Meandry ewolucji konstrukcji motocyklowych nie przestają nas zadziwiać. Od momentu gdy Harley-Davidson zaprzestał produkcji klasycznej wersji modelu Sportster, najbardziej przypominającą tę ponadczasową konstrukcję maszyną jest jego chińska, miniaturowa kopia. Chyba żaden inny motocykl nie upodabnia się tak mocno do starego dobrego „Sporciaka”, jak najnowsza generacja Junaka M12 – Cafe.
Na skróty:
W redakcyjne szpony wpadł ostatnio najnowszy model Junaka M12, który jest już co najmniej trzecią generacją serii, która swoja karierę w naszym kraju rozpoczynała jeszcze z homologacją Euro 3. Sprawdzimy czym różni się od poprzednich „dwunastek” i czy rzeczywiście te konstrukcje są aż tak fajne, jak mówią o nich rzesze właścicieli.
Od dwóch lat Junak M12 Vintage, bliźniaczy model testowanego Cafe, jest bowiem najchętniej kupowaną na naszym rynku stodwudziestkąpiątką. Poza samym testem motocykla, postaram się więc także zgłębić fenomen powodzenia tej maszyny.Jak się okazuje, na motocyklach lubią jeździć zarówno ci, którzy dysponują prawem jazdy odpowiedniej kategorii, jak i ci, którzy mają jedynie to samochodowe. Oczywiście motocykliści z pełnym zakresem uprawnień mają do wyboru znacznie szerszą gamę modeli, mogą więc bez problemu dopasować maszynę do swoich upodobań, temperamentu czy wreszcie gabarytów.
„Samochodziarze” mają pod tym względem znacznie gorzej, chociaż oczywiście nie można tu mówić o dyskryminacji, bo w Polsce każdy obywatel, który ma wolną i nieprzymuszoną chęć do zrobienia prawa jazdy na motocykl, może to uczynić. Jednak nie ma co narzekać, oferta rynku stodwudziestekpiątek jest spora, przynajmniej w obrębie rodzaju nadwozia – od sportów, poprzez nakedy, enduro, na klasycznych kształtach kończąc. Jak wykazuje praktyka, temu segmentowi klienteli najbardziej pasuje stylistyka, która z z daleka zbliżona jest do maszyn oferowanych przez producenta „amerykańskiej legendy”.
Może w ich wyobrażeniu to właśnie poczciwy Sportster jest archetypem prawdziwego motocykla, a może po prostu dzięki takiemu wzornictwu czują się na swoich maszynach bardziej dostojnie? Trudno powiedzieć, jednak z faktami się nie dyskutuje – harleyopodobne stodwudziestkipiątki są najpopularniejszymi motocyklami w tej klasie pojemnościowej.
Historia lubi się powtarzać
Junak M12 pojawił się na naszym rynku już wiele lat temu i początkowo jakoś niespecjalnie wzbudzał entuzjazm wśród motocyklistów. Zespół odpowiedzialny za jego stylistykę ewidentnie przejawiał fascynację Harleyami, ale przecież nie możemy uznać tego za wadę. Zawsze warto korzystać z dobrych, wypróbowanych wzorców, pod warunkiem, że nie narusza się czyjejś własności intelektualnej, ocierając się o plagiat.
W przypadku Junaka mowy o tym być nie mogło, bo i gabaryty maszyny, i rodzaj silnika wyraźnie go odróżniały od oryginału. Pierwsza wersja, jeszcze gaźnikowa, nazywała się po prostu M12 i odwoływała się bezpośrednio do klasycznego Sportstera. Mięsista, gruba opona tylnego koła i nieco chudsza przednia, na feldze o większej średnicy, duży okrągły przedni reflektor, klasycznie wyprofilowana kanapa i okrągły, duży centralny zegar powodowały, że motocykl prezentował się zdecydowanie bardziej poważnie niż na to zasługiwał.
Dopiero jednak jego kolejna mutacja – Vintage, która pojawiła się w roku 2018, stała się prawdziwym hitem na naszym rynku. Lakier czarny mat, szprychowane koła i szeroka kierownica typu drag bar znalazły wielu entuzjastów. Co ciekawe, to nie atrakcyjna cena była główną zaletą tego motocykla, bowiem wielu właścicieli inwestowało dodatkowe, całkiem spore (jak na klasę 125) pieniądze w sakwy, szyby, gmole, lightbary, czy nawet akcesoryjne wydechy.
Testując ten motocykl kilka lat temu pisałem, że nie trzeba wydawać dziesiątków tysięcy na Harleya Fat Boy, aby poczuć się jak Arnold Schwarzenegger w „Terminatorze II” – wystarczy Junak M12 Vintage. Wiele osób uwierzyło mi chyba na słowo, bo zaprzyjaźnione salony wyprzedawały ten model na pniu.
Maszyna miała jednak kilka wad, odziedziczonych zresztą po przodkach. Mizerna moc silnika, mikroskopijny wyświetlacz w zespole wskaźników i niezbyt precyzyjnie pracująca skrzynia biegów były głównymi niedostatkami tej maszyny. Czy konstruktorzy wchodzącego w tym sezonie modelu M12 Cafe wzięli sobie do serca płynące z rynku uwagi użytkowników? Zaraz się przekonamy.
Załóżmy, że moc to nie wszystko
W motocyklu zaszło sporo zmian, większość na korzyść, zacznijmy jednak od słabostek, żeby mieć to już za sobą. Zasilana wtryskiem jednostka napędowa, używając eufemizmu, nie jest wyjątkowo wysilona. Poprzednia generacja dysponowała niezbyt imponującą, nawet jak na tę klasę pojemnościową, mocą 10,1 KM. Teraz jest jeszcze słabiej, bo producent deklaruje zaledwie 9,5 KM.
Tego faktu nie da się wytłumaczyć coraz bardziej restrykcyjnymi normami czystości spalin, bo w zasadzie wszyscy producenci (łącznie z Junakiem, tylko w innych modelach) oferują znacznie mocniejsze silniki. Widać konstruktorzy tego motocykla uznali, że do sprawnej jazdy miejskiej więcej nie potrzeba i nawet częściowo muszę się zgodzić z taką tezą.
Ten niewielki ubytek mocy w stosunku do poprzednika nie jest jednak odczuwalny, dynamika jazdy jest zbliżona, prędkość maksymalna oscyluje w okolicach 110 km/h, a ciągła to 90 km/h. Drugim elementem, który nie uległ poprawie, jest zespół wskaźników. Został przekonstruowany, pozostał w nim jednak niewielki wyświetlacz, którego czepiamy się od lat. Dalej jest już tylko lepiej.
Motocykl doczekał się wreszcie tarczy w tylnym hamulcu. Wyposażono go nawet w koło foniczne niezbędne do działania systemu ABS – troszkę na wyrost, bo na razie Cafe dysponuje zwykłym, obowiązującym w tej klasie systemem CBS (Combined Brake System), który akurat w tym wypadku sprawdza się całkiem przyzwoicie. Może to po prostu przygotowanie do kolejnej wersji?
Przekonstruowano także wiele innych drobnych elementów, zaczynając od naleśnikowato-klasycznej kanapy, która w dalszym ciągu jest estetyczna i wygodna, przy czym zdecydowanie bardziej przyjazna dla pasażera. Zrezygnowano ze stosowanych w Vintage podestów na rzecz klasycznych podnóżków. Te zostały nieco przesunięte w tył, co w połączeniu z lekko wyprofilowaną (w przeciwieństwie do szerokiego drag bara w Vintage) kierownicą pozwala jeźdźcowi na zajęcie bardziej komfortowej pozycji.
Dźwignie zmiany biegów i nożnego hamulca są teraz krótsze, przez co bardziej precyzyjne. Dzięki zamianie podestów na podnóżki motocykl może zdecydowanie głębiej składać się w zakręty. Z drugiej jednak strony darcie podestami o asfalt też ma swoje uroki.
Motocykl z pewnością nie stracił swoich pozytywnych cech – zachował „harleyowy” styl, jest stosunkowo duży, estetycznie i proporcjonalnie skomponowany, starannie wykonany i moim zdaniem zdecydowanie bardziej wygodny i łatwiejszy w prowadzeniu niż Vintage. O ile o poprzedniku można było powiedzieć, że jest stylistycznie utrzymany w stylu ciężkich cruiserów typu Fat Boy, to Cafe ma wyraźnie zaznaczone cechy sportowe, oczywiście te w klasycznym amerykańskim wydaniu.
Optycznie wydaje się być dużo lżejszy niż Vintage, jednak to tylko pozory – masy obu maszyn oscylują w okolicach 140 kg, czyli sporo jak na klasę 125 ccm z silnikiem chłodzonym powietrzem. Ten ciężar wynika głównie z faktu, że większość elementów motocykla wykonana jest z prawdziwej żelaznej blachy, a nie plastiku. To chyba dobrze?
W trasę, czy do miasta?
Zdarzają się takie motocykle, które doskonale sprawdzają się tak w trasie, jak i w mieście, chociaż w praktyce znalezienie takiej maszyny wcale nie jest łatwe. Musi ona bowiem spełniać nieco przeciwstawne kryteria. Motocykl miejski musi być przede wszystkim lekki, zwrotny, poręczny i zrywny. Te wszystkie cechy Junak M12 Cafe z pewnością ma, chociaż dynamika jazdy nie jest oszałamiająca.
Z kolei motocykl turystyczny powinien być stabilny, komfortowy w dłuższych dystansach, pakowny i w miarę szybki. Tu jest już nieco gorzej, bo o ile maszyna jest wygodna, a doposażona w sakwy i szybę nada się do dalszych wyjazdów, to mizernej mocy po prostu nie da się przeskoczyć. Decydując się na zakup M12 Cafe i chcąc wybrać się w podróż musisz po prostu uzbroić się w cierpliwość.
O ewentualne awarie nie ma się co martwić, bo polski importer – Almot – bardzo dba o staranne przygotowanie motocykli przed sprzedażą, a wszystkie choroby wieku dziecięcego zostały już dawno wyeliminowane. Ta maszyna dojedzie wszędzie, gdzie będziesz chciał, jednak będzie na to potrzebowała nieco więcej czasu.
Tyle tylko, że w podróżach motocyklowych, w odróżnieniu od samochodowych, nie zawsze najważniejszy jest czas przejazdu. Liczą się także piękne widoki, zapachy i owiewający nas wiatr, a tego na Junaku z pewnością nie zabraknie. W dodatku za bardzo umiarkowaną cenę, bo za model M12 Cafe trzeba zapłacić niecałe 12 500 zł. To ciągle znacznie mniej niż za używanego oryginalnego Harleya Sportstera w przyzwoitej kondycji, o kosztach zrobienia motocyklowego prawa jazdy nie wspominając…
Zdjęcia: Tomasz Parzychowski