fbpx

Pretekstem do tego weekendowego wyjazdu było zakończenie sezonu motocyklowego organizowane pod koniec października przez Erwina Gorczycę. Spodziewać się więc można było zarówno ciekawych maszyn, jak i momentami trudnych, „poza-asfaltowych” tras.

Do przedsionka Bieszczad jesienią trzeba mieć odrobinę szczęścia. Nigdy nie wiadomo, czy trafi się na zimne wiatry, deszcze, a niekiedy śniegi, czy na „Złotą Polską Jesień” – najlepszy czas dla motocyklowych peregrynacji po tych okolicach. Nam na szczęście Podkarpacie ukazało się w całej swojej krasie, a mieniące się złotem i czerwienią bukowe lasy i temperatury rzędu +15ºC tylko dodawały atrakcyjności wycieczce. Dla takich właśnie momentów warto jest żyć.

Generalnie wśród motocyklistów panuje opinia, że w Bieszczady to każdy ma daleko. Do niedawna była to chyba nawet prawda, bo marnymi drogami z każdego zakątka Polski (oczywiście poza województwem lubelskim i podkarpackim) jechało się zawsze bardzo długo. Jednak od momentu, gdy pojawiły się „ekspresówki”, rzeczywistość się radykalnie zmieniła. Z Warszawy do Rzeszowa (przez Lublin) to dystans ok. 330 km, który bez problemu pokonamy w czasie poniżej czterech godzin z tankowaniem i wizytą w toalecie. Owszem, na ekspresówce zawsze jest nieco nudno i monotonnie, ale dalej będzie już tylko coraz piękniej!

Gdy więc wyjedziemy w piątkowe popołudnie, to na wieczór spokojnie dotrzemy do Rudawki Rymanowskiej. Z Rzeszowa to ok. 75 km, jadąc przez Lutoryż i Domaradz dosyć szybką drogą nr 19, aż na wysokości Komborni skręcimy w lewo w bardziej lokalną drogę. Tu wzdłuż Wisłoka przez Haczów, Besko i Mymoń dotrzemy do bardzo miłego Ośrodka Wczasów Zdrowotnych. Nie da się tam nie trafić, bo miejscowość jest maluteńka, a miejsce dobrze oznaczone. Tu na spokojnie można się zainstalować w domkach lub pokojach hotelowych, posilić i odpocząć przed trasą.

Nieopodal Tylawy znajdziemy Muzeum Kultury Łemkowskiej.

Najstarsza w Polsce kopalnia ropy naftowej w Bóbrce.

Pan Marek rozmawia z Hrabiną Potocką w Rymanowie.

Jesteśmy na wczasach…

Skoro już jesteśmy w Ośrodku Wczasów Zdrowotnych, to rozpędem zwiedzimy kilka okolicznych miejscowości uzdrowiskowych, których w okolicy przecież nie brakuje. Chyba każdy słyszał (a niektórzy może nawet korzystali) o „zdrojach” w okolicach Iwonicza czy Rymanowa. Oczywiście oprócz sanatoriów, w których życie płynie dosyć sennie między zabiegami leczniczymi, znajdziemy w tych rejonach wiele innych fantastycznych miejsc do odwiedzenia, choćby leżący nieopodal (na granicy województw podkarpackiego i małopolskiego) Magurski Park Narodowy oraz kilka niewielkich rezerwatów przyrody. Tu powietrze zawsze jest czyste, a widoki zapierają dech w piersiach. Dzięki Erwinowi odkryłem jeszcze jedną niewątpliwą zaletę tych okolic – niemal w każdym momencie można zjechać z asfaltu i zwiedzać okolice łatwiejszymi lub trudniejszymi drogami gruntowymi. Co kto lubi.

Zaczynamy wycieczkę od wizyty w Rymanowie Zdroju. Zapewne da się dojechać tam leśnymi duktami czy zapomnianymi marnej jakości drogami gruntowymi, ale my pójdziemy na łatwiznę i użyjemy do tego celu klasycznych asfaltów. Cofniemy się więc ok. 10 km, aby dotrzeć do Sieniawy. Tu zatrzymamy się na chwilkę, aby zerknąć na zaporę Besko, która piętrzy wody Wisłoka, tworząc Zalew (jezioro?) Sieniawski. Dalej pomkniemy w kierunku Rymanowa, gdzie skręcimy w drogę nr 887 i dotrzemy do Rymanowa Zdroju. Tu zrobimy kolejną przerwę, aby w lokalnej Pijalni Wód Mineralnych osobiście przekonać się, czym katują się tu liczni kuracjusze. Dla zdrowia to może jest i dobre, ale w kategorii smakowej zdecydowanie nie polecam.

W Rymanowie-Zdroju możemy posmakować leczniczych wód mineralnych.

Zbiory drugowojennych militariów przed pałacem w Dukli.

W krainie Łemków i oleju skalnego

Otrząsnąwszy się nieco po szoku spowodowanym skosztowaniem wód mineralnych, ruszamy dalej drogą 887 do Daliowej, gdzie skręcimy w kierunku Tylawy w szosę nr 897. To krótki, ale piękny odcinek, biegnący tuż obok rezerwatu przyrody „Przełom Jasiołki”. Gdy dotrzemy do skrzyżowania typu „T”, w lewo pojedziemy na Tylawę, a dalej przez Barwinek na Słowację (to tylko 10 km), a w przeciwnym kierunku na Duklę. Warto skręcić na chwilkę w kierunku słowackim, bo tuż z Tylawą, nieco na uboczu, znajdziemy w Zyndranowej ciekawe Muzeum Kultury Łemkowskiej – grupy etnicznej, która dosyć licznie zamieszkiwała te tereny do lat 1945-47, kiedy to została skutecznie wysiedlona w ramach akcji „Wisła”. To jeden z bardziej wstydliwych epizodów w naszej powojennej historii.

