Myślę, że większość z nas zorientowała się kiedyś, że przez pewne regiony naszego kraju często przejeżdża, ale ich nie odwiedza. Ja miałem tak do tej pory z południową częścią województwa mazowieckiego, którą regularnie przecinałem ekspresówkami jadąc w kierunku gór, ale jakoś nie mogłem się zdecydować na spokojną trasę turystyczną po tych terenach. Jak się okazało, był to gruby błąd.
Na skróty:
W naszym klimacie październikowe okienka pogodowe należy kochać i szanować jak ojca swego i matkę swoją. Dlatego kiedy w pewien piątkowy poranek niebiosa okazały łaskawość, a złota polska jesień uderzyła pełnią swej urody, nie zastanawiałem się ani chwili i postanowiłem przyśpieszyć nadejście weekendu.
O wschodzie słońca
Wczesna jesień to zdecydowanie moja ulubiona pora roku jeśli chodzi o motocyklowe wyjazdy. Przyjemna temperatura, brak tłumu turystów i przepiękne kolory. Jeśli akurat nie pada, to jest idealnie. Jedyna wada tego czasu, to brak czasu. A dokładniej brak czasu ze słońcem, ponieważ wstaje ono coraz później, a zachodzi wcześnie, z czym wiąże się szybki i mocny spadek temperatury. Dlatego z domu ruszam skoro świt i przez dłuższą chwilę marznę w porannych mgłach. Mostem na ruchliwej DK50 przecinam Wisłę i ląduję w Górze Kalwarii, gdzie rozpoczyna się właściwa część wycieczki. Główną atrakcją w tej okolicy jest zamek w Czersku, który akurat odwiedzałem już wielokrotnie, więc tym razem patrzę tylko z daleka na znajome mury.

Sielska rzeka Radomka, tuż przed ujściem do Wisły, oraz Suzuki V-Strom 1050 XT, tuż przed ujściem w dalszą drogę
Jadę na południe, drogą nr 79 w stronę Sandomierza. Po drodze mijam Mniszew, w którym znajduje się Skansen Bojowy I Armii Wojska Polskiego, bardzo fajny obiekt z ustawionymi w lesie licznymi militariami i wysoką wieżą widokową. Obowiązkowy punkt dla fanów gatunku. Byłem tu w zeszłym roku z moim synem, w czasie opisywanej w numerze 11/2021 trasy wzdłuż Pilicy.

W Szydłowcu można jednocześnie łowić ryby i podziwiać zamek
Za Magnuszewem skręcam w prawo i wjeżdżam w tak lubiany przeze mnie jesienny plener. Wąską, ale dobrą drogą, biegnącą miejscami pod złotobrązowym baldachimem z liści, dojeżdżam do Studzianek Pancernych. Z lekcji historii pamiętam, że w sierpniu 1944 roku miała tu miejsce duża bitwa pomiędzy oddziałami polsko-radzieckimi i niemieckimi o tzw. przyczółek warecko-magnuszewski. Działa tutaj Muzeum Oręża Polskiego, a kawałek dalej stoi pomnik żołnierzy WP z obowiązkowym w takich miejscach czołgiem T-34.
Szczypta offroadu
Planując dalszą trasę zauważam na mapie pobliską grupę wsi o nazwie Holendry – Kuźmińskie, Piotrkowskie i Kozienickie. Geneza nazw takich miejscowości zazwyczaj związana jest z osadnikami z Niderlandów i prowadzonymi przez nich pracami melioracyjnymi, jadę więc sprawdzić, jak to wygląda. I rzeczywiście, położone nad Wisłą, w na wschód od Kozienic tereny to rozległe pola poprzecinane licznymi kanałami.

Studzianki Pancerne. Zdjęcie motocykla z czołgiem T-34 to sól polskiej turystyki motocyklowej i obowiązkowa pamiątka
Ruszam dalej i nieco okrężną drogą przez Gniewoszów (ładny, zielony ryneczek!) docieram do Czarnolasu, gdzie mieszkał i tworzył Jan Kochanowski. Nasz słynny poeta dzisiaj byłby pewnie „social media ninją”, bo miał wielki talent do krótkich i niezwykle celnych treści, zwanych fraszkami, które i dziś mogłyby zaorać w facebookowej wymianie komentarzy niejednego oponenta. Poprzestańmy jednak na tym, że był ninją literackiej odmiany języka polskiego. Sam dwór, wraz z okalającym go parkiem, w jesiennej scenerii wygląda wspaniale. W dodatku trafiłem na „okienko” bez licznie odwiedzających to miejsce wycieczek szkolnych. Jest cicho i fajnie.

