fbpx

Pisanie o chińskich crossówko-endurakach zazwyczaj sprowadza się do przedstawiania ich jako rozsądniejszą finansowo alternatywę dla wyeksploatowanych motocykli europejskich i japońskich. Ma to częściowo tyle samo sensu, co bezsensu, bo wszystko zależy od okoliczności, potrzeb i konkretnego przypadku. Natomiast z czasem dorobiłem się także kilku innych przemyśleń, dlaczego te motocykle znalazły swoje miejsce na rynku.

Chyba wchodzimy w taki etap motocyklizmu, że dobrze byłoby się czasem zadeklarować ideologicznie. W uproszczeniu możemy dziś wrzucić się, jako motocykliści, do przynajmniej dwóch worków – „chińczykosceptyków” i „chińczykofilów”. Jedni na wszystko, co chińskie, reagują wręcz odruchem wymiotnym, drudzy natomiast na odwrót – już po samych danych technicznych, zdjęciach i cenie kwitują kolejne chińskie sprzęty tekstami w stylu „Europa pozamiatana”, „nowy mocny gracz” itd. – i to często bez zobaczenia motocykla na żywo. A co, jeśli nie jesteś w żadnej z tych grup? Nie wiem co wtedy, pewnie nie wpływa to znacząco na twoje życie, ale możemy sobie uścisnąć rękę.

Ja też bowiem nie zamierzam się określać za jedną i drugą opcją. Plasuję się gdzieś pośrodku, obserwuję z ciekawością i bez uprzedzeń. Bo moim zdaniem, jeśli motocykl jest beznadziejny, to bez względu na swoje pochodzenie. I takie np. były stare chińskie motocykle terenowe, mniej więcej sprzed 10-15 lat. Ich największą zaletą była cena, bo za wartość nowego chińczyka, mogłeś kupić np. 8-10-letnie Suzuki RM-Z ze zgruzowaną głowicą. Dzisiaj sytuacja uległa zmianie. Rynek chińskich enduro i cross oferuje znacznie więcej modeli, niektóre z nich kosztują już mniej więcej tyle, co wiekowa, ale odpalająca crossówka „markowa”, ale też ich jakość wzrosła do poziomu wyższego niż zadowalający. I nie jest to tylko moja wydumka, ale też obserwacje tego, jakie motocykle widzę w terenie, na torach i próbach. Chińczyków jest już naprawdę dużo. Zapewne spora w tym zasługa ich ceny, ale po dłuższym obcowaniu, chociażby z Bartonami NXT 250 i 300, mam też przemyślenia, że po czasie wychodzą na jaw ich inne zalety.

Nie musi być lepszy – ma się sprawdzać

Cennym doświadczeniem był dla mnie test tych Bartonów, na który zaprosiłem dwóch kumpli kompletnie zielonych w jeździe na motocyklu terenowym. Jeśli oglądaliście ten film, to widzieliście, że chłopaki byli zaskoczeni i podekscytowani jazdą w terenie, choć początkowo także lekko niespokojni. Tylko że te sprzęty nie mają agresywnej reakcji na gaz, jak Honda czy KTM, i nie ciągną tak mocno do samego odcięcia. Dlatego dość szybko zaczęli się na tych sprzętach czuć pewnie i zwyczajnie bawili się względnie bezstresowo. Mocy jest tu bowiem w sam raz na pierwszy raz, a miękka reakcja na gaz ma swoje plusy w połączeniu z niepewnymi ruchami nadgarstka.