Po zwiedzeniu Muzeum (a raczej skansenu) wrócimy na „dziewiętnastkę” i cofniemy się aż do Dukli, a cały czas towarzyszyć będzie nam wspomniana wcześniej rzeczka Jasiołka. Tu napotkamy kolejne muzeum, tym razem w połączeniu z całkiem okazałym pałacem Tarnowskich w Dukli. Na zewnątrz znajdziemy ciekawą kolekcję militariów, głównie armat albo haubic (przyznam szczerze – nie rozróżniam).

Skoro jesteśmy w Dukli, to grzechem byłoby nie pojechać do Bóbrki, gdzie znajduje się Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego, bo to zaledwie 10 km. Moglibyśmy dotrzeć tam nieco szybszą trasą (oczywiście nr 19), ale my pojedziemy po raz kolejny wzdłuż Jasiołki lokalną drogą przez Wietrzno. To właśnie tu w roku 1854 Ignacy Łukasiewicz wraz ze wspólnikami założyli pierwszą w Polsce kopalnię oleju skalnego. W XIX wieku dzięki ropie i gazowi ziemnemu to był naprawdę zamożny region.

Gdy już napatrzymy się na relikty przemysłowe, pora znowu wrócić na łono natury. Miało być szlakiem uzdrowisk, ruszamy więc do chyba najsłynniejszego w okolicy Iwonicza Zdroju. To znowu nie będzie bardzo długi odcinek – tym razem przez Rogi i Lubatówkę przejedziemy raptem 20 km. Tu panuje iście sanatoryjna atmosfera – domy uzdrowiskowe, wille wypoczynkowe, sanatoria, kawiarnie i niezależnie od pory roku stada snujących się kuracjuszy tworzą specyficzny klimacik. Co prawda tu lokale nie biją się o „złotą patelnię”, ale zestaw kawa + WZ-ka jest niemal obowiązkowy, a przynajmniej w dobrym tonie. Ze względu na ukształtowanie terenu przedarcie się do naszej bazy w Rudawce najkrótszą drogą nie jest możliwe, musimy więc cofnąć się do Iwonicza, a potem przez Rymanów i Sieniawę  dotrzeć „na stare śmieci”. Całodzienna trasa w kilometrach nie jest wybitnie długa, ale za to bardzo malownicza i utkana różnego rodzaju atrakcjami. Z pewnością nie będziemy się nudzili przez cały dzień. A że motocykle się nie umęczyły? Bez obaw – długie dystanse przed nami już następnego dnia!

O skałach „Prządkach” w Czarnorzekach wszyscy uczyli się na geografii.

Wisłok to całkiem spora rzeka, towarzysząca nam podczas podróży.

Gdy zjedziemy z głównych dróg, napotkamy sporo takich kapliczek.

Jeżeli droga jest zbyt marnej jakości, to można i polem…

Do domu – szybko albo ciekawie

Wracając w niedzielny poranek z Rudawki do domu, proponuję nadłożyć nieco drogi (jeśli tylko pogoda i czas na to pozwolą) i poszwendać się po pięknych krętych i pagórkowatych drogach Podkarpacia. Przez Sieniawę, Rymanów i Iwonicz drogą nr 28 przebijemy się do Miejsca Piastowego, gdzie na chwilę wjedziemy na szybszą drogę nr 19 (chyba w niedalekiej przyszłości ekspresówkę S19). Po kilku kilometrach, na wysokości Komborni, zjedziemy w lewo na Korczynę i dalej drogą nr 991 na Czarnorzeki. Tu zobaczymy słynny rezerwat przyrody „Prządki” z niezwykłymi ostańcami skalnymi. Chyba każdy w podstawówce na lekcjach geografii uczył się o tym miejscu. Ze wzgórza rozciąga się wspaniały widok na nieodległe ruiny XIV-wiecznego zamku Kamieniec. To właśnie w tym miejscu hrabia Fredro umieścił akcję swojej komedii „Zemsta”. Warto tu zajrzeć i dla rozprostowania kości wdrapać się krótką, ale dosyć stromą drogą wiodącą pod same mury zamkowe.

Ubawieni wycieczką, mamy do wyboru dwie drogi powrotne do Warszawy. Najszybciej będzie wrócić do szosy nr 991 i przez Krasną w okolicach Lutczy wyskoczyć na drogę nr 19, która jeszcze przed Rzeszowem przekształca się w ekspresówkę, i pełnym ogniem pognać do domu. Można jednak nieco ambitniej i wolniej, ale za to zdecydowanie mniej nudną i bardziej malowniczą trasą. Zaczniemy również „dziewiętnastką”, ale za Rzeszowem nie skręcimy na Lublin, tylko na drogę nr 9 i przez Kolbuszową, Nową Dębę, Klimontów, Opatów i Ostrowiec Świętokrzyski przebijemy się do Radomia. Tu znowu wypadniemy na nudną drogę ekspresową, ale ten ostatni odcinek to zaledwie ok. 100 km. Jeżeli nie jadę szybkim turystycznym motocyklem i niespecjalnie mi spieszy, to wybieram tę wolniejszą, ale ciekawszą drogę. Istnieją oczywiście też inne warianty (np. przez Sandomierz, Lipsko, Kozienice i Górę Kalwarię), ale ja najbardziej lubię tę przez Opatów i ilekroć przejeżdżam przez tę niewielką miejscowość, zastanawiam się, czy nie warto by było się tu właśnie przeprowadzić…

KOMENTARZE