fbpx

Tym razem przedstawiamy wrażenia z podróży po Polsce. Są one o tyle interesujące, że ich autorem jest czytelnik „Świata Motocykli” rodem ze Szwecji.

Moja znajomość Polski datuje się od 1988 roku. Wtedy to kupiłem motocykl Honda CX 500 Custom. Nie była to maszyna nadają­ca się na dłuższe podróże. Mimo to zdecydowałem się wraz z dwoma kolegami, którzy mieli podobne moto­cykle, pojechać w podróż dookoła Polski. Nasza po­dróż rozpoczęła się 600-ki­lometrowym odcinkiem z naszego rodzinnego mia­sta Hagfors do Ystad, skąd mogliśmy następnie przepłynąć promem do Świnouj­ścia. Trasa wiodła dalej przez Gdańsk, Warszawę, Kraków, Zieloną Górę i z powrotem do Świnouj­ścia. Przed ubiegłorocznym wyjazdem wybór ponownie padł na Polskę. 

Kierowałem się przy tym chęcią dotarcia dalej na po­łudnie, aby móc zobaczyć słynne Tatry i Zakopane, jak i możliwością naoczne­go zaobserwowania rozwo­ju kraju po jego uwolnieniu się spod wpływów Związku Sowieckiego. Dalszym ce­lem było kontynuowanie podróży przez Słowację, Budapeszt i z powrotem do domu przez: Wiedeń, Pra­gę, Berlin i Kolonię, skąd promem miałem popłynąć do Goeteborga w Szwecji. Tym razem zamieniłem swój motocykl na Yamahę 750 Seca, a mój kolega je­chał na wspaniałej Hondzie Gold Wing GL 1500 SE. 

Wraz z kolegą wyjechali­śmy 5 czerwca z Hagfors. W deszczowej pogodzie przejechaliśmy 350-kilome­trowy odcinek do Oxelo­sund. Prom, który okazał się wygodny i tani, jest znako­mitym środkiem komunika­cji dla podróżnych z północnej i środkowej Szwecji. Dlatego też byliśmy bardzo zdziwieni, gdy dowiedzieli­śmy się, że w tym roku prze­jechały nim do Polski tylko dwa motocykle. Czyżby na­dal na temat Polski panowa­ły przesądy? Np. duże kło­poty z wizą, ubezpieczenia­mi, złe drogi, niedobre je­dzenie i paliwo oraz niebezpieczeństwa związane z kradzieżami itd. W takim razie, szkoda! 

Osobiście mo­gliśmy jednak stwierdzić, że potrzebny jest tylko ważny paszport oraz tzw. zielona karta, zaświadczenie wyda­wane w ciągu kilku dni przez firmę ubezpieczenio­wą, w której ubezpieczony jest pojazd. Ubezpieczenie kosztuje około 100 koron. W Polsce pod dostatkiem jest dobrej jakości jedzenia i paliwa, a ceny są takie, o jakich w Szwecji możemy tylko marzyć. W czasie mo­ich podróży do Polski nigdy nie stałem się ofiarą kra­dzieży lub innej formy prze­stępstwa. Ale turysta powi­nien być – co jest oczywiste – ostrożny, tak jak w wielu innych miejscach na świe­cie. 

A jeśli chodzi o drogi? Tak, może nie są tej samej klasy, co drogi w Szwecji, ale przynajmniej główne trasy są przyzwoitej jako­ści. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że drogi są bardzo zatłoczone, a różno­rakość pojazdów ogromna. Mogłem stwierdzić, że od czasów moich poprzednich wizyt ilość zachodnich sa­mochodów znacznie się zwiększyła, ale nadal domi­nuje polski mały Fiat i inne trudne do zidentyfikowania przez nas pojazdy ze wschodu. 

Większość z tych pojazdów prawdopodobnie nigdy nie przeszłaby szwedzkich badań tech­nicznych i w związku z tym nie byłaby dopuszczona do jazdy na szwedzkich dro­gach. Wygląda na to, że sa­mochody ciężarowe i auto­busy są również bardzo zniszczone i zużyte. Można to zaobserwować, gdy wjeżdżają one pod górę w, tempie ślimaka i wyrzu­cają z siebie chmury spalin. Równie często można je zo­baczyć stojące przy drodze i naprawiane. 

W takich warunkach do­brze jest mieć duży i ciężki motocykl o dużej mocy. Wyprzedzanie, które trzeba często wykonywać, może odbywać się szybko i pew­nie, a przy redukcji biegu i pełnym gazie ma się uczu­cie, że obok wyprzedzanego pojazdu po prostu się prze­latuje. Mimo to nie można spodziewać się osiągnięcia wysokich średnich szybko­ści. Miejscowości nie mają obwodnic i drogi przecho­dzą przez każdą małą wio­skę, a jest ich tu sporo. 

Przed wjazdem do mia­sta i wsi nie ma znaków ograniczających prędkość, znak z nazwą danej miej­scowości zastępuje go. Cza­sami mieliśmy wrażenie, że w niektórych miejscach trudno było zauważyć, gdzie kończy się ogranicze­nie prędkości, a często byli­śmy niepewni, czy na da­nym odcinku jest jakieś ograniczenie, czy też nie. Szczególnie dotyczyło to od­cinków, na których prowa­dzone były prace remonto­we, gdzie umieszczano zna­ki z ograniczeniem do 70 lub 50 km/h. Podejrzewam, że w wielu przypadkach nie zawracano sobie nawet gło­wy tym, aby umieścić znak informujący o końcu obo­wiązywania ograniczenia prędkości. Między Gdań­skiem a Krakowem widzie­liśmy kilka patroli policyj­nych, z których przynaj­mniej dwa-trzy przepro­wadzały pomiary prędkości pojazdów. Jednak ryzyko zatrzymania przez taki pa­trol jest minimalne. Samo­chody nadjeżdżające z przeciwka już zawczasu ostrze­gawczo mrugają światłami. 

W czasie postojów łatwo było nawiązywać nowe kontakty

Jednak Polska i wakacje to nie tylko sytuacja na dro­gach. W tym kraju jest wiele ciekawych miejsc do zo­baczenia. Takie miasta jak: Gdańsk, Malbork, Warsza­wa i Kraków, są gwarancją bardzo ciekawych wycie­czek turystycznych. W tym artykule chcę jednak opo­wiedzieć tylko o wraże­niach, jakie ma szwedzki turysta podróżujący po Pol­sce na motocyklu. 

Po obfitym i solidnym śniadaniu nadszedł czas na zjechanie z promu i usta­wienie się w kolejce do od­prawy celno-paszportowej. Motocyklista może bez denerwowania innych podróż­nych objechać całą kolejkę. Widocznie wszyscy rozumie­ją, że nie jest łatwo siedzieć na motorze i czekać godzina­mi na odprawę. Poza tym mo­tocyklista ma na tyle mało ba­gażu, że kontrola nie będzie trwała długo i nie przedłuży innym podróżnym oczekiwania. 

Dla Polski, tak jak i dla innych krajów, dodatkowe wpływy z turystyki byłyby korzystne. Dlatego też moż­na poczuć się nieco zawie­dzionym, gdy kontrola cel­no-paszportowa odbywa się mniej więcej tak, jak w cza­sie moich wcześniejszych wizyt w Polsce. 

Celnik ze spuszczonym wzrokiem bierze paszport i znika. Po ok. 10 minutach wraca i oddaje paszport nie spoglądając na mnie nawet raz, nie wspominając oczy­wiście nawet o wypowie­dzeniu formułki w stylu „witamy w Polsce”. Przy­kro, że pierwsze wrażenie musi być takie sztywne, kie­dy wiele innych „puściło” od czasów wpływów ZSRR. Trudno poczuć się mile wi­dzianym! Niestety! 

No do­brze, po odprawie wyjeż­dżamy w kierunku Gdańska. Tutaj stwierdziliśmy, że ulice były w kiepskim stanie, ale prace drogowe prowadzone były w tak wielu miejscach, że niebawem stan ulic prawdopodobnie poprawi się. Przed wyjaz­dem do Warszawy zrobili­śmy rundkę po mieście i ko­rzystając z okazji odwiedzi­liśmy znajomych. Zaplano­wana 10-minutowa wizyta przeciągnęła się do kilku godzin. Polska gościnność nie pozwala na tak krótkie odwiedziny. 

Wokół naszych motocykli stojących na po­dwórku zebrała się spora grupa ludzi. Wynika z tego, że duże motocykle nie są tu­taj zbyt popularne, a na pewno nie takie, jak olbrzy­mia, 6-cylindrowa Honda mojego kolegi. Jest to praw­dziwy „karawan” z pełnym możliwym wyposażeniem, nawet wstecznym biegiem. Na moją 750 też oczywiście ktoś spojrzał, ale w tych okolicznościach wyglądała ona jednak dość skromnie. Aczkolwiek z drugiej strony, jak miałem okazję póź­niej usłyszeć, przypomina ona bardziej motocykl. Przynajmniej można zoba­czyć w niej silnik, który w moim motorze nie był za­słonięty plastikowymi osło­nami. 

Chwilę potem naje­dzeni i zadowoleni poże­gnaliśmy naszych gospoda­rzy i wyruszyliśmy w dalszą podróż do Warszawy. Pogo­da była znakomita, a droga jakby stworzona do jazdy na motocyklu. Żadne szero­kie, proste autostrady o gwałtownym natężeniu ruchu, tylko podobne do zwykłych, szwedzkich, as­faltowych dróg. Trasa mię­dzy Gdańskiem a Warszawą liczy ok. 350 kilometrów, więc postój na tankowanie był nieunikniony. Mając w pamięci czasochłonne tankowanie w czasie po­przednich wizyt, tym razem napełnianie zbiorników przyjęliśmy jako miłą nie­spodziankę. Zupełnie jak w Szwecji – podjechać i tan­kować, na dodatek za poło­wę ceny w porównaniu z cenami szwedzkimi.

Po półtoragodzinnej jeź­dzie dało o sobie znać pra­gnienie. Zatrzymaliśmy się w spokojnej i miłej kawia­rence i kupiliśmy kawę i na­poje. Od razu otoczyło nas kilka ciekawskich, ale sym­patycznych osób, chcących dowiedzieć się, jaką pręd­kość maksymalną mają na­sze motocykle. Najwyraź­niej przeceniali możliwości naszych motorów, pytając ilu silnikom małego Fiata odpowiadają, nasze silniki. Próbowaliśmy im wyjaśnić, że Yamaha ma 82, a Honda 100 koni mechanicznych, ponieważ nie znaliśmy sil­nika małego Fiata. W czasie naszej dalszej podróży mie­liśmy okazję odpowiadać na takie pytania jeszcze wiele razy. Przed dalszą jazdą zaprosiliśmy naszych nowo poznanych przyjaciół na piwo. 

Kiedy zbliżaliśmy się do Warszawy, mając nienajlepsze doświadczenia z wcześniejszych pobytów, zaczęliśmy rozglądać się, za strzeżonym parkingiem, na którym moglibyśmy zostawić nasze motocykle. W czasie poprzednich wizyt nikt w centralnych czę­ściach miasta nie chciał nas przyjąć na parking, Nie było tak tylko w Warszawie, ale również w innych miastach. Kilka kilometrów przed miastem zjechaliśmy na przydrożny parking i zapy­taliśmy, czy będziemy mogli zostawić nasze motocykle, Spotkaliśmy się z bardzo pozytywnym przyjęciem i poświęciliśmy dużo wysił­ku na to, żeby wytłumaczyć, że wpierw musimy poje­chać do miasta, znaleźć po­kój w hotelu, rozpakować bagaże i zostawić skórzane kombinezony, zanim będziemy mogli zostawić na przechowanie nasze moto­cykle. Po rozmaitych trud­nościach językowych odje­chaliśmy. 

Na obrzeżach Zakopanego

Okazało się to trafną de­cyzją, ponieważ gdy doje­chaliśmy do naszego hotelu, okazało się, że tuż przy nim jest parking strzeżony. Był to ten sam hotel, w którym w czasie poprzednich wizyt rozwiązanie problemu par­kowania było prawie nie­możliwe. Bardzo korzystną odmianę zauważyliśmy przy kolejnych pobytach w hote­lach leżących na trasie na­szej podróży (w Zakopanem był to na dodatek parking bezpłatny). Nocowanie w ho­telu może wydawać się nie­co kosztowne, ale koszty noclegu jednej osoby nie przekraczają ok. 150 koron i to ze śniadaniem. Naszym zdaniem, odliczając jego koszt od opłaty np. za cam­ping, różnica nie będzie ta­ka duża. Rano nie ma potrzeby zwijania mokrego namiotu i przygotowywania śniadania, a na dodatek człowiek czuje się bardziej wypoczęty i czysty. 

Chcę przypomnieć, że je­chaliśmy na początku czerwca, a pokoje hotelowe załatwialiśmy bez proble­mów. Nigdy żadnych kłopo­tów – można nawet się tar­gować. Nigdy zawczasu nie rezerwowaliśmy pokojów, zaletą wakacji na motocy­klu jest całkowita niezależ­ność. A jeżeli pogoda nie dopisuje, zawsze można zatrzymać się gdzieś na kil­ka dni. 

Po pobycie w War­szawie wyruszyliśmy w dal­szą drogę, kierując się do Zakopanego przez Kraków, gdzie zatrzymaliśmy się na parę godzin. W zasadzie był to pobyt zbyt krótki, ale z jednej strony mieliśmy przed sobą długą drogę, a z drugiej już tam byłem wcześniej. W czasie na­stępnej podróży poświęcę chyba więcej czasu na zwie­dzanie tego miasta. Przejazd przez Warsza­wę i Kraków jest trudną próbą, Bardzo duży ruch i masa spalin z samocho­dów, w których nie ma ka­talizatorów. Zanim wyje­dzie się z miasta, ma się wrażenie, że wypaliło się kilka paczek papierosów bez filtra. 

Przed Zakopanem za­częło się powolne wznosze­nie terenu ku wierzchołkom Tatr. Rozpościerał się przed nami fantastycznie piękny krajobraz. Rozkoszowali­śmy się piękną przyrodą i powietrzem, które było co­raz czystsze i świeższe, w miarę jak zbliżaliśmy się do gór. Po drodze zauważy­łem kilka autobusów wy­cieczkowych, które nie po­radziwszy sobie ze stromy­mi podjazdami, stały na po­boczach z przegrzanymi sil­nikami i parującymi chłodnicami. Właśnie tutaj, na krętych, górskich drogach z ośnieżonymi wierzchołka­mi gór w tle, jazda na moto­cyklu jest wspaniałym uczuciem. Dzięki odpowied­niemu stosunkowi wagi do mocy nie zauważa się stro­mych podjazdów, a to w połączeniu z coraz mniej­szym ruchem na drodze powodowało, że przeżywa­liśmy jazdę na motocyklu właśnie w jej najlepszym wydaniu. 

W czasie jazdy trzeba jednak uważać na błotnistą maź, która miejscami wyle­wała się na drogę. Peter miał okazję przekonać się o tym, gdy jego ogromna Honda na jednym z zakrętów wpadła w poślizg wła­śnie na takiej mokrej pla­mie. Dzięki szczęściu a przede wszystkim umie­jętnościom, udało mu się wyjść z opresji bez wywrot­ki. Potraktowaliśmy to zda­rzenie jako memento i od tej pory postanowiliśmy je­chać trochę spokojniej i bardziej uważać na to, co dzieje się na drodze. 

Innymi, niecodziennymi dla nas, Szwedów, zagro­żeniami na drodze były wa­łęsające się psy, które szczekając rzucały się na nas, gdy przejeżdżaliśmy na naszych motocyklach. Zauważyliśmy, że inne po­jazdy nie były przez nie niepokojone, tak więc prawdopodobnie byliśmy dla nich czymś obcym, za czym należy pognać. Na szczęście żaden z psów nie był na tyle odważny, żeby podbiec całkiem blisko i ugryźć w nogę. 

Zakopane, cel obecnej podróży, pojawiło się nagle wśród ośnieżonych wierz­chołków gór. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli­śmy centrum miasta i za­trzymaliśmy się w pierw­szym lepszym hotelu. Hotel okazał się dobry i relatyw­nie tani, i był w nim naj­mniejszy bar, jaki kiedykol­wiek widziałem. Wyglądało na to, że po­za grupą duńskich tury­stów, mieszkaliśmy w tym dużym hotelu sami. Podró­żowanie poza sezonem ma swoje zalety! Tak, jak już wcześniej wspomniałem, także tutaj był strzeżony parking w bezpośrednim sąsiedztwie. 

Na wycieczce krajoznawczej w okolicach Zakopanego

Pobyt w Za­kopanem był jednym z punktów kulminacyjnych podróży. Wspaniała przy­roda i obsługa turystycz­na. Odnieśliśmy jednak wrażenie, że popularność miasta nie spowodowała znacznych podwyżek cen, co ma zwykle miejsce w innych popularnych miejscowościach. Byliśmy mile zaskoczeni liczbą młodzieży w tym mieście. Zjawisko to wytłumaczyła nam recepcjonistka hote­lowa. Była to młodzież z dużych miast, która co roku ma możliwość opuścić miejską atmosferę i oczyścić płuca czystym, świeżym, zakopiańskim powietrzem. Naszym zdaniem jest to bardzo roz­sądny pomysł. 

Niestety, nasz pobyt tutaj był dłuż­szy niż przewidywaliśmy. Pewien, naszym zda­niem nieokrzesany, ogra­niczony i bez wyobraźni celnik zmącił ponownie na­sze pozytywne wrażenie na temat nowej Polski. Po kil­kudniowym pobycie w Za­kopanem wyruszyliśmy w dalszą podróż do Buda­pesztu. Niestety, wybrali­śmy drogę prowadzącą ­przez niewielkie przejście graniczne, ok. 20 km od miasta. Celnik przed wy­puszczeniem mnie za gra­nicę chciał zobaczyć „zie­loną kartę’”. Niestety, zo­stawiłem ją w czasie wizyty u naszych przyjaciół w Gdańsku. Nie przejąłem się tym zbytnio, ponieważ okazałem ją celnikowi przy wjeździe do kraju. W naj­śmielszych przypuszcze­niach nie mógłbym się do­myślać, że będę musiał przedstawić dowód ubez­pieczenia przy wyjeździe z Polski. 

Wszystkie nasze propozycje, jak m.in. prze­słanie faxem dowodu ubez­pieczenia przez naszych przyjaciół, zostały odrzuco­ne. Młody kierownik zmia­ny chciał koniecznie zobaczyć oryginał. Ale – ciągle próbowałem postawić na swoim – czy policja lub urząd celny w Gdańsku nie mógłby przyjrzeć się doku­mentom i zaświadczyć o ich oryginalności? Czy wtedy moglibyśmy przekroczyć granicę? Jego jedyną pro­pozycją był powrót do Gdańska, 750 km, i zabra­nie dokumentu lub też uisz­czenie jakiejś opłaty, której znaczenia nie mogliśmy do końca zrozumieć. Stwier­dziliśmy jednak, że wspo­mniana suma byłaby zbyt dużym obciążeniem dla na­szej kieszeni. Cóż mogliśmy zrobić? Jedyną możliwością było zadzwonienie do naszych przyjaciół i poproszenie ich o wysłanie dowodu naj­bliższym pociągiem odcho­dzącym do Zakopanego.

Trwało to dwa dni, ale w końcu mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Niestety, pogoda uległa w między­czasie pogorszeniu i zaczęło padać, co było szcze­gólnie przykre, gdyż nasza trasa prowadziła przez piękne górzyste tereny po­łudniowej’ Polski i północ­nej Słowacji. Tym razem wybraliśmy jednak inne i znacznie większe przejście granicz­ne. Jakież było nasze zdu­mienie, gdy nikt nie pytał o jakąś tam „zieloną kartę” i wystarczyło pokazać tylko paszporty. 

Byliśmy trochę źli, że nie wybraliśmy tego przejścia za pierwszym ra­zem. Może bylibyśmy tutaj obsłużeni w, naszym zda­niem, bardziej profesjonal­ny sposób, nawet gdyby wtedy sprawdzono nasze ubezpieczenia. Będę pamiętać na przy­szłość, żeby mocno trzymać przy sobie wszystkie obo­wiązujące dokumenty, a bę­dę miał na pewno ku te­mu okazję, ponieważ Pol­ska jest teraz bardzo cieka­wym celem podróży. Na­prawdę szkoda, że nie od­kryło tego dotychczas wię­cej turystów. 

Po przekroczeniu grani­cy i podczas pierwszego po­stoju w Słowacji, zaczęliśmy podsumowywać nasze wra­żenia z Polski, które są przeważnie pozytywne. Go­ścinni i pomocni ludzie. Uprawianie turystyki jest teraz tutaj i łatwe, i tanie, a na dodatek kraj ten ma wiele do zaoferowania tury­stom. Byliśmy całkowicie zgodni co do tego, że kraj ten powinien zostać odkryty i poznany przez większą liczbę Szwedów. Jesteśmy, jakby nie było, sąsiadami i jeśli o nas chodzi, to chęt­nie tu wrócimy i postaramy się mieć dla siebie więcej czasu. 

Tekst i zdjęcia: Sture Mellgren

KOMENTARZE