fbpx

Pretekstem do tej wycieczki był II zlot wirtualnej grupy “Zapach garażu”, prowadzonej przez Erwina i Wawrzyńca Gorczyców, ludźmi od lat związanych ze “Światem Motocykli”. Ale w zasadzie każdy pretekst jest dobry, żeby przejechać się motocyklem. Zwłaszcza w tak ciekawe geograficznie i historycznie regiony.

Goniąc „Zapachem Garażu”

Ponieważ startujemy jako niezrzeszona grupa 4 motocyklistów, przypadkowo tylko jadąca na motocyklach BMW (maszyn w wieku 72, 50, 30 lat i rok), musimy niejako gonić rajd “Zapachowców”. Założenie jest ambitne, bo żeby dogonić ekipę, trzeba stawić się pod Bartoszycami maksymalnie do godziny 13:00. Z Warszawy to niecałe 300 km, ale jadąc w grupie zawsze idzie to jakoś wolniej, w dodatku leciwe BMW R 51/3 nie lubi (co nie znaczy, że nie da rady) jechać szybciej niż 100 km/h. Żeby nie było, że zawsze zaczynam trasę w Warszawie, tym razem startujemy w Starych Babicach, a stolicę ominiemy szerokim łukiem. To nie jest takie trudne, w dodatku trasa będzie krajobrazowo ciekawa.

Lokalną drogą nr 580 przez Zaborów, Kampinos i Żelazową Wolę (tak, tę od Chopina) dotrzemy do Sochaczewa. Odkąd zbudowano autostradę na Poznań i Berlin, ta miejscowość nie jest już tak dramatycznie zakorkowana, a jej mieszkańcy z pewnością nie tęsknią za słynnymi blokadami i protestami przeciwko takiemu ruchowi drogowemu.

Tu drogą numer 50 (w bliżej nieokreślonej przyszłości ma stać się częścią warszawskiego Wielkiego Ringu) przez Kamion, przekroczymy Wisłę mostem w Wyszogrodzie i przez Płońsk dotrzemy do Ciechanowa. To skierujemy się na Przasnysz i za chwilkę będziemy już na Mazurach. Z Przasnysza przez Szczytno (to tu zły komtur więził i oślepił Juranda, a ruiny zamku można podziwiać do dzisiaj) i Biskupiec dotrzemy do Bartoszyc, to już będzie Warmia. A w zasadzie nie dotrzemy, tylko zatrzymamy się przed samym miastem, w niewielkiej osadzie Ciemna Wola. Skoro ja wyrobiłem się w 3,5 godziny leciwą maszyną, to znaczy, że każdy da radę. Ale czemu stajemy właśnie tu? W Ciemnej Woli urzęduje postać doskonale znana w polskim świecie weterańskim – Bogdan Romanowski, z jedną z bardziej znaczących (nie tylko w naszym kraju) kolekcji motocykli naprawdę zabytkowych. Miejscówka jest na tyle szczególna, że zasługuje na osobny materiał – relacji z wizyty w Muzeum szukajcie w dziale “Oldtimery”. Na zachętę nadmienię jedynie, że rezyduje tu jedyny w Polsce (i na świecie) jeżdżący górnozaworowy Sokół 500 RS, a amerykańskie czterocylindrówki stoją rzędami. To nie jest klasyczne muzeum, tylko prywatny zbiór w wielkim, piętrowym garażu. Biletów się więc nie kupuje – po prostu wystarczy się umówić na wizytę z właścicielem.

Wielkie Jeziora Mazurskie to idealny region do spędzenia nie tylko weekendu, ale i wakacji. Dziewicza przyroda, woda, tajemnicze historie, fantastyczne kręte drogi – czego więcej można chcieć?

U mazura też ciekawie

Ta wizyta musi potrwać co najmniej 2 godziny, a my mamy do dyspozycji tylko weekend, więc w miarę raźno ruszamy w dalszą drogę. Drogą 57 pojedziemy do Biskupca, tuż za nim skręcimy w szeroką S16 w kierunku Mrągowa i… zatrzymamy się dosłownie po kilku kilometrach w “Karczmie u Mazura”. Ten odcinek to ok. 50 km usianej urokliwymi wioskami drodze – będą Państwo zadowoleni. Pomijając już fakt, że w “Karczmie” karmią dobrze, szybko i niezbyt drogo, to powód naszego postoju jest jeszcze jeden. Gospodarze obiektu zgromadzili pokaźny zbiór zabytkowych maszyn rolniczych, pojazdów i przedmiotów codziennego użytku. To coś w rodzaju połączenia restauracji ze skansenem. Z pewnością warto tu wstąpić i uszczęśliwić nie tylko żołądek, ale i oczy.

Latem dzień jest jeszcze długi, godzina młoda, więc z pełnymi brzuchami rzucamy się w dalszą drogę, aby dotrzeć do bazy wypadowej “Zapachu Garażu” – do Giżycka. To kolejnych 60 km, ale droga jest naprawdę szybka (przynajmniej na pierwszym etapie) i bardzo malownicza – to kwintesencja podróży po Krainie Tysiąca Jezior. Do Mrągowa pójdzie nam szybko czymś w rodzaju ekspresówki – drogą S16, ale potem (przez Ryn albo Mikołajki – jak kto woli) będzie już jak za dawnych dobrych lat – wąsko, kręto, ciekawie, tyle tylko, że asfalty znacznie lepsze niż za Gierka. Tu, w sercu Mazur, zakończymy pierwszy dzień naszej podróży, siedząc przy ognisku w miłym towarzystwie. Może być lepiej?

Myślicie, że to słynne wiadukty w Sańczykach? – Błąd – to są Kiepojcie!

Poniemieckie tajemnice

Im wcześniej wstaniemy, tym lepiej, bo czeka nas masa atrakcji. Tematu samego Giżycka nie będę ruszał, bo tu musicie radzić sobie sami. Twierdza Boyen, obrotowy most na kanale, port, Kanał Giżycki, czy zamek krzyżacki… Jeśli tylko znajdziecie czas – zwiedzajcie!

 My pojedziemy dalej na północ, przez Węgorzewo, aż do Mamerek (ok. 35 km). Na chwilę jednak zatrzymamy się w Sztynorcie. Tym razem nie będzie interesował nas chyba najbardziej komercyjny port na Mazurach, tylko pałac rodu Von Legendorf (pierwotna pisownia) wraz z obejściem. Przez lata ubolewam, że budowla niszczeje, podczas gdy port i inne zabudowania, wykorzystywane komercyjnie, znajdują się w znakomitej kondycji. Na szczęście, dzięki staraniom Polsko-Niemieckiej Fundacji Ochrony zabytków, toczą się tu jakieś prace, chociaż jak powiedział nam przewodnik, do dokończenia renowacji potrzebują jeszcze około. 150 milionów złotych…

Mamerki to fantastycznie zachowany kompleks niemieckich bunkrów z okresu II WŚ, wcale nie gorszy niż “Wilczy Szaniec” w Gierłoży, tylko mniej rozreklamowany. Jeżeli ktoś ma ochotę porównać obie te fortyfikacje, to z Mamerek do Gierłoży jest ok. 30 km. Do niedawna miejsce to (Mamerki) można było zwiedzać całkowicie za darmo, teraz nieco się ucywilizowało i skomercjalizowało. Za to wycieczka odbywa się pod opieką zawodowego przewodnika. Oczywiście, jeśli czas pozwoli, bo zwiedzanie trwa ok 1,5 h. Tuż obok (3,5 km dalej), przy drodze Przystań-Stawki porzucimy motocykle na parkingu i pieszo (max 500 m) pójdziemy do tajemniczych pozostałości II WŚ – śluzy w Leśniewie (miało ich powstać 10) na Kanale Mazurskim. Ta nigdy niedokończona gigantyczna budowa miała połączyć Bałtyk z Wielkimi Jeziorami Mazurskimi. Podobno, docelowo miały kanałem pływać niemieckie U-boty do bezpiecznych stoczni remontowych.

„Karczma u Mazura” w Borkach Wielkich, to także coś w rodzaju skansenu. Zbiory są imponujące.

Jesteśmy już naprawdę blisko granicy z Okręgiem Królewieckim, ale żeby pójść na rekord, dojedziemy do Gołdapi. To ok. 60 km naprawdę przepięknymi i niemal pustymi lokalnymi drogami. Ta miejscowość kojarzy się jednoznacznie z przepysznymi kartaczami i kolejowymi mostami w Stańczykach. Jednak mało kto wie, że jest ich jeszcze kilka – w Boktunach i Kiepojciach. To trochę tak, jak z Gierłożą i Mamerkami – słabszy marketing. Te mosty, to pozostałości potężnego projektu kolejowego (nigdy nie został ukończony) łączącego przez Czersk, Kwidzyn i Kętrzyn, Chojnice z Olitą na Litwie.

Trochę za daleko się zapędziliśmy, więc pora pomyśleć o powrocie do cywilizacji. Z pozoru daleko do domu, ale w rzeczywistości nie jest tak źle. Bardzo ładną drogą z obwodnicą Olecka nr 65 z Gołdapi dojedziemy aż do Ełku (ok. 75 km) Trzeba tylko wziąć pod uwagę rozdłubany fragment między Kowalami Oleckimi, a Oleckiem. Pewnie mało kto wie, ale to właśnie Ełk jest stolicą Mazur. Ale my już nie bardzo mamy czas na zwiedzania miasta, bo do domu jeszcze kawałek drogi. Musimy jakoś doczłapać się do okolic Łomży, ale droga jest naprawdę niezła i dystans da się pokonać w godzinę. 

Na koniec mam praktyczną radę dla wszystkich dysponujących szybkimi, turystycznymi motocyklami. Odkryłem fantastycznie szybkie połączenie Warszawy z Mazurami. Drogowcy grzebali i dłubali w ziemi tak długo, że w końcu doczekaliśmy się ekspresówki z Ostrowi Mazowieckiej do Łomży. A podobno niedługo otwiera się dalsza jej część, obwodnica miasta, z mostem nad Narwią, łącząca się wreszcie sensownie z ekspresówką na Suwałki. Gdy tylko przebijemy się do Kolna, to do Pisza czy Rucianego mamy jedynie rzut beretem. Szybkim motocyklem bez problemu wrócimy tą trasa do Warszawy w ok. 2-2,5 godziny. Ja, jadąc staruchem wybieram drogi lokalne – nie jest szybko, ale za to nie nudno, pięknie, w kontakcie z naturą i zajmuje mi to 3,5 godziny. Warto było się przejechać w miłym towarzystwie!

Tekst po raz pierwszy ukazał się w drukowanym wydaniu magazynu „Świat Motocykli” [09-10/2024]

KOMENTARZE