fbpx

Wiosenna pogoda lubi jednak płatać figle. Zaplanowałem ambitną, dwudniową trasę Szlakiem Kopernikowskim, ale ze względu na aurę ograniczyłem się do krótszego, jednodniowego, ale też całkiem ciekawego szlaku – Chopinowskiego. Słynnego astronoma odwiedzimy następnym razem i mam nadzieję, że już z atrakcjami, których przez ostatni rok bardzo mi brakowało – noclegiem i knajpkami.

Ogólnie można stwierdzić, że podczas naszej wycieczki będziemy pałętać się wzdłuż dawnej „drogi poznańskiej”, po niewielkich i spokojnych miejscowościach. Dla mnie sam wyjazd na drogę krajową nr 92 stanowił miłe wspomnienia. Ten szlak, który dzisiaj, po otwarciu autostrady A2 (którą jak twierdzą drogowskazy dojedziemy aż do Lizbony) stracił mocno na znaczeniu pokonywałem wielokrotnie – a to jeszcze w latach 80. jadąc „na roboty” do Niemiec, a nieco później na Tor Poznań, stojąc w makabrycznych, wielogodzinnych korkach. Do Berlina jechało się wtedy z noclegiem po drodze. Dzisiaj to całkiem przyjemna rekreacyjna trasa z umiarkowanym natężeniem ruchu, upstrzona sygnalizatorami świetlnymi i przejściami dla pieszych. 

Pałace, pałacyki…

Miejscem spotkania naszej sześcioosobowej grupy był niewielki placyk przed kościołem św. Trójcy w Błoniu, na szczęście bez konieczności zwiedzania. Tędy też przebiega inny turystyczny szlak – Książąt Mazowieckich, ale jemu przyjrzymy się innym razem. Bardzo lokalnymi drogami, przez Bieniewice i Bronisławów docieramy do pierwszego punktu naszej wycieczki – Teresina.  Z Warszawy to naprawdę rzut beretem (niecałe 40 km), ale jedziemy wolno, bo niemal cały czas w terenie zabudowanym.

Gotyk mazowiecki. Niektórzy twierdzą, że ten styl właśnie tak wygląda

Dzisiejsza wycieczka będzie miała raczej charakter zwiedzający, niż pojeżdżawkowy. Zaczynamy więc od pałacu w Teresinie, który nie jest aż tak stary, jak sama miejscowość. Folwark Teresin w XIX w. należał do księcia Jerzego Radziwiłła i był częścią dóbr ziemskich Gaj i Paprotnia. W 1841 r. właścicielami Teresina została rodzina Epsteinów, która była z jedną najbogatszych rodzin bankierskich w Królestwie Polskim. W roku 1909 pałacu przeszedł w ręce księcia Druckiego-Lubeckiego, który w 1913 został zamordowany w parku, w niewyjaśnionych okolicznościach. Pałac i założenie parkowe utrzymane są w bardzo dobrej kondycji, chociaż od roku 2017, po zakończeniu działalności ośrodka szkoleniowo-rehabilitacyjnego zarządzanego przez KRUS, w zasadzie nic się tu nie dzieje. Jest za to bardzo miły strażnik obiektu, również miłośnik motocykli…

Pałac w Teresinie

W drodze do Nieborowa (to kolejne 35 km) zatrzymamy się na chwilkę w Huminie przy mauzoleum poległych w roku 1915 żołnierzy niemieckich. Co ciekawe, samo mauzoleum zaczęto budować w połowie lat 30. ale prace przerwał wybuch II WŚ. W samym Nieborowie, zwłaszcza jadąc motocyklem, po prostu nie sposób nie wstąpić do muzeum motoryzacji „Motonostalgia”. Jego początki były skromne, ale dzisiaj w tych prywatnych zbiorach znajduje się wiele ciekawych samochodów i motocykli, nie tylko (jak wielu sądzi) z okresu PRL. Tu spędzimy dłuższą chwilę podziwiając także samoloty, wozy pancerne i inne zabytki techniki. 

Z Nieborowa przez  Łowicz udamy się w kierunku Walewic. Po drodze zatrzymamy się na chwilę w Chruślinie i Bielawach zwiedzając tylko z zewnątrz obiekty sakralne. Jak twierdzi wybitny znawca tematu i podróżnik – Marek Harasimiuk – kościółek w Chruślinie to typowy przykład gotyku mazowieckiego. Stąd, przez Bielawy, do pałacu w Walewicach to dosłownie kilka kilometrów. Tuż przed rozległymi terenami stadniny, na skraju pałacowego parku, po lewej stronie drogi znajduje się symboliczny cmentarz 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich, poległych we wrześniu 1939 roku. Przy bramie wartę honorową pełnią drewniane rzeźby dwóch żołnierzy, oddajemy tu cześć bohaterskim obrońcom ojczyzny. W Walewicach, przy ładnej pogodzie, oprócz samych zabudowań pałacowych warto zwiedzić park. W restauracji „Pałacowej”  da się nawet smacznie zjeść, i to w umiarkowanych cenach. Problemem była tylko liczba turystów, którzy w tym samym czasie co my wpadli na pomysł zwiedzenia pałacu, w którym cesarz Francuzów posiadł był (podobno wielokrotnie) żonę szambelana Anastazego Walewskiego – Marię z domu Łączyńską. Szambelanowej nie ma się co dziwić, spełniała w końcu patriotyczny obowiązek, a poza tym małżonek był o dobre pół wieku starszy od niej. 

Jeżeli jednak nie macie ochoty na pałacową kuchnię, a zabraliście ze sobą napoje i suchy prowiant, proponuję przystanek w oddalonym o 3 km przedziwnym miejscu. Jest to opuszczony i zdziczały park w miejscowości Sobota. Na niewielkim wzgórzu (da radę na nie wjechać każdy motocykl) znajduje się coś w rodzaju zrujnowanego pałacyku czy zameczku. Zbudowano go co prawda pod koniec XIX w., ale podobno już w XV wieku stał w tym miejscu zamek warowny. Teren jest ogrodzony i prywatny, jednak tablica wywieszona na bramie informuje, że w weekendy wstęp jest dozwolony.

Park i zameczek w Sobocie

Zakazu wjazdu nie było, więc… zjedliśmy drugie śniadanie w naprawdę pięknych okolicznościach przyrody. Ze wzgórza mieliśmy wspaniały widok na meandrującą po okolicach Bzurę, znad której dobiegało wyjątkowo głośne kumkanie żab. Co prawda dojechać tam się nie da, ale na piechotę do tamy na Bzurze jest z tego miejsca zaledwie kilkaset metrów. 

Zamek w Oporowie

Z Soboty, bardzo lokalnymi i pustymi drogami o takiej sobie nawierzchni, przez Emilianów i Stanisławice dotrzemy do Bedlna, w którym przebijemy się przez krajową drogę nr 92 (tak – to wspomniana wcześniej trasa poznańska) i dojedziemy do Oporowa. Ten odcinek to ok. 25 km. Ta dzisiejsza wieś była w dawnych czasach całkiem przyzwoitym miastem. W połowie XV wieku Władysław z Oporowa wzniósł tu otoczony fosą warowny zameczek, który istnieje do dzisiaj. Obecnie znajduje się tu muzeum z ekspozycją wnętrz dworskich, które w ubiegłym roku obchodziło siedemdziesięciolecie swojego powstania. Niestety tylko nieliczne eksponaty związane są bezpośrednio z historią tej budowli. Jak przystało na pierwszy prawdziwie ciepły i słoneczny dzień tego roku, Oporów szturmowały tłumy. Nie zabawimy tu długo, bowiem czeka nas już prawdziwy cel naszej wycieczki – Szlak Chopinowski.

Śladami mistrza 

Zaczniemy go nieco nietypowo, bo z odwrotnej strony, ale tak będzie najszybciej. Z Oporowa prostą drogą nr 573, a następnie 574 dotrzemy do Gąbina, a stąd, przez Topólno i Konstantynów, do Sannik. Tu bowiem rozpoczyna się (a właściwie kończy) turystyczny Szlak Chopinowski, który wiedzie śladami pierwszych dwudziestu lat życia wspaniałego kompozytora. Fryderyk urodził się w 1810 roku w niewielkim majątku Żelazowa Wola, skąd po kilku miesiącach wraz z rodzicami przeniósł się do Warszawy.

W dworku w Szafarni Chopin spędził kiedyś wakacje. Teraz zjeżdżają tu wycieczki

Oprócz Żelazowej Woli i Warszawy najważniejszymi miejscowościami mazowieckimi historycznie związanymi z jego pobytami są Brochów i Sanniki – miejsca, w których także powstały ośrodki chopinowskie. W pałacu w Sannikach (kapitalnie odrestaurowanym) Chopin spędził zaledwie dwa miesiące wakacji, ale jak się okazuje, był to wystarczający powód do założenia tu już przed II WŚ Towarzystwa Chopinowskiego (obecnie Europejskie Centrum Artystyczne). Szybko oglądamy pałac z zewnątrz, szczególną uwagę zwracając na całkiem spory park krajobrazowy i drogą nr 575 (ok. 35 km) dojeżdżamy do kolejnego punktu – Brochowa. Tu, w kościele parafialnym św. Rocha, rodzice Fryderyka brali ślub, a on sam w roku 1810 był chrzczony. Kościół jest duży, widać go z daleka, nie damy rady zabłądzić.

Wejście do parku i muzeum w Żelazowej Woli

Ostatnim punktem naszego szlaku jest oczywiście Żelazowa Wola. My wybierzemy trasę przez Konary i Chodaków, a towarzyszyć nam będą zakola Bzury. Tu znajduje się dom rodzinny Chopina, a także jego muzeum (największe na  świecie zbiory chopinianów, czyli autografów i oryginalnych dokumentów dotyczących kompozytora). Tutaj też często odbywają się koncerty fortepianowe, ale wydaje się, że nie bardzo mamy czas na wysłuchanie któregoś nich. 

Z Żelazowej Woli do Warszawy pojedziemy jedną z moich ulubionych tras (droga nr 580) przez Kampinos, Leszno, Zaborów, Zielonki i Stare Babice. To naprawdę piękna i malownicza droga biegnąca przez miejscowości, w których czas jakby się zatrzymał w latach 70. XX wieku. Ma ona jednak niestety jedną wadę – niemal w każde niedzielne popołudnie jest dosyć mocno zakorkowana przez auta, które wracają do stolicy po weekendowych wypadach. Wbrew pozorom zaproponowana trasa nie jest szczególnie krótka, zajmie nam cały dzień. Do domu (jeśli mieszkamy w Warszawie) wrócimy nieco umęczeni, ale za to ukulturalnieni. 

 

KOMENTARZE