Punkt widokowy Kępeczki
Podradomskie kurorty
Odbijam na północ, w stronę Kozienickiego Parku Krajobrazowego. Ten w zasadzie jeden wielki las to pozostałość po pradawnej, gigantycznej Puszczy Radomskiej. Jego południową granicę stanowi szosa z Radomia do Puław, wzdłuż której leży kilka miast o ewidentnie willowo-wypoczynkowym charakterze, podkreślonym w takich nazwach jak Garbatka-Letnisko czy Jedlnia-Letnisko.

Obok dworu w Czarnolesie nie ma już słynnej lipy, ale wciąż nie ma lipy. Zwłaszcza wiosną i jesienią!
Są one dobrym punktem startowym do wycieczek po tym rozległym parku, z tym że raczej nie będą to wycieczki motocyklowe. Przez puszczę biegnie co prawda kilka asfaltowych szlaków, ale nie są one szczególnie atrakcyjne. Za to po odstawieniu maszyny na parking i wyjęciu adidasów z kufra czeka masa wspaniałych ścieżek pieszych, wśród uroczysk, mokradeł (Źródła Królewskie!) i śladów dawnych działań wojennych. Jeżeli traficie w te okolice w porze letniej, możecie również schłodzić się w ładnie utrzymanym Zalewie Siczki w Jedlni.

Jakość asfaltu miejscami pozostawia wiele do życzenia…
Dalej na zachód już tylko Radom, a ja nie mam tym razem ochoty na wjazd do większych miast. Z tego samego powodu ominąłem wcześniej Kozienice, mimo że zawsze przejeżdżam przez nie z przyjemnością. Kieruję się na południe, w stronę Iłży. Górujący nad nią zamek mijałem już wielokrotnie, tym razem mam apetyt na wejście na wieżę i przepyszny widok na okolicę. Niestety, okazało się, że spóźniłem się o kilkanaście minut, kasa już zamknięta. Trudno, następnym razem. Dodam tylko, że w okolicach Iłży przebiega jeden z najfajniejszych odcinków offroadowej trasy TET, z szybkimi „szutrostradami” wijącymi się po pagórkach wśród potężnych wiatraków.

Ogrom budynków i instalacji Elektrowni Kozienice może przytłoczyć. To jeden z największych tego typu zakładów w Polsce
Moim następnym celem jest Szydłowiec, do tej pory kolejne „miasto, które się mija”. Jak się okazuje, brak wcześniejszych odwiedzin był sporym błędem, bo jest tu naprawdę fajnie i klimatycznie. Główną atrakcją tej bardzo starej (początki w XII wieku) miejscowości jest zbudowany na wyspie renesansowy zamek, otoczony sporym stawem. Obecnie mieszczą się w nim lokalny ośrodek kultury oraz Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych. Warto również wpaść na rynek z centralnie położonym ratuszem lub zaczerpnąć powietrza spacerując wokół miejscowego zalewu.

Wzgórze zamkowe w Iłży góruje nad całą okolicą. Z baszty rozciąga się wspaniały widok
Dzień ewidentnie się kończy, dlatego powoli kieruję się w stronę domu. Bocznymi dróżkami podjeżdżam jeszcze na zaporę na Zalewie Domaniowskim, dosyć niedawno (w latach 1996-2000) stworzonym sztucznym zbiornikiem wodnym na rzece Radomce. Oglądam tu tanio-romantyczny zachód słońca. Wiecie, wodne ptactwo wzbijające się do lotu, tataraki, linia lasu i takie tam… Cóż poradzić, lubię! Wiem też, że nie uniknę powrotu do domu w ciemnościach, a to z kolei lubię dużo mniej. Dlatego najkrótszą drogą dobijam do ekspresówki S7, z której przez Grójec docieram z powrotem do Góry Kalwarii. Gdybym wracał w ciągu dnia, z pewnością wybrałbym trasę bocznymi drogami przez Warkę. Jazda wśród ciągnących się kilometrami sadów owocowych niezwykle mi służy.

Zalew Domaniowski. Szczypta Mazur na południowym Mazowszu
Biegusiem albo na spokojnie
Przejechana przeze mnie trasa, ze startem i metą w Górze Kalwarii, liczy ok. 350 kilometrów. Można ją pokonać na różne sposoby – albo tak jak ja, czyli dość sprintersko, jednodniowo, z nastawieniem na samą jazdę, albo bardziej relaksacyjnie, ze spacerami i zwiedzaniem. Wtedy warto przeznaczyć na to dwa albo nawet trzy dni. Jeśli chodzi o jakość nawierzchni w tamtych rejonach, to jest ona generalnie niezła, ale są też odcinki, które ewidentnie od wielu lat komuś umykają przy planowaniu remontów. Dlatego najlepszym typem motocykla do takich podróży wciąż pozostaje adventure, właśnie w typie V-Stroma. Bo Polska, pomimo skoku rozwojowego, którego efektów nie da się przeoczyć i nie doceniać, to wciąż kraina przygód!








