fbpx

Potężny ryk, seria strzałów i po chwili błagalne piski. Uważaj, bo za chwilę zostaniesz porwany! Jakby tego było mało, to sam zapłacisz za siebie okup, żeby tylko porywacz cię nie uwolnił…

Pamiętasz z dzieciństwa zabawę metalowymi modelami samochodzików? Prawdziwe, czyli zagraniczne „resoraki” przybywały w paczkach od cioć i wujków. Największym wówczas salonem samochodowym była jednak fabryka snów materialnych pod nazwą Pewex. Dla wszystkich urodzonych po 1985 roku – dziś oferta Peweksu jest dostępna w każdym hipermarkecie. W czasach PRL-u oferowano tam wybranym (zamożnym) obywatelom najlepszy towar w mieście, np. zachodnią czekoladę, dżinsy czy właśnie zabawki. Pamiętam też, że samochodziki z mojej kolekcji posiadały cudowne zdolności do pokonywania wszelkich praw fizyki. Potrafiły sunąć tyłem w poślizgu przez cały pokój czy zawracać w miejscu z dowolną prędkością. No i nigdy nie kończyło się w nich paliwo! Skończyło się jednak coś innego, jak to u wszystkich. Dzieciństwo. 29-letni Adam Kot odnalazł swoje prawie 2 tys. km od domu:

 

„Wstąpiłem do sklepu motocyklowego podczas wizyty w Londynie. Oprócz terenowych modeli KTM-a stały tam wersje Supermoto. Od razu zakochałem się w tych maszynach. Chyba jeszcze nigdy nie spędziłem tyle czasu w jednym salonie! Po kilku minutach wykonałem telefon do Polski i zamówiłem dla siebie KTM-a 450 SMR”. Historia jak z bajki albo jak z… Peweksu.

Paczka z zagranicy

Po dwóch tygodniach do Lublina dociera przesyłka z Austrii. Po kolejnych paru godzinach na miejscowym torze kartingowym rozbrzmiewa już ryk docieranej „czterystapięćdziesiątki”. Brakuje naukowych dowodów na to, że motocykl z czarnymi plastikami jest szybszy od wersji z pomarańczowymi – a w takie wyposaża się seryjnie SMR-y. Adam po prostu uważa, że jego maszyna lepiej się prezentuje w czarnych szatach. Jak już jesteśmy przy szatanie: na pierwszy rzut oka KTM 450 SMR nie zdradza zdolności do diabelskich sztuczek. Wiadomo, pańskie oko konia tuczy, ale ten wygląda raczej na źrebaka niż wierzchowca. Wąska kanapa, mały zbiornik paliwa, a przede wszystkim 17-calowe koła i niskoprofilowe, gładkie opony wyścigowe (slicki) zdecydowanie go obniżają.

Można zaczynać?

Pewnego letniego dnia Adam zaprasza do sprawdzenia możliwości swojego cacka. Przed tobą stoi taki współczesny „resorak”. Załoga w składzie „pierwszy pilot i to już wszyscy” po chwili jest już na wyczynowym pokładzie. Cała naprzód! Jak śpiewał w czasach Peweksu Pan Tik-Tak: „Ten zegar to mój znak”. Tu mógłby drzeć się na całego, bo brakuje chociażby śladów po dodatkowym wyposażeniu. Licznik, podstawka boczna, światła czy elektryczny rozrusznik? Nie tym razem. „Esemer” to profesjonalista stworzony do wycinania zakrętów na torze. W tym celu oprócz wspomnianych 17″ kół ma przednią tarczę hamulcową o średnicy 310 mm z czterotłoczkowym zaciskiem i wydajniejszą pompą, krótszy i bardziej aerodynamiczny przedni błotnik, twardsze sprężyny zawieszenia oraz zbiorniczek na resztki paliwa. Do plastikowej puszki umieszczonej za tylnym wahaczem poprowadzono wężyki z gaźnika. Zamiast na asfalt, benzyna ścieka właśnie do tego pojemnika. Zmieniono również wielkość zębatek, dostosowując je do szaleństw po czarnej wstędze.

Aj low ju!

Już po paru okrążeniach żałuję, że nazwa KTM nie jest rodzaju żeńskiego. Mógłbym wtedy bez skrępowania ogłosić swoją miłość do SMR 450. Cud myśli technicznej Mattighoffen prowadzi się jak rowerek trójkołowy z silnikiem od crossówki. Właśnie, silnik! Wzięto go z motocrossowego modelu 450 SX, a skrzynia pochodzi z enduro 450 EXC. Dlatego ma sześć biegów. Na torze kartingowym w Lublinie trochę na siłę, chociaż bez zgrzytów, wpinam ostatnie przełożenie. Nasz kamikaze tester Karol Kędzierski (Yamaha-Fly Racing) nawet go nie odwiedza, przybijając tylko piątkę. Po prostu brakuje długiej prostej. Powinien rozpędzać się do ok. 160 km/h. Równie dużo frajdy co przy dodawaniu gazu jest przy jego… odpuszczaniu. Jedna wielka detonacja, strzały z wydechu a la Subaru Impreza WRC! Do pełni szczęścia (i rozpaczy sąsiadów) przydałby się jeszcze tłumik Akrapovica albo innego LeoVince. Jest za to mnóstwo miejsca za fachowymi sterami Magury.