Z zawieszeniem jest podobnie. Nie mam zamiaru przekonywać siebie i was, że te motocykle prowadzą się tak jak wyczynowe motocykle japońskie czy europejskie, nawet te 10-15-letnie. Przy wyższych prędkościach zawieszenie sprawuje się gorzej, na skokach dobija szybciej itd. Natomiast jak dopiero co tknąłeś się terenu, to przecież nie jeździsz szybko, tylko wolno. I w markowych sprzętach wtedy nie tylko nie wykorzystujesz nawet 10% potencjału zawieszenia, ale też masz ryzyko, że ono nie będzie dobrze działać, bo do tego potrzebuje prędkości. W takich Bartonach działa ono przyzwoicie tam, gdzie jest to potrzebne początkującym. Reasumując, nie twierdzę, że chińskie sprzęty jeżdżą równie dobrze, jak te od doświadczonych marek. Nie, one są po prostu sprawne w pewnym zakresie użytkowania – takim, w którym sprzęty wyczynowe nie mają najmniejszego sensu. Jeśli jeździsz sobie rekreacyjnie i nie próbujesz naśladować technik Eli Tomaca z YouTube’a na pobliskiej żwirowni, to spoko – to chyba nawet bardziej beztroski sprzęt niż markowe crossówki i enduraki.

Czasem lepiej chińskim niż w ogóle

Wspominając o beztrosce, nie można zapomnieć także o mniejszych troskach finansowych. Wiem, że miałem nie sprowadzać tych motocykli wyłącznie do poziomu alternatywy cenowej, ale niższe koszty eksploatacji, to w wielu przypadkach kwestia decydująca w ogóle o tym, czy motocyklowa zajawka będzie realizowana. Chodzi mi o koszty eksploatacji, która w takich Bartonach NXT jest serio, śmiesznie niska. Przykładowo, kompletny nowy silnik na gwarancji kosztuje 2500 zł. Niby nie można powiedzieć o tej kwocie, jako drobnostce, natomiast porównując do wyczynowej crossówki, to są to drobne. Podstawowy remont jest znacznie droższy (chyba że robisz go sam). Nietrudno się domyślić, że pozostałe komponenty również nie należą do drogich. Jednocześnie te sprzęty są trwałe. Wśród swoich znajomych mam przynajmniej 4 osoby posiadające takie motocykle i mimo dość intensywnych sezonów jak na niedzielnych wojowników, te sprzęty są twarde i niewymagające.

Markowe są znacznie bardziej efektywne i dają większą przestrzeń do „naparzania”. Natomiast musisz im też stworzyć dobre warunki do tego naparzania, czyli dbać o dobry olej, częste wymiany, pranie filtra, regulacje itd. A chińskie silniki – nie wymagaj od nich kosmicznych osiągów, ale w zamian za to one nie wymagają od Ciebie aż tyle uwagi. Po prostu wybaczają więcej niedociągnięć, a jednocześnie doszły już do takiego poziomu niezawodności, że są bezpieczne i nie sprawiają problemów.

Ale wiecie, za co najbardziej cenię te chińskie sprzęty? Za to, że otwierają drzwi do off-roadu znacznie szerszemu gronu, szczególnie młodych motocyklistów. Bo zobaczcie, że nawet jeśli taki 15-16-latek odłoży sobie na tę japońską crossówkę, to przy dobrych wiatrach przyjdzie mu zrobić remont za kilka tysięcy i… w wielu przypadkach będzie się to wiązać z przerwą w jeżdżeniu. A w takim Bartonie? Eksploatacja będzie już do udźwignięcia nawet dla młodziaka, który nie będzie musiał zbierać przez rok lub przychodzić do rodziców, by dali mu 4 klocki na remont motocykla. Za to chyba najbardziej cenię te motocykle.

I nie, nadal nie uważam, że dorównują zachodnim. Uważam po prostu, że w wielu przypadkach są bezpiecznym i najrozsądniejszym wyborem, a poza tym dobrze przygotowują do przesiadki na poważniejsze sprzęty. O ile taka w ogóle zajdzie. Bo o ile terenowe, wyczynowe sprzęty dają o wiele większe możliwości i masę frajdy, to również wiążą się z większymi zobowiązaniami i kulturą techniczną.

Tak więc – na pytanie, czy lepiej kupić nowego chińczyka, czy dołożyć do czegoś markowego, musisz odpowiedzieć sobie sam, biorąc pod uwagę kryteria takie jak twoje umiejętności, czas i finanse. Mam jednak nadzieję, że ten krótki wywód, pomoże ci w podjęciu decyzji.

KOMENTARZE