Wiecie co to jest Ratbike? To motocykl wystylizowany w stylu Mad Max, a serie tych post apokaliptycznych filmów z pewnością widział każdy szanujący się motocyklista. Ma być dziwnie, brudno i szczurowato. I tylko z pozoru konstrukcja powiązana jest drutami i srebrną taśmą. Technicznie ma być nienagannie. Jednym to się podoba, innym tak sobie.
Na skróty:
Tekst i zdjęcia: Irek Marzewski
Rat Bikes Poland, po naszemu Szczury Polska, już po raz jedenasty ruszyli na pseudorajd swoimi kontrowersyjnymi maszynami, tym razem dosyć daleko… Przez ostatnie dziesięć edycji włóczyliśmy się po różnych dziwnych miejscach, ale było to zawsze w granicach naszego kraju. Wśród organizowanych imprez były: Ratowo-Szczurów, Szczury-Kocury, Zawory-Tłoki, czy Spaliny Wielkie-Spaliny Małe. Po dekadzie tych corocznych wyjazdów padł pomysł by ruszyć gdzieś dalej. Oczywistym kierunkiem stała się Finlandia – z uwagi na to, że ludzie z Rat Bike Finland odwiedzili naszą imprezę już parokrotnie, więc doszliśmy do wniosku, że nadeszła najwyższa pora na rewizytę.
Start i długa droga na północ
Na miejsce zbiórki grupy Ratów wyznaczyliśmy teren bazy motocyklowej w Malesowiźnie na Suwalszczyźnie, u Kapusty. Zjechało się do niej łącznie 15 motocykli, w tym 6 z Niemiec. W niedzielę 15 czerwca mieliśmy zrobić całodniowy przelot do Tallina w Estonii. Na dwie godziny przed wyjazdem pojawił się jeszcze Tofik (Wojtas), który jechał całą noc, żeby zdążyć na start. Pojawiły się obawy, czy nie uśnie nam gdzieś po drodze, ale dał radę, bo to człowiek z dupą z żelaza. Ewenementem był także załoga – Mariusz ze swoim 13-letnim synem Pawłem jak pasażerem, dla których była to, zdaje się pierwsza, taka nieco dłuższa przejażdżka.
Droga przez Litwę, Łotwę i Estonię trasą via Balticą przebiegła bez większych emocji, można powiedzieć nudnawo – 700 km w 15 motocykli beż żadnych strat po drodze i narzekań. Małoletni Paweł zaimponował wszystkim swoja wytrzymałością, tak samo jak jedyna w ekipie kobieta – Meli, która przyjechała z Niemiec na własnym Fazerku. Następnego dnia miała miejsce przeprawa do Helsinek, a kilkanaście kilometrów od mety zaczęła się odyseja Tofika, któremu VFR-ka zgubiła ładowanie. Ku zdziwieniu wszystkich, wiozłem ze sobą zapasową baterię, więc udało mu się dojechać razem do „clubhousu” BONEHEADS MC, gdzie mieliśmy zaplanowany pierwszy nocleg. Przyjęci zostaliśmy bardzo serdecznie przez gospodarzy, rozmowom nie było końca do późnej nocy. No i jak to zazwyczaj w Finlandii, sauna była obowiązkowa dla wszystkich. Wielkie dzięki za ten czas!




Spotkania i niezwykłe miejsca
Następny dzień był przeznaczony na odwiedziny muzeum Simo Hayha (ksywka Biała Śmierć), słynnego fińskiego strzelca z czasów II Wojny Światowej, który wg jego notatek, posłał w zaświaty ponad 500 czerwonoarmiejców. Czy ktoś z was wcześniej wiedział, że podczas operacji używał lornetki produkcji PZO z Warszawy? No to już wiecie.
Zupełnym przypadkiem zatrzymaliśmy się nieopodal ogrodu fińskiego rzeźbiarza Veijo Ronkkonena, w którym autor umieścił dziesiątki betonowych figur ludzi ćwiczących jogę oraz innych postaci o wyjątkowo nienachalnej estetyce. Wykorzystywał z pasją sztuczne szczęki pozyskiwane od ludzi w darowiźnie oraz szklane oczy, co czyni jego prace dość upiornymi w odbiorze. Ale są też ciekawe, przynajmniej dla wyznawców stylistyki Rat Bike. Nocleg wypadł nam w opuszczonym gospodarstwie rolnym, około 100 km od rosyjskiej granicy. Mieliśmy tam naturalny, niezamierzony „urbex” z odkrywaniem przedmiotów używanych przez kilka pokoleń, które kiedyś zamieszkiwały te ziemie. Niezwykłe okoliczności spowodowały, że całe towarzystwo wpadło w dziwny trans. Znalezione, poukrywane po kątach instrumenty muzyczne, po wielu latach bezczynności, znów zabrzęczały. Takie na przykład pianino, które wg relacji Hermanniego nie było używane od co najmniej 40 lat… Wnet powstał improwizowany duet na rozstrojone pianino i równie powykrzywiane bandżo. Słuchaczom chyba się podobało, bo nie pouciekali. Rozmowom i żartom nie było końca, bo nie przywykliśmy, że o 2 w nocy jest tu jeszcze zupełnie jasno.
Kolejny etap trasy, to wizyta u kowala, która długo zapadnie wszystkim w pamięci. Po obejrzeniu kuźni tego artysty, na odchodne zadał nam pytanie, czy chcemy zobaczyć jego motocykle. No panie, dwa razy powtarzać nam nie trzeba. Gdy weszliśmy do niepozornej z zewnątrz piwnicy, oczom ukazał się nam motocyklowy raj. W wolnym czasie facet składa, remontuje, sam dorabia części do swoich Nortonów, którymi następnie ściga się w wyścigach ulicznych. Koledzy chodzili przy nich na kolanach, jak przed świętymi figurami, dotykali, głaskali i niemal lizali każdą część tych maszyn. Samo pomieszczenie wypełnione było artefaktami z epoki świetności tych maszyn – plakaty, puszki po olejach, tablice, gadżety itp. Coś pięknego.


Clubhouse’y i fińska gościnność
Część ekipy pojechała oglądać muzea związane z II WŚ, część szczurowa natomiast, po przepięknym odcinku szybkiego szutru pośród lasów, wylądowała na punkcie widokowym Sulkavan Linnavouri. To pozwoliło zorientować się, w jak fantastycznym przyrodniczo terenie się poruszamy. Finlandia to piękny i dziewiczy kraj. Wieczorem nastąpiła kontynuacja urbexu gospodarstwa oraz kolejny koncert muzyczny na rozstrojone instrumenty. Następnego dnia, już w czwartek, mieliśmy nieco się poszwendać, ale solidny deszcz zminimalizował plan jedynie na dojazd do kolejnego noclegu w clubhousie ROADS RATS MC nieopodal Mikkeli. Po drodze przejechaliśmy bardzo widowiskowy odcinek drogi 62 Lietvesi Scenic Route, wijący się malowniczo między jeziorami i pomimo deszczu (jak to określił Matijas: liquid sunshine), każdemu wyłaziły gały widząc, którędy jedziemy. Niesamowite miejsce, polecam wszystkim turystom motocyklowym.
Ostatni wieczór spędziliśmy w clubhousie fińskich Szczurów, którzy mają bardzo dobrze przygotowane zaplecze pod kątem potrzeb motocyklistów. Ogromny garaż z warsztatem i hamownią, suszarnię na mokre ubrania, szatnie z szafkami na rzeczy członków klubu, na górze zaś strefa relaksu z barem, bilardem, automatami do gier, obowiązkową sauną i tarasem na wspólne posiłki oraz miejsce na ognisko. Należą im się wielkie gratulacje, bo widać tu ogrom pracy wielu ludzi. Po serdecznym przyjęciu i solidnym posiłku, nastąpiły oficjalne przemowy oraz wymiana okolicznościowych pamiątek przygotowanych na to spotkanie.



Powrót i finał wyprawy
W piątek byliśmy już w drodze do Helsinek na prom do Estonii. W 6 motocykli nocowaliśmy na dziko w lasku tuż nad brzegiem Zatoki Ryskiej, 40 km przed Rygą. Trzeba wspomnieć, że ekipa ze Śląska: Krzyś, Ivo i Robal, ruszyła dzień wcześniej do domu. Dostali na Łotwie porządne lanie z nieba. Niemcy natomiast ruszyli dalej na północ i dotarli aż na Lofoty w Norwegii, skąd tydzień później wrócili, przez Szwecję, do domów. Twarde dupska mają, to trzeba przyznać.
Tofik zdołał dojechać do Pruszkowa, gdzie ostatecznie VFR-ka spaliła instalację elektryczną, i tutaj do akcji, cały na biało, wkroczył niezawodny pan Mareczek, który busem dowiózł rozdygotanego z nerwów kolegę do domu.
Taki to był XI EXODUS 2025, bardzo dobry wyjazd, na który miesiącami czekały Szczury, żeby podreperować swoją psychikę po średnio miłych szarościach dnia codziennego. Średnia długość trasy wyniosła 3-4 tys. km, w zależności od miejsca startu. To dobry dystans, by zresetować mózgownicę na kolejne miesiące szarpanki z życiem.
Krótka historia Ratów w Polsce
Rat Bikes Poland – Szczury Polska, to niezależna, nieformalna, silnie chaotyczna, szalona, a jednak czarująca grupa wolnych motocyklistów. Bycie Szczurem wcale nie oznacza posiadania zohydzonego wyglądem motocykla, to raczej pewien osobliwy stan pokręcenia umysłu, wyjścia poza ramę motocyklowych tendencji. Z biegiem lat wydestylowała się osobliwa zbieranina różnorodnych, już lekko podstarzałych odklejeńców, którzy apokaliptycznym wyglądem swoich maszyn mówią temu systemowi: „hakunamatata biczis”!
Szczury to bardzo zaradne drogowe stado, zaprawieni kierowcy, pomimo różnych przygód, do celu brną zawsze w kupie. Twarde motocyklowe dupy, penetratorzy zatęchłych nor, do których od lat już nikt nie zaglądał. To koneserzy wszelkiego złomu, czarnego jak smoła humoru i dzikiego uśmiechu. Każdy ich pseudo-rajd „Exodus” daje zwierzęcą, ratującą życie, dawkę terapeutycznej mocy do późniejszych zmagań z tym parchatym światem. Wszędzie, gdzie się pojawią, to zawsze oddziałują na otoczenie – są źle lub dobrze odbierani, nigdy jednak obojętnie. Mówiąc jednym słowem: czuby – ale z doświadczeniem.
Więcej informacji znajdziecie na Facebooku – Rat Bikes Poland.