Maraton uśmiechu

Masz zły humor? Po prostu wsiądź na tego „Kateema”. Będziesz śmiał się sam do siebie po kolejnym przytarciu podnóżków czy złożeniu w ciasnym zakręcie dźwigni zmiany biegów. Poza tym weź na tor dyktafon. Nagrasz składankę „Greatest Racing Hits” – oprócz wspomnianych strzałów z wydechu czeka cię basowy ryk silnika ciągnący się jak lot Małysza na mamucie w Planicy i piski spod tylnej opony przy odejmowaniu gazu. Ale te pojawiają się rzadziej, bo właśnie…

Jumbo TGV

Sypiesz z prawego rękawa na wyjściu z łuku. Zamiast kart z asami jest coś lepszego: wpinasz kolejno trzy, cztery, pięć, a maszyna ciągle sunie przyklejona lepiej niż megapociąg TGV. Niewiele z tego rozumiem i już wiem, że te dwóje z fizyki mogły być uzasadnione. Po co jednak kombinować, sprawa jest prosta: właśnie Jumbo-Jet holuje cię po pasie startowym. Niby wszystko spoko, bo przednie koło zostaje przy ziemi, ale adrenalina płynie szybko jak Łódź z Widzewem do drugiej ligi. Na szczęście Austriacy to od ponad pół wieku rozsądny naród. Wiadomo, że „Energie ist nichts ohne Steuerung”, czyli w wolnym tłumaczeniu „każdy głupi umie się rozpędzić, ale jak zatrzymać tę furę?”. Tu od pomysłu do przemysłu są zaledwie chwile. Monstrualny przedni hebel bez problemu radzi sobie z ważącym 107 kg sprzętem. Zapomnij o blokowaniu i proszę, następnym razem przytrzymaj gaz trochę dłużej. I tak zdążysz wytracić prędkość. Gdybym w piątej klasie zamiast książki o Indianach dostał taki hamulec do świadectwa z czerwonym paskiem, to pewnie byłbym już profesorem.

Bitte, nicht so schnell!

Na razie oblewam egzamin z przyspieszania i leżę w jednym z zakrętów. Tył pożegnał przyczepność, a ja kanapę. Jedynymi konsekwencjami braku cierpliwości są dziury w kombinezonie. Bo chociaż ciuchy crossowe wyglądają stylowo na Supermoto, to pod nimi warto mieć kombinezon wyścigowy. Ta dyscyplina to wg regulaminu 70% trasy po utwardzonej nawierzchni i 30% w terenie. My przez cały dzień pozostajemy jedynie na asfaltowym odcinku. Terenowy rodowód KTM-a nie daje podstaw żeby podejrzewać brak zdolności do skoków czy przestawiania band.

Orgazm

Dobra, już dobra – przyznam się: przez wiele godzin z Karolem Kędzierskim i Adamem Kotem męczymy slajdy. Tzn. nie oglądamy zdjęć na folii, tylko próbujemy przechodzić zakręty bokami albo chociaż „robić Golloba” do zakrętu. Okazuje się, że z niewolnika nie ma pracownika. Z tym twierdzeniem akurat polemizowałoby kilku faraonów. Jednak na 450 SMR efektowna technika jazdy przychodzi sama. Im szybciej i pewniej jedziesz, tym chętniej motocykl nastawia się bokiem. Ten pierwszy kontrolowany slajd jest jak… ale przecież to nie miejsce na opis doznań seksualnych!

Zabawa na Maksa

Ciężko w to uwierzyć, ale ten motocykl zadowala się śladowymi ilościami paliwa. Zdecydowanie zbyt szybko zużywa tylną oponę. Z kupnem slicków do Supermoto są w Polsce pewne trudności. I to właściwie jedyna wada, jaką mogę znaleźć – ciężko się powstrzymać od jazdy i tym samym od darcia kapci. KTM 450 SMR to samoobsługowa hurtownia frajdy. Maszyna do radosnego fikania na jednym kole (przednim lub tylnym), którą każdy może okiełznać. Nie chcesz? Nie pójdzie na gumę. Sprzęt, który pozwala na jednoczesne wcielenie się w skórę Maksa Biaggiego, Stefana Evertsa czy Tomasza Golloba. Tych dwóch pierwszych mistrzów uwielbia Supermoto. Jeżeli w programie letnich Igrzysk Olimpijskich 2012 pojawią się sporty motocyklowe, to będą to Freestyle Motocross i właśnie Supermoto. Złoty medal za ślizganie się motocyklem po krętym torze? Dzieciństwo powraca…

KOMENTARZE