabiał wtedy w przeliczeniu ok. 25 $, a mama 20 $ miesięcznie. Zaraz potem była w domu straszna draka, bo tego pięknego, czerwonego „Mustanga” bardzo szybko porozbijałem i poprzerabiałem. Rodzice kupili mi wtedy drugiego, ale z zastrzeżeniem, żebym już w życiu nie liczył na nic więcej w tym zakresie.
LP: Ale przecież jeździłeś też w SKM-ie. Co cię tam zaprowadziło?
SK: Już nie pamiętam, to było dawno temu. Wtedy w Warszawie było kilka klubów motocyklowych, ale Stołeczny Klub Motorowy był najbardziej elitarny. Prezesem był wtedy legendarny zawodnik, Włodzimierz Gąsiorek. Dziś trudno w to uwierzyć, ale były tam sekcje wyścigowa, motocrossowa, enduro i trial. Szybko zrobiłem prawo jazdy i licencję. Trial wydawał mi się najciekawszy i najbardziej rozwojowy, chociaż większość wybierała motocross. Co ciekawe, w tamtym okresie czołowi zawodnicy w trialu mieli już w okolicach czterdziestki, chodziło chyba o doświadczenie i stalowe nerwy. Najpierw była WSK 125, bardzo toporna i ciężka. Po roku jeździłem już motocyklem, o którym mało kto słyszał. Była to WSK 250 Trial, zmontowana w Świdniku z dobrych, zagranicznych komponentów. Powstało ich dosłownie kilkanaście. To była prawdziwa wyczynowa maszyna. Motocyklem tym startowałem w zawodach, ale nie było łatwo – w tej klasie zaczęły się już pojawiać bardzo dobre hiszpańskie motocykle: Montesa i Bultaco.Poznałem też, co to sława. Raz, pod nieobecność aktualnego mistrza, wystartowałem z numerem 1. Zbierałem brawa na każdym odcinku specjalnym i nawet wywrotki traktowane były ze zrozumieniem. Pomyślałem: taki mistrz to ma fajnie! Trenowaliśmy wtedy na „Bergamo” (nieistniejący już teren między cmentarzami) i na Kopcu Czerniakowskim. Po kilku latach jeżdżenia od marca do grudnia powaliło mnie poważne zapalenie kolan, które leczyłem ponad dwa lata i wtedy rozstałem się z motocyklami.
LP: Porzućmy opowieści kombatanckie i zbliżmy się do współczesności, gdy twoje losy znowu związały się z motocyklami, a to za sprawą naszego magazynu…
SK: Tak, to prawda. Byłem wciąż na dorobku i całkowicie wyleczony z motocykli. Gdy Agora kupiła „Świat Motocykli”, to żaden z fotografów nie chciał robić dla was zdjęć. Wreszcie padło na mnie. Nie podszedłem do tematu entuzjastycznie, ale w końcu jestem zawodowcem. Wydra (Krzysiek Wydrzycki) zaczął się żalić, że w wydawnictwie nikt nie umie robić zdjęć motocyklom, nie wie nawet, gdzie jest przód, a gdzie tył, a ja to jednak „trochę” wiedziałem. Gdy wsiadłem z Wydrą na motocykle, jadąc na jakąś sesję fotograficzną, od razu powrócił ból kolan. Ale szybko się zorientowałem, że to raczej psychosomatyka, a nie żadna realna choroba.Przemogłem się – do tej pory pamiętam, że to był test porównawczy BMW F 650 i Aprilii 650. Redaktor Szymon Dziawer pozwolił mi jednym z nich zjechać do garażu. I tak jakoś wróciłem do jazdy, a kolana już mnie więcej nie bolały. Wróciła za to choroba motocyklowa. Traf chciał, że akurat wygrałem jakiś konkurs fotograficzny z nagrodą 5000 zł, sprzedałem ulubioną Leicę (do dzisiaj tego żałuję) i za 17 000 zł kupiłem, podobno okazyjnie, Kawasaki KLE 500 do lekkiego remontu. To było chyba w 2003 roku, od tamtej pory trwa moja przygoda z motocyklami i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
LP: Jednak cały czas jesteś związany z fotografią, w dodatku w środowisku jesteś dosyć znaną personą.
SK: No tak, jak to w gazecie codziennej, staram się być uniwersalny, chociaż skupiam się na fotografii prasowej, politycznej i społecznej, i chyba jakoś utrzymuję się cały czas w czołówce peletonu. Fotografując motocykle staram się na każdy patrzeć inaczej, bo wiem, że mają duszę. W naszych „Testach…” staramy się uchwycić charakter motocykla, zadbać o plener, uwiecznić emocje i tym samym zapisać pewną historię. LP: I tym zręcznym manewrem przechodzimy płynnie do twojego najnowszego pomysłu. A właściwie waszego, bo cały czas jest z nami i w ogóle się nie odzywa Marta Rybicka, współtwórczyni projektu „Testy na Parze”. Czy chodzi tu o motocykle parowe?
SK: Gdy zaszły zmiany właścicielskie w „ŚM” i nasze drogi się rozeszły, bardzo brakowało mi tego fotografowania motocykli. To było coś fajnego, twórczego, co porównywałem niekiedy do fotografii mody, modelek, bo przecież to wszystko jest piękne i estetyczne. Ale też i wygodniejsze, bo maszyny nie marudzą jak modelki i nie musiałem się co tydzień zakochiwać (oczywiście platonicznie) w kolejnej kobiecie. Wracając kiedyś z motocyklowego wypadu z Martą, która od razu okazała się „plecakiem forever”, uświadomiliśmy sobie, że wrażenia kierowcy i pasażera są zupełnie inne. Zrodził się z tego pomysł, a może nawet misja, żeby swoimi spostrzeżeniami dzielić się z innymi w formie tekstów i zdjęć. Dwóch fotografów na jednym motocyklu to o jednego za dużo, więc siłą rzeczy zacząłem robić karierę jako model.
Marta Rybicka: Po tej podróży powstał pomysł instagramowego profilu „Testy na Parze”. I oczywiście nie chodzi o parę wodną, tylko o dwójkę ludzi, których pasją jest także podróżowanie. Sławek musiał kiedyś „na szybko” napisać do testu porównawczego opinię o motocyklach z pozycji pasażera i okazało się, że tak też można. Chyba właśnie to wydarzenie nas przekonało. Okazało się bowiem, że pasażer też może mieć znaczący głos w temacie. Aby to wszystko uporządkować, założyliśmy swoje profile na Instagramie i Facebooku, ale trochę nam mało i ciągle poszukujemy jakiejś kolejnej platformy, przy pomocy której moglibyśmy szerzyć naszą „misję”. Wkładamy w to bardzo dużo pracy. Z jednej strony jest to dla nas ogromna frajda, ale z drugiej uważamy, że nasza robota jest bardzo potrzebna.
LP: Rozwiń proszę tę myśl…
MR: Sławek jest w pełni ukształtowanym motocyklistą, a ja patrzę na to z pozycji absolutnego laika. Chociaż podobno świetnie prowadzę samochód, to o motocyklach nie mam większego pojęcia, co też jest wartością samą w sobie. Co prawda jakiś czas temu, bez większej refleksji, jeździłam po Europie, by na żywo zobaczyć wyścigi MotoGP, wierząc, że na świecie liczą się tylko ścigacze. Ale dopiero Sławek wprowadza mnie w ten świat, opowiadając o różnego rodzaju maszynach, technikach jazdy, całej tej subkulturze. Pomyślałam, że wiele dziewczyn, których partnerzy jeżdżą na motocyklach, jest uprzedzonych do tematu, bo po prostu nie mają wystarczającego rozeznania, czym ta maszyna dla niego jest. Nie wiedzą, jak powiedzieć, że na tylnym siedzeniu jest im niewygodnie, że podnóżki są za wysoko albo siedzisko za małe czy kask za ciasny, bo po prostu nie mają skali porównawczej i wyobrażają sobie, że na motocyklu nie może być inaczej.A przecież taka jazda wcale nie musi być niewygodna, nieprzyjemna, a już na pewno nie brawurowa. Poza tym z mojego, niewielkiego wprawdzie, doświadczenia wynika, że gdy się jedzie we dwójkę, to jazda jest bezpieczniejsza, bo kierowca bardziej się stara. Wspólnej jazdy trzeba się nauczyć. Trzeba trochę zadbać o siebie nawzajem. Gdy kierowca jedzie za szybko albo za wolno, lub zamota się w jakiejś koleinie, to w żadnym wypadku pasażer nie może wywoływać na nim dodatkowej presji. Nie wolno histeryzować, wrzeszczeć czy walić pięściami po plecach, bo to tylko pogorszy sytuację. Ja w takich wypadkach sztywnieję i śpiewam sobie (podobno głośno) pod nosem.
Sporo o tym rozmawialiśmy ze Sławkiem, motocykl może być źródłem konfliktów, nieporozumień, a nawet zazdrości. A z drugiej strony może być właśnie doskonałą terapią dla dwojga. To wszystko zależy od nastawienia i od chęci spędzania razem czasu.Poza tym aspekt społeczny też jest bardzo ważny. Motocykl to nie tylko środek transportu, ale także doskonałe urządzenie do zbliżania ludzi do siebie, pozytywnie wpływa na relacje. Po pierwsze, trzeba się cały czas do siebie przytulać, co samo w sobie jest fajne. Po drugie, jak się ludzie pokłócą w trakcie jazdy, to nie można trzasnąć drzwiami i wyjść. W tym aspekcie absolutnie nie polecamy jazdy z interkomem (śmiech). A po trzecie, jakoś wspólnie przeżywamy przygodę, co scala więzi. Pod tymi względami chyba najbardziej zbliżonym środkiem lokomocji jest kajak, w którym oboje podróżujący są w równej mierze odpowiedzialni za to, aby podróż odbywała się w miłej i bezpiecznej atmosferze.
LP: Czym wasz profil różni się od innych?
MR: Przede wszystkim opiera się na dobrej fotografii i lifestylowym przekazie. Do każdego wyjazdu przygotowujemy się bardzo starannie. Ja sporo czytam o testowanym motocyklu, razem wybieramy pasujący do niego kierunek podróży, dobieramy właściwe stroje, plenery, porę dnia na zdjęcia. Już podczas testu staramy się skupiać na naszych emocjach towarzyszących jeździe, a nie samych parametrach maszyny. Redagując teksty pamiętamy, że muszą być bardzo krótkie, bo na Instagramie mieści się tylko 2000 znaków, czyli sama esencja. Czasami bardzo trudno jest zamknąć swoje wrażenia w kilku zdaniach.Piszemy więc te nasze teksty, a potem musimy je mozolnie skracać, przerabiać, tak aby zmieściły się w tym niewielkim formacie. Zawsze podajemy lokalizację, by było wiadomo, gdzie objeżdżaliśmy maszynę, opinię kierowcy i moją, czyli pasażerki. A na końcu jest zawsze nasz ranking: oprócz kilku typowych kategorii, oceniamy np. bezpieczeństwo pasażera czy „user friendliness”, czyli czy kierowca bez kłopotu i bez użycia instrukcji obsługi będzie umiał poruszać się w gąszczu przycisków i pokręteł.
SK: Czasami to wcale nie jest łatwe. W jednym przypadku nie zorientowaliśmy się, że motocykl ma podgrzewaną kanapę, w innym nie umieliśmy wyłączyć kontroli trakcji. Doszliśmy do wniosku, że ważnym elementem jest zaznaczenie warunków pogodowych, bo one też mają spory wpływ na oceny. Inaczej się jedzie przy pięknym słoneczku, a inaczej przy marznącym deszczu i to wszystko też ma wpływ na to, czy wyjazd był udany. To taki nasz stały format.
LP: A ile motocykli ugotowaliście już na tej parze i który w waszym rankingu był najfajniejszy a który najgorszy?
SK: Objechaliśmy już ich kilkanaście. Generalnie interesują nas motocykle zwane potocznie „wyprawowymi”, czyli takie, którymi da się jeździć nie tylko po asfalcie, ale i po szutrowych drogach. Co do wyboru, to trudno powiedzieć, bo w różnych kategoriach bywa różnie, chociaż nad każdym oczywiście się rozpływamy.
MR: Mieliśmy BMW R 1250 GS Adventure w topowej wersji i mimo, że powyżej 140 km/h jakoś okropnie wiało i było bardzo głośno, to na tej ogromnej, kanciastej, niemieckiej konstrukcji miałam poczucie wielkiej stabilności i bezpieczeństwa. Mogłabym nim jechać bez obaw bardzo daleko. Sławek za to stwierdził, że ten motocykl jest za duży i za ciężki jak na jego potrzeby i możliwości. Ponieważ oboje jesteśmy fotografami, przywiązujemy także dużą wagę do estetyki. Pod tym względem nasze serca absolutnie skradło żółte Moto Guzzi V85 TT. Afryka Twin była genialna, bo w automacie, Yamaha Tenere 700 Rally koszmarnie wysoka, czułam się na niej jak na wielkim wielbłądzie, a Sławek ledwo dostawał czubkami palców do ziemi. Triumph Scrambler 1200 przepiękny i bardzo w moim stylu. Ubłociliśmy go strasznie, ale wciąż wyglądał dostojnie. Z kolei Yamaha Tracer była bardzo przyjazna i taka w sam raz, chociaż nie zachwycała mnie wzornictwem. Z kolei niewielki Ducati Scrambler Dark okazał się idealnym kompanem do miasta. Generalnie wszystkie maszyny są fantastyczne, tylko trzeba umieć wydobyć z nich „to coś”. Mam nadzieję, że nam się to udaje. Ale to niech oceniają już nasi followersi…
LP: Życzymy wam kolejnych fantastycznych testów i oczywiście jak najbujniejszego rozrostu profili w mediach społecznościowych. Do zobaczenia w trasie!
Dziękujemy bardzo za rozmowę i pozdrawiamy całą redakcję oraz czytelników “Świata Motocykli”!
Marta Rybicka – fotograf dokumentalny, podwójna laureatka Grand Press Photo 2019, uczestniczka wystaw fotograficznych, prowadzi warsztaty fotograficzne dla dzieci, podróżuje, uwielbia koty i brazylijskie seriale.
Sławek Kamiński – fotoreporter prasowy, laureat Zdjęcia Roku 2019 Grand Press Photo, miłośnik dobrej kuchni, motocykli i instagrama. Nie gra na żadnym instrumencie.
Zdjęcia: Marta Rybicka, Sławek Kamiński, Michał Mruk
INSTAGRAM: @motophoto_pl
FACEBOOK: TESTY NA PARZE