W klasie motocykli 125 w każdy entuzjasta znajdzie coś dla siebie. Od maszyn typu adventure, poprzez nakedy i cruisery, aż po maszyny sportowe. Niestety wszystkie mają jedną wspólną wadę – delikatnie mówiąc, niezbyt wybujałą moc. W przypadku motocykli o klasycznej linii czy nawet małych turystyków nie ma to czasami większego znaczenia, ale w „sportach” chciałoby się więcej.
Na skróty:
Może to mało polityczne, ale muszę zacząć od narzekania – kiedyś to było lepiej. Jednak tym razem nie są to tylko starcze utyskiwania, ale stwierdzenie faktu. Czy wiecie, ile kucyków miała we wczesnych latach 90. Aprilia RS 125R? Ponad trzydzieści, i był to seryjny, homologowany motocykl, normalnie dostępny w salonach sprzedaży. To ponad dwa razy tyle, ile mają obecnie najmocniejsze stodwudziestkipiątki. Maszyny te – oprócz Aprilii także np. Yamaha TZR 125, Honda NSR 125 czy Cagiva Mito – zasłużyły na miano prawdziwych motocykli sportowych. Moc miały gigantyczną, apetyt na paliwo jeszcze większy, i jeździły naprawdę szybko. Co tu jednak ukrywać – aby w pełni wykorzystać możliwości tych pojazdów i nie zrobić sobie krzywdy, trzeba było naprawdę umieć jeździć. Współczesne maszyny klasy 125, te dopuszczone ustawowo do jazdy z samochodowym prawem jazdy, może i nie oszałamiają mocą, ale za to poradzą sobie z nimi nawet mało doświadczeni jeźdźcy. Barton Blade-R 125 jest właśnie takim „sportowym, ale łatwym” motocyklem.
Firma Barton Motors działa na naszym rynku już od kilkunastu lat, a w ofercie ma w zasadzie tylko niewielkie, „budżetowe” motocykle i motorowery importowane z Chin i Tajwanu. Importerowi udało się przetrwać trudne czasy, gdy w Polsce działało kilkadziesiąt podobnych przedsiębiorstw, sprowadzających bardzo niekiedy marnej jakości pojazdy, za to w bezwstydnie niskich cenach. Nie da się ukryć, że Barton również zaczynał od motocykli takiej sobie jakości, jednak z biegiem lat jego oferta znacznie się poprawiła i obecnie w niczym nie ustępuje konkurencji w swojej klasie. Głównymi zaletami maszyn tej firmy są umiarkowana cena, dosyć szeroka gama modelowa oraz ciekawe wzornictwo. Oczywiście w porównaniu z droższą konkurencją wykonane są one z nieco gorszych materiałów i nie przytłaczają zbyt nachalną ilością technologicznych wodotrysków, ale są trwałe, mało skomplikowane i cieszą się dobrą opinią.
Być jak „ogniste ostrze”
Z czym kojarzy się motocyklistom określenie „Blade”? Oczywiście z fantastyczną Hondą Fireblade. Barton ze swoim „bladym” jakby troszkę podpina się pod tę znaną nazwę. A patrząc szerzej, zauważyłem, że chiński producent lubuje się w nazwach nieco na wyrost, ale przy tym doskonale przemawiających do wyobraźni klientów. A to Blade-R, a to Hyper-X, a to GT… Czy to źle? W żadnym razie – przynajmniej w zakresie wzornictwa i nazewnictwa użytkownicy tych maszyn nie będą mieli kompleksów. Bo oprócz samej nazwy, „blady” Barton prezentuje się naprawdę drapieżnie i groźnie.
Mało kto się spodziewa, że pod tą bardzo sportową karoserią kryje się niezbyt imponująca jednostka napędowa. Ale przecież praktyka dawno już wykazała, że sama jazda nie jest jedyną funkcją motocykla. Musi on także dobrze wyglądać i przemawiać do wyobraźni, a tego z pewnością sportowemu Bartonowi odmówić się nie da. Z daleka nie prezentuje się gorzej niż prawdziwy Fireblade, a dopiero przy bliższych oględzinach możemy się zorientować, że to zaledwie klasa 125 ccm. Smukła, sportowa sylwetka, dobrze zaprojektowane plastiki, kierownica niemal typu clip-on, zestaw wskaźników rodem z maszyn wyścigowych i fantazyjny wydech powodują, że maszyna prezentuje się naprawdę nieźle. Na swoim osiedlu, wśród ludzi nie mających większego doświadczenia z motocyklami, mając taki jednoślad będziesz uchodził za wyścigowca, bo wygląda on naprawdę fajnie. A to jest już duży plus. Niestety wraz z uruchomieniem silnika sytuacja się zmienia.
Forma nad treścią
Siadając za sterami Blade-R masz poczucie, że obcujesz z prawdziwą maszyną wyścigową, choć motocykl ten znacznie groźniej wygląda, niż w rzeczywistości jeździ. Pozycja jest niewygodna, kark boli od podnoszenia głowy już po minucie, a promień skrętu wydaje się być jak w transatlantyckim tankowcu. Jednym słowem, wszystko jak w prawdziwym „sporcie”. Tylko gdy motorek zagada, czar pryska. Jak na stodwudziestkępiątkę może nawet i nie jest źle, ale przecież maszyna wyglądem aspiruje znacznie wyżej.
Chłodzona cieczą jednostka napędowa typu OHC, dostarczana przez fabrykę Zongshen, generuje moc ok. 12 KM. Nie jest to maksymalna wartość dopuszczona przepisami kodeksu ruchu drogowego i da się to odczuć. Myślę, że w maszynie aspirującej do miana sportowej przydałoby się pełnych 15 KM, a jestem przekonany, że z tej jednostki dałoby się wycisnąć więcej. Może to kwestia restrykcyjnych norm Euro 5?
Do zakresu 6000-7000 obr./min silnik sprawuje się dosyć niemrawo, troszkę poniżej oczekiwań. W miarę zadowalająca moc pojawia się w okolicach 9000 obr./min i wtedy zaczynamy odczuwać przyjemność z jazdy. Ponieważ jednostka współpracuje z sześciostopniową przekładnią, receptą na dynamiczna jazdę jest wykręcenie niemal maksymalnych obrotów i regulowanie prędkości poprzez zmianę biegów. Nie dość, że będzie skutecznie, to jeszcze odgłosy wydobywające się z ryczącego na wysokich obrotach wydechu będą inspirowały do sportowego stylu jazdy.
Gdy już ruszymy, to okazuje się, że nie jest aż tak źle, jak wydawało się na początku. Pozycja za sterami jest w miarę wygodna, chociaż ze względu na kształt zbiornika i owiewek jeźdźcy o nieco większym wzroście nie będą czuli się komfortowo. Stery kierownicy, umieszczone nad górną półką, a nie poniżej, znajdują się na właściwej wysokości, a konsole podnóżków zapewniają ergonomiczną pozycję. W ruchu miejskim „blady” jest dosyć komfortowym motocyklem, bardzo stabilnie trzyma się w zakrętach, chociaż manewrowanie w korkach nie jest jego ulubionym zajęciem. Tu znacznie lepiej sprawdzają się nakedy z szerszą kierownicą i mniejszym rozstawem osi.
Nie mogło się obyć bez sprawdzenia maksymalnych osiągów, czyli wypadu na drogę szybkiego ruchu. Wyrażając się w sposób zawoalowany, ciężko będzie tym motocyklem złapać mandat karny za przekroczenie prędkości, a mówiąc wprost – maszyna w żadnych warunkach nie przekroczyła 107 km/h. Jeździ tylko nieco szybciej niż rozpędzone na ekspresówce TIR-y. Niby niewiele, ale gdy wjedziemy w troszkę bardziej kręte, lokalne drogi, odczujemy prawdziwą radość z jazdy, bowiem i układ hamulcowy (dwie tarcze hamulcowe z przodu) i zawieszenia sprawują się całkiem przyzwoicie. Nawet brak systemu ABS (jest tu tylko „kombinowany” CBS) jakoś specjalnie nie przeszkadza. Pewną wadą jest natomiast spora jak na „sportowy” motocykl masa pojazdu. Barton waży 167 kg, czyli o 4 kg więcej niż piętnastoletnie Suzuki GSX-R 600. Przykładowo, Yamaha R125 czy Suzuki GSX-R125 ważą o dobre 30 kg mniej, ale musimy pamiętać, że mimo iż są to motocykle z tego samego segmentu, to jednak z nieco wyższej półki i topowe w kategorii sportowych stodwudziestekpiątek. Tak czy owak, masa Blade-R jest wyraźnie odczuwalna i nie zaliczymy tego do jego zalet.
A jednak…
Trochę ponarzekałem na motocykl, bo przecież taka właśnie jest rola testera. Nie znaczy to jednak, że nie dostrzegam jego zalet. Maszyna co prawda jeździ nieco słabiej niż „sporty” uznanych marek, ale z pewnością wizualnie wcale nie prezentuje się gorzej. Pełne oświetlenie LED (chociaż oczywiście mam świadomość pewnych wad tego rozwiązania), sportowo wyglądający zespół zegarów, drapieżna linia nadwozia, całkiem przyzwoite wykończenie (może poza osprzętem kierownicy) i rzucająca się w oczy kolorystyka to z pewnością atuty tego motocykla.
Jednak jego podstawową zaletą jest cena. Pomijając fakt, że w tym segmencie oferta producentów jest bardzo ograniczona, to takie maszyny jak Yamaha R125 czy Aprilia RS 125 kosztują niemal dwa razy tyle co Barton Blade-R, a z pewnością ani nie wyglądają, ani nie jeżdżą dwa razy lepiej. A stojące jakby na drugim końcu skali cenowej, najbardziej rozpoznawalne na naszym rynku marki, jak Junak czy Romet, w ogóle nie mają w ofercie maszyn z tego segmentu. W trudnych kryzysowo-inflacyjnych czasach nieco ponad 15 tysięcy zł, które trzeba wyłożyć, aby stać się właścicielem nowego „bladego”, wydaje się być sumą bardzo godziwą